Ktoś Łukaszenkę przekonał, że protesty po sfałszowanych wyborach w 2020 r. zostały zainspirowane z Polski. Jeśli zaś z Polski, to znaczy na Białorusi emanacją tego wroga zewnętrznego powinna być polska mniejszość, a więc Związek Polaków na Białorusi – mówi „Kurierowi Wileńskiemu” Andrzej Pisalnik, dziennikarz i działacz Związku Polaków na Białorusi, który od miesięcy przebywa na przymusowej emigracji w Polsce.
W minioną sobotę w Polsce odbyły się akcje solidarności z zatrzymanym na Białorusi dziennikarzem i działaczem ZPB Andrzejem Poczobutem.
Odbyły się akcje solidarności nie tylko z Andrzejem Poczobutem, lecz także z Andżeliką Borys. Akcje w Sopocie, Białymstoku i innych miastach, może poza Warszawą, organizowali działacze Związku Polaków na Białorusi, którzy obecnie przebywają w Polsce. W Warszawie akcja dotyczyła głównie Andrzeja Poczobuta, bo tę akcję organizowało środowisko „Gazety Wyborczej”, z którą Andrzej jest związany.
Od kilku miesięcy przebywa Pan na przymusowej emigracji w Polsce. Jak wygląda praca ZPB na uchodźstwie?
W przypadku moim i moich kolegów wygląda to w następujący sposób: staramy się przypominać opinii publicznej, w tym przypadku polskiej opinii publicznej, o problemie, który wciąż nie został rozwiązany. Czyli o bardzo złej sytuacji Polaków na Białorusi i o tym, że liderzy białoruskich Polaków wciąż znajdują się w więzieniu.
Jaki jest odzew społeczny waszej działalności?
Każdego miesiąca w kilku polskich miastach udaje się nam organizować jakieś wiece poparcia, na które przychodzą dziesiątki osób. W przypadku sobotniej akcji w Warszawie przyszło nawet kilka tysięcy osób. To oznacza, że nasza działalność odnosi pewne skutki. Przekłada się na zainteresowanie opinii publicznej, na zainteresowanie mediów. Uważamy to za swój sukces.
Teraz kontakty dyplomatyczne krajów zachodnich z Białorusią są bliskie zeru. Faktycznie pozostały tylko sankcje. Na ile, Pana zdaniem, sankcje mogę uderzyć w reżim Łukaszenki?
Czytaj więcej: Drut żyletkowy na granicy z Białorusią liczy już 20 km
Trudno mi ocenić, bo nie jestem ani dyplomatą, ani osobą związaną z kręgami dyplomatycznymi. Mogę tylko wierzyć, że polska dyplomacja stara się znajdować jakieś możliwości dotarcia do decydentów na Białorusi, aby im zasygnalizować, że problem uwięzionych Polaków wciąż bardzo psuje możliwe relacje polsko-białoruskie. Były minister spraw zagranicznych RP Adam Rotfeld powiedział, że bez uwolnienia uwięzionych Polaków o odnowieniu stosunków nie może być nawet mowy. Sądzę, że takie sygnały z Polski idą i władze Białorusi rozumieją, że bez uwolnienia Borys i Poczobuta poprawy stosunków nie będzie. Jeśli relacji nie będzie z Polską, to oznacza, że nie będzie też relacji z Unią Europejską, bo Polska jest ważnym krajem w Unii. A w naszej części Europy jest regionalnym liderem. Strona białoruska musi rozumieć, że wiele zależy od Polski, jeśli chodzi o naprawę stosunków.
Czy Łukaszenka i jego ekipa zrozumieli tę groźbę?
Tutaj wchodzimy w trochę inny kontekst, czyli w kontekst stosunków białorusko-rosyjskich. To, że Łukaszenka dotychczas nie został obalony przez mieszkańców Białorusi, zawdzięcza tylko wsparciu Rosji i Kremla, czyli kolejnego dyktatora Władimira Putina, który siedzi na Kremlu i wspiera swego kolegę. Gdyby takie wsparcie zniknęło, to Łukaszenka długo by się nie utrzymał. Prawda jest taka, że bez rosyjskich dotacji gospodarka Białorusi nie mogłaby funkcjonować.
Represje władz względem ZPB nie rozpoczęły ani w tym, ani w ubiegłym roku…
Tak. Represje w różnym czasie odbywały się z różnym nasileniem. Mieliśmy okresy cięższe oraz lżejsze. Bywało tak, że przez pół roku, rok, a czasami dłużej nie zdarzał się żaden incydent. Wyglądało to tak, że władze jakby w ogóle nie zauważały, z ich punktu widzenia, nielegalnego Związku Polaków na Białorusi. Potem mogły kogoś ukarać grzywną lub wydać ostrzeżenie osobie w związku z jakąś działalnością. Największe represje były tuż po zdelegalizowaniu związku. Później był okres spokojniejszy. Mogliśmy nawet mieć złudzenia, że władze nas zaakceptowały.
Dlaczego Łukaszenka właśnie z Polaków stworzył swego wroga. Przecież ZPB nie jest organizacją polityczną?
Ktoś go przekonał, że protesty po sfałszowanych wyborach został zainspirowane z Polski. Jeśli z Polski, to znaczy na Białorusi emanacją tego wroga zewnętrznego ma być polska mniejszość. Polacy zostali tzw. agentami wpływu. Łukaszenka uwierzył w tę teorię i zaczął zgodnie z nią działać, dlatego oskarżył Polaków, że już wywiesili na domach polskie flagi i chcą ogłosić Grodzieńszczyznę ziemią polską. Straszył, że Polska może wprowadzić kontyngent wojskowy. Mówił takie niestworzone rzeczy publicznie jeszcze jesienią 2020 r. W taki sposób zaczął zwalczać wroga, którego sam wymyślił.
Czy ma Pan jakieś informacje, jak obecnie na Białorusi wygląda życie społeczne miejscowych Polaków?
Oczywiście, w bardzo ograniczonym zakresie ludzie nie siedzą bezczynnie, bo idzie jesień, spadają liście i trzeba sprzątać cmentarze. Wiemy od kolegów, że takie akcje, bez zbędnego afiszowania się, są organizowane. Chodzi w tym przypadku o cmentarze wojskowe, których nikt by nie oglądał, gdyby nie Polacy mieszkający na Białorusi. Co do aktywności publicznej, to taka aktywność na Białorusi w ogóle nie istnieje. To dotyczy nie tylko ZPB, tylko wszystkich. Na Białorusi została nawet zakazana działalność Związku Pszczelarzy. Już taka aktywność dla państwa białoruskiego wydała się podejrzana.
Czytaj więcej: Sankcje Białorusi a gospodarka Litwy
Jak wygląda sprawa z polską oświatą na Białorusi?
Od dawna władze bardzo aktywnie wypierały nauczanie języka polskiego z państwowego systemu oświaty. Na Białorusi w systemie państwowym funkcjonują dwie szkoły z polskim językiem nauczania. Były też polskie klasy w innych szkołach rozsianych po całej Białorusi. Jednak władze zaczęły konsekwentnie i skutecznie wypierać polskie klasy z systemu państwowego, aż doszło do sytuacji, że zostały tylko dwie szkoły, w Grodnie i Wołkowysku. Jednak do tych szkół jest wprowadzane nauczanie po rosyjsku i białorusku, więc stopniowo te placówki również będą traciły status szkół polskojęzycznych. Na skutek tych działań polska oświata przeniosła się do sektora społecznego. Zaczęły powstać społeczne inicjatywy, jakieś szkółki lub kursy nauczania języka polskiego. Tego było bardzo dużo. Tylko ZPB prowadził lub wspierał ponad 100 takich ośrodków w skali kraju.
Co teraz z nimi się dzieje?
Po uderzeniu w ZPB wiele takich ośrodków, zwłaszcza mniejszych, musiało zawiesić lub zamknąć działalność. Zwyczajnie to stało się niebezpieczne, bo od razu nauczyciel lub osoba prowadząca taki ośrodek była narażona na represje ze strony władz. Niektóre ośrodki nadal działają. Wiem, że działają szkoły społeczne w Lidzie, Grodnie, Mińsku i jeszcze kilku większych miastach. Te szkoły na razie nie zaprzestają swojej działalności. Chyba że otrzymają jakieś sygnały i będą musiały to zrobić.
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” nr 40(115)