Więcej

    Nic nie może wiecznie trwać

    Czytaj również...

    To tytuł znanego szlagieru Anny Jantar, jednej z najpopularniejszych i najbardziej lubianych polskich piosenkarek lat 70., ikony polskiej estrady. Była uroczą i żywiołową dziewczyną, miss obiektywu na krajowych i zagranicznych festiwalach piosenki, zdobyła dwie złote płyty. Jej wspaniałą karierę, która ledwie się rozpoczęła, przerwała tragedia 14 marca 1980 r…

    Anna Jantar
    | Fot. Janusz Uklejewski/PAP

    Jak sama wspominała, muzyka była w jej życiu od dziecka. Zaczęła uczyć się gry na fortepianie w wieku czterech lat. W wieku 13 lat już koncertowała z poznańską filharmonią. Następnie zaczęła śpiewać dla całej Polski.

    Przez 10 lat kariery piosenkarskiej uparcie rok po roku zdobywała tych, na których jej najbardziej zależało – publiczność. Historia jej kariery jest jednocześnie długa i krótka. Długa jak pasmo sukcesów, które towarzyszyły jej od debiutu estradowego, i krótka jak życie, które trwało 29 lat. Zginęła w katastrofie samolotu pasażerskiego 14 marca 1980 r., gdy wracała samolotem LOT-u po tournée po Stanach Zjednoczonych.

    Wciąż pamiętana i kochana

    Samolot pasażerski Ił-62 rozbił się 950 metrów przed celem lądowania, lotniskiem na warszawskim Okęciu. Wszystko trwało 26 sekund. Świst powietrza, huk, a potem grobowa cisza. Na pokładzie było 87 osób: 77 pasażerów i 10 członków załogi. Wszyscy zginęli.

    – To był ogromny wstrząs. Gazety pisały o tym na pierwszych stronach. Ogłoszono dwa dni żałoby narodowej, którą każdy Polak brał sobie do serca jeszcze mocniej, gdy dotarła wieść, że wśród ofiar była Anna Jantar – mówi „Kurierowi Wileńskiemu” Marcin Wilk, autor książki biograficznej „Tyle słońca. Anna Jantar. Biografia”, która niedawno doczekała się kolejnego wznowienia.

    Autor, który nie znał Anny Jantar osobiście, przyznaje, że gdy wydawnictwo Znak podsunęło mu pomysł, aby po 35 latach od jej śmierci napisał o niej książkę, nie zdawał sobie sprawy, że gwiazda wciąż żyje w sercach wielu ludzi. Znał tylko oczywiste fakty: że zginęła w katastrofie lotniczej, że piosenkarka Natalia Kukulska jest jej córką i że Anna Jantar nagrała wiele przebojów, które stały się szlagierami. Wkrótce okazało się, że jej życie było wielobarwne, a sama Jantar – właśc. po mężu Kukulska, a z domu Szmeterling – poza znanym wszystkim błyskiem w oku i promiennym uśmiechem to wiele więcej. To cięty dowcip oraz eksperymenty w poszukiwaniu własnej drogi, także w muzyce.

    Marcin Wilk nie wiedział, jak była popularna, uwielbiana i kochana. Poznanie jej zaczął od odwiedzenia grobu na cmentarzu Wawrzyszewskim w Warszawie, gdzie jest pochowana. Długo plątał się wśród alej, poszukując miejsca pochówku, aż natknął się na dwie starsze panie. Zapytał, czy wiedzą, gdzie leży Anna Jantar. A one z rozrzewnieniem odpowiedziały: „A, nasza Ania… To jest tam”, i wskazały kierunek.

    Kobiety wspomniały też pogrzeb. To był śnieżny zimowy dzień, a tymczasem na zasypany śniegiem cmentarz przyszło ok. 40 tys. osób. Nad grobem przemawiał Daniel Olbrychski. Wszyscy chcieli pożegnać swoją ulubioną piosenkarkę Annę Jantar. Niezmiernie smutnym widokiem była płacząca na rękach babci dziewczynka, córeczka Anny.

    Natalia nie wiedziała, że jej mama zginęła. Tato i babcia nie potrafili jej tego powiedzieć. Dopiero dwa lata po katastrofie, gdy w telewizji wyświetlono program wspomnieniowy, zdała sobie sprawę z tego, co się wydarzyło. Poszła wówczas do pokoju, zamknęła drzwi i zaczęła płakać. Wspomina o tym w książce Marcin Wilk.

    Czytaj więcej: Rafał Jackiewicz: Zależy mi na współpracy muzyków z Polski i Litwy

    Owocem związku Anny Jantar i Jarosława Kukulskiego stała się Natalia, która po obu rodzicach jest muzykalna, a po mamie odziedziczyła
    urodę i głos. Kariera była wręcz jej pisana. Debiutowała w wieku siedmiu lat.
    | Fot. Tomasz Gzell/PAP

    Przebojowa para

    Nie potrafiła przestać płakać także Halina Szmeterling, mama Anny, która była powierniczką córki. Gdy w 1976 r. urodziła się Natalia, babcia Halina zamieszkała u Kukulskich w Warszawie, aby pomóc w wychowaniu wnuczki.

    Halina Szmeterling pochodziła z dobrej rodziny. Jej ojciec, Czesław Daniel Surmacewicz, był herbu Leliwa (na niego powoływali się Soplicowie z „Pana Tadeusza” i Juliusz Słowacki). Po śmierci Czesława mama Haliny, Zofia, prowadziła sklep, który przypominał jej ten z „Lalki” Bolesława Prusa. „Taki sklep z duszą” – wspominała.

    Wychowana pod kloszem, gdy tylko zobaczyła przystojnego chłopaka o wielkich brązowych oczach, zakochała się na zabój. Józek Szmeterling, urodzony w 1925 r. na Zakarpaciu, urzekł ją szarmanckimi manierami, ciemnymi włosami, wojskowym mundurem. – Nie mogła przewidzieć, że z czasem świetnie zapowiadający się urzędnik zamknie się w sobie. Zacznie pić, otoczy się gazetami i książkami, na rodzinę będzie mu brakować czasu. Trudny, nazwijmy to delikatnie, charakter męża nie zniechęcił do niego zakochanej pani Haliny. Przynajmniej do czasu wiele mu wybaczała – mówi Wilk.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Anna Jantar przeżyła również wielką miłość. Ze swoim mężem Jarosławem Kukulskim tworzyli najgorętszą parę i jeden z najpotężniejszych duetów w polskiej rozrywce lat 70. On – spokojny domator, ona – towarzyska, spragniona przygód. Byli jak ogień i woda, ale połączyła ich miłość od pierwszego wejrzenia.

    Na przekór plotkom stworzyli dobry związek. Zaiskrzyło między nimi od razu, jak wspominał Jarosław Kukulski, chociaż osobiście poznali się znacznie później. Jarosław miał ją na oku już wtedy, kiedy pośpiewywała w poznańskich klubach. Mówił, że była bardzo szczupła, wręcz chuda, na cieniutkich nogach, i dlatego wydawała się niezwykle wysoka.

    Poznali się na castingu do zespołu Waganci, poszukiwano solistki. On był założycielem bandu, ona – młodą wokalistką szukającą okazji do zaprezentowania większemu gronu swojego talentu. W castingu wzięła też udział m.in. Maryla Rodowicz.

    Już po kilku pierwszych wersach, które zaśpiewała Anna Szmeterling, wiedziano, że to ona zostanie nową wokalistką. Przybrała pseudonim artystyczny Anna Jantar. Świadkowie mówią, że wybór był oczywisty, bo Jarosław był zauroczony Anną. Po roku został jej mężem i stał się twórcą największych przebojów żony.

    Miał wyjątkowy dar ich tworzenia. To on w znacznym stopniu odpowiadał za sukcesy Anny Jantar. W latach 70. skomponował dla niej kilkadziesiąt piosenek, w tym ponadczasowe przeboje, jak: „Tyle słońca w całym mieście”, „Najtrudniejszy pierwszy krok”, „Moje jedyne marzenie”, „Za każdy uśmiech twój”, „Wielka dama tańczy sama”.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Czy Anna podzielała uczucie? Jarosław był dla niej guru, imponował jej, był już znany w świecie muzyki. Połączyła ich miłość do muzyki. Pokochała także jego. Do tej miłości powstały pierwsze piosenki: „Kto wymyślił naszą miłość” i następna „Co ja w tobie widziałam” (koledzy i koleżanki po fachu wspominali, że już wtedy zastanawiała się, co w nim widziała, gdyż urodą nie grzeszył). Ta właśnie piosenka, nagrana dla Studia Rytm, przez sześć tygodni zajmowała pierwsze miejsce na popularnej liście przebojów. Utwór zdobył także zaszczytne miano Piosenki Roku 1970.

    Owocem ich związku była córka Natalia, która po obu rodzicach jest muzykalna, a po mamie odziedziczyła urodę i głos. Kariera była wręcz jej pisana. Debiutowała w wieku siedmiu lat. Stała się małą gwiazdeczką w korekcyjnych okularach, z psem Okruszkiem u boku, o którym śpiewała megaprzebój „Puszek Okruszek”. Piosenkę napisał jej ojciec. Tak jak i następny przebój „Co powie tata”, który rozczulał miliony przed telewizorami. Teraz Natalia jest już samodzielną, profesjonalną piosenkarką, w której głosie wyczuwa się tembr głosu matki.

    Czytaj więcej: Piosenki, które łączą Polaków

    Anna spotkała na swojej drodze Jarosława Kukulskiego. To on zmienił jej los i jak lew walczył o jej interesy. Po roku znajomości zostali małżeństwem.
    | Fot. mat.prass.

    Zachwycała i fascynowała

    Głos Anny Jantar był określany jako aksamitny i kojący. Śpiewała od dziecka, jak opowiadała jej mama Halina na łamach książki „Tyle słońca…”. Anna przyszła na świat 10 czerwca 1950 r. pod znakiem Bliźniąt. I jak stanowi jej znak zodiaku, miała sprzeczną naturę. Była otwarta i tajemnicza, rozważna i romantyczna, pracowita i też trochę próżna. Wyróżniała się bujną wyobraźnią, ale i była wrażliwa na krzywdę innych. No i miała piękny głos.

    Gdy mając cztery lata, poszła do przedszkola muzycznego, uznano, że ma słuch absolutny. Od piątego roku życia grała na pianinie, mając siedem lat – zaczęła uczęszczać do szkoły muzycznej. Jako niespełna 10-letnia dziewczynka brała udział w pierwszych konkursach pianistycznych.

    Halina Szmeterling wspominała, że córka lubiła błyszczeć na scenie, była podziwiana przez koleżanki i kolegów. Mama nazywała ją małą flirciarą. Anna znała swoją wartość, zdawała sobie sprawę, że ma potencjał – tak to określił Marcin Wilk.

    Ku ubolewaniu mamy Anna nie pałała wielką miłością do pianina i do żmudnych ćwiczeń. Gdy stawała się panienką, w Polsce królował bigbit. W Anglii królowali Beatlesi, na rodzimych scenach występowali Czerwono-Czarni, Niebiesko-Czarni, rozkwitały kariery Karin Stanek, Heleny Majdaniec, Kasi Sobczyk. I ją pociągała taka kariera.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Po maturze startowała nawet do warszawskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej i zdała z piątą lokatą. Zachwycił się nią zasiadający w komisji rekrutacyjnej sam Aleksander Bardini. Jednak nie została przyjęta, z braku punktów za pochodzenie. Widocznie los szykował dla niej inną drogę kariery.

    Spotkała na swojej drodze Jarosława Kukulskiego. To on zmienił jej los i jak lew walczył o jej interesy. Po roku znajomości zostali małżeństwem. Mieszkali w Warszawie, prowadzili otwarty dom. Kiedy ich wspólny „Najtrudniejszy pierwszy krok” został przebojem 1973 r., Anna ruszyła na podbój ZSRS, Czechosłowacji, Bułgarii, NRD. Nagrywała też piosenki po niemiecku. Odnosiła sukcesy. Gdy w 1974 r. nagrała „Tyle słońca w całym mieście”, zdeklasowała konkurencję.

    W 1975 r. po raz pierwszy wyjechała do Ameryki z programem „Śpiewające gwiazdy Europy”. Jarosław pilnował interesów żony, ona sama o pieniądze nie dbała. Była duszą towarzystwa, lubiła się bawić. Rozkwitała. Była z nich iście celebrycka para. Wszystkim wydawało się, że są stworzeni dla siebie, ale i ich dopadł kryzys małżeński.

    W środowisku artystów estradowych nic się nie ukryje. Głośno było o tym, że Anna przeżywała fascynację innym mężczyzną. Mówiło się, że czuła się niespełniona muzycznie, szuka własnej drogi. Ona sama z kolei podejrzewała Jarosława, że ma romans z jej przyjaciółką. „Ktoś, może ty, a może ja. Może tylko dola zła chce nam siebie odebrać” – śpiewała wówczas Jantar. Ten utwór „Ktoś między nami”, można było uznać za proroczy. To był trudny czas dla nich, zważywszy, że mieli małą córeczkę, którą obydwoje bardzo kochali.

    Ostatni sukces

    Przyjaciółka Kukulskich Halina Frąckowiak sądzi, że właśnie to tournée do USA na przełomie 1979 i 1980 r. miało wiele wyjaśnić między nimi. I chyba tak było. Na powrót mamy i żony z Ameryki 14 marca 1980 r. oczekiwał na lotnisku Jarosław z ogromnym bukietem kwiatów i małą Natalką na rękach.

    „Nic nie może wiecznie trwać” (muzyka Romuald Lipko, tekst Andrzej Mogielnicki) – Jantar nagrała ją z zespołem Budka Suflera – została wybrana w plebiscycie słuchaczy na najlepszą piosenkę roku. W ostatnim wywiadzie, z grudnia 1979 r., parę dni przed świętami Bożego Narodzenia i przed wylotem do Stanów Zjednoczonych, piosenkarka powiedziała, że cieszy się z tego sukcesu ogromnie.

    W rozmowie brał udział również Romuald Lipko, z którym Jantar współpracowała. Muzyk powiedział, że ceni sobie współpracę z Anną Jantar i ma pewne pomysły na przyszłość – ale mówił o tym jakoś niepewnie, spoglądał na Annę dziwnie, zdając sobie sprawę, jak powiedział później, że wspólne plany nie zależą przecież tylko od niego. Ania popatrzyła na niego i powiedziała: „No, przecież wrócę z tej Ameryki, będziemy dalej nagrywać”. Tak się nie stało, a piosenka stała się pożegnalną.

    Każdy z nas przeżywa w życiu chwile wielkiego szczęścia, ale to szczęście nigdy nie może być pełne, ponieważ zawsze gdzieś tam czai się myśl, że skoro teraz jest nam tak dobrze, to później może być gorzej. Tak jak szczęście, nic nie może wiecznie trwać.


    Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” nr 10(30) 12-18/03/2022

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Stary Sącz, miasto Sądeckiej Pani – węgierskiej księżniczki, która została świętą

    Już patrząc z daleka na miasto skryte w zieleni pól i łąk, wiedziałam, że czeka mnie niezwykła przygoda, którą zapowiadały wieże świątyń i mury obronne wokół ogrodu klasztornego, urocze kamieniczki, brukowane uliczki, no i wszechobecne ślady św. Kingi, Sądeckiej...

    Nowa Huta – jak powstawała duma PRL-u

    W czerwcu 1949 r. rozpoczęła się budowa Nowej Huty, najbardziej reprezentatywnego dzieła socrealizmu w Polsce. Miasto powstało nieopodal starego Krakowa i mimo tej bliskości przez lata dzieliła je „przepaść”. Dziś Nowa Huta jest dzielnicą Krakowa i odzyskuje utraconą pozycję. Powstało...

    Czy Wilno pokocha pisarkę, która to miasto ukochała?

    Brenda Mazur: Pani książki same przez siebie mówią o tym, że Wilno i Wileńszczyzna zauroczyły Panią. Jak to się zaczęło? Ewa Sobieniewska: Sama pochodzę z małego polskiego miasteczka w województwie świętokrzyskim, ale w moim rodzinnym domu pełno było Wilna i...

    Każdy dzień na wagę złota: o tych, którym śpieszno na świat, czyli o wcześniakach

    Pod wpływem tego radosnego, ale i zarazem dramatycznego wydarzenia, uświadomiłam sobie, jak ważny jest każdy dzień bycia „dłużej w brzuchu mamy”, jak istotne jest każde 100 gramów wagi noworodka, gdyż to właśnie do samego końca całego procesu ciąży kształtuje...