Mołdawia pozostaje jednym z najbiedniejszych krajów Europy. Ma najbardziej zagmatwaną sytuację wewnątrz kraju w regionie. Od rozpoczęcia rosyjskiej agresji w Ukrainie coraz częściej jest wspominana na łamach światowych mediów.
W Mołdawii byłem jeden raz. Było to dokładnie przed 10 laty. Nie mogę siebie zaliczyć do znawców tego państwa. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy w Kiszyniowie, stolicy, czyli bądź co bądź wizytówki kraju, to panujący chaos w nazewnictwie. Napisy były zapisane w języku rumuński alfabetem łacińskim albo cyrylicą, a nawet zwyczajnie po rosyjsku.
Dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie Adam Eberhardt, który pod koniec maja gościł na „Kolokwiach Wileńsko-Warszawskich” w Wilnie, w rozmowie z „Kurierem Wileńskim” zgadza się, że problem z tożsamością jest jednym z głównych problemów dzisiejszej Mołdawii.
Czytaj więcej: Kolokwia Warszawsko-Wileńskie: wykład „Mołdawia — między Wschodem i Zachodem, między pokojem i wojną”
Kwestia tożsamości państwowej
– W czasach sowieckich Mołdawii, mówiącej po rumuńsku, narzucono cyrylicę jako sposób pisania języka rumuńskiego. W ten sposób język rumuński nazwano językiem mołdawskim. Do dzisiaj to się utrzymuje w Naddniestrzu, gdzie pełną hegemonię ma język rosyjski, ale oficjalnie obowiązują trzy języki: mołdawski, rosyjski i ukraiński – wyjaśnia Adam Eberhardt.
– Dzisiaj już nie da się znaleźć w Mołdawii właściwej napisów po rumuńsku pisanych cyrylicą. Ale znajdzie się uderzający w uszy miks języka rumuńskiego i rosyjskiego. Poziom rusyfikacji jest bardzo duży, szczególnie w przestrzeni publicznej wielkomiejskiej. Mam na uwadze Kiszyniów. Główny problem to jest kwestia tożsamości państwowej, czyli braku silnego przywiązania do własnego państwa. Sukces Litwy, Łotwy i Estonii mocno się wyróżnia na tle Mołdawii. Tam właśnie zabrakło poczucia przywiązania do tożsamości państwowej. Zrozumienia, czym jest to państwo, że o nie trzeba dbać i naprawiać, że nie jest tylko miejscem do plenienia korupcji, a następnie do emigracji. Chyba też zabrakło liderów i mądrej elity politycznej, która umiałaby to wykorzystać, jak ostatnio Ukraińcy, gdzie udało się stworzyć ukraińskość nawet na tych obszarach, które były indyferentne, niepewne i niedookreślone – podkreśla w rozmowie z „Kurierem Wileńskim” Eberhardt.
Jego zdaniem sytuacja panująca w Mołdawii może być wykorzystana przez władze Kremla.
Problem z Naddniestrzem. Relacje z Bukaresztem
Jednym z podstawowych czynników destabilizacyjnych w Mołdawii jest Naddniestrze, nieuznawane przez nikogo państwo położone na lewym brzegu Dniestru.
Po rozpadzie ZSRS Naddniestrze, gdzie większość stanowiła ludność słowiańska, ogłosiła niepodległość. To spowodowało kilkumiesięczny konflikt zbrojny, który zakończył się 9 lipca 1992 r. podpisaniem porozumienia o przerwaniu ognia. Oficjalnie jednym z powodów do zrywu separatystycznego była rzekoma chęć Mołdawii przyłączenia się do Rumunii. Jednak mimo silnych więzi między Mołdawią a Rumunią ich relacji nie można zaliczyć do wzorowych.
– Historycznie Mołdawianie to są Rumuni. Bez Naddniestrza Mołdawia w okresie międzywojennym stanowiła część Rumunii. Mołdawianie mówią w języku rumuńskim i tak swój język nazywają. Tożsamość mołdawska była trochę dodatkowa i narzucona. Dzisiaj ma charakter pierwotny, ale też nie jest w wielu przypadkach silna – opowiada Adam Eberhardt.
– Bardzo wielu Mołdawian ma paszporty rumuńskie albo w ogóle wyemigrowało do Rumunii czy dalej na Zachód. Wysyłają dzieci na studia do Bukaresztu. Rumunia zawsze była punktem odniesienia, chociaż relacje Mołdawian i Mołdawii były naznaczone nieufnością, także w okresie wielkiej Rumunii okresu międzywojennego, kiedy był taki paternalistyczny stosunek Rumunów do Mołdawian. Przez ostatnie 30 lat mamy też taką nie do końca skuteczną politykę Rumunii wobec Mołdawii, która czasami bazowała wręcz na podważaniu odrębności Mołdawii. Nie tak się buduje przyjaźń i fundamenty pod jakieś wielkie projekty. Chociaż z drugiej strony – załamanie gospodarcze Mołdawii, głęboki kryzys, emigracja zarobkowa, cała ta beznadzieja, która ogarniała ten kraj przez kolejne dekady niepodległości, powodowała myślenie, że jeśli coś ma zmienić się na dobre, to ta zmiana ma nastąpić poprzez połączenie Mołdawii z Rumunią. Nie chcę podawać liczb, bo nie do końca je znamy, jednak mam wrażenie, jeśli grubo rysować nastroje społeczne, to tak jedna trzecia Mołdawian byłaby za połączeniem się z Rumunią, ale większość do tego podchodziłaby wstrzemięźliwie. Przede wszystkim niechętna byłaby mniejszość słowiańska – zaznacza dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich.
Mołdawia pozostaje jednym z najbardziej uzależnionych od Rosji krajów. Kolejnym ekipom rządzącym dotychczas nie udało się uniezależnić się od rosyjskich surowców energetycznych.
– Trochę się udało zrobić. Został zbudowany gazociąg łączący Rumunię z Mołdawią. Jego operacyjność jest ograniczona z racji tego, że głównym operatorem sieci gazowej w Mołdawii jest Gazprom. Jego wpływy są bardzo duże. Zresztą obrazek gazowy jest jeszcze bardziej skomplikowany. Znaczną część gazu zużywanego w Mołdawii zużywa separatystyczne Naddniestrze, które w dodatku za ten gaz nie płaci. Dostarczając gaz, Rosja obciąża Mołdawię rachunkiem, którego Mołdawia też zresztą nie płaci. Jest to bardzo skomplikowana sytuacja, w której rośnie wielomiliardowy dług za gaz – Rosja go traktuje jako instrument oddziaływania na Mołdawię, co Mołdawia musi tolerować, bo za ten gaz Naddniestrze daje jej energię elektryczną. Obrazek powiązań energetycznych jest na tyle skomplikowany, co może tłumaczyć, dlaczego Rumunii nie udało się przez ostatnie lata gospodarczo zaistnieć i zbudować sieci, która uniezależniłaby Mołdawię od Rosji. Tym bardziej że większość rządów, które były w Mołdawii, to były rządy albo jakoś grające pod Moskwę, albo bardzo skorumpowane i skoncentrowane na utrzymaniu pewnych oligarchicznych modeli funkcjonowania – tłumaczy nasz rozmówca.
Adam Eberhard dodaje, że po dojściu do władzy prezydent Mai Sandu zaszła fundamentalna zmiana. Teraz władze mołdawskie są bardziej rygorystycznie nastawione na integrację z Zachodem.
Czytaj więcej: Wojna na Ukrainie, prognozy. „Aktywna faza nie potrwa wiecznie”
Naddniestrze a Krym
Ruchy separatystyczne i autonomiczne przed i tuż po rozpadzie ZSRS w przestrzeni postsowieckiej były czymś nagminnym. Krwawe konflikty wybuchły w Abchazji, Południowej Osetii czy Górskim Karabachu. Konfliktu zbrojnego nie udało się sprowokować na Krymie, którego aneksja w 2014 r. faktycznie spowodowała obecną wojnę rosyjsko-ukraińską.
Adam Eberhardt podkreśla, że sytuacja na Krymie i w Naddniestrzu była diametralnie inna. – Na Krymie były pewne próby destabilizacji. Był taki prezydent Krymu, Jurij Mieszkow. Mało kto dzisiaj o nim pamięta. W połowie lat 90. władze Ukrainy w miarę skutecznie powstrzymały jego działania. Konflikt naddniestrzański był o wiele łatwiejszy do sprowokowania. W przypadku Krymu w latach 90. nie było silnego poczucia dychotomii. Nie było takiego silnego zwarcia narodu ukraińskiego i rosyjskiego. Wszystko było o wiele bardziej niedookreślone. W spisach powszechnych tylko 20 proc. ludności deklarowało narodowość rosyjską. Ukraińskość i rosyjskość trudno było sobie przeciwstawić. Natomiast w przypadku Naddniestrza słowiańska większość – nie mówię rosyjska, bo Rosjanie stanowili większość – górowała nad rumuńskojęzycznymi. Tutaj można było zagrać kartą zbliżającej się aneksji przez Rumunię, perspektyw rumunizacji, konieczności nauczenia się języka rumuńskiego przez dzieci lub ludzi w sile wieku. Te strachy przed tym, że przyjście niepodległej Mołdawii równa się połknięciu przez Rumunię, to były takie realne, twarde wyzwania dla ludności słowiańskiej. Przede wszystkim dla rosyjskiej i ukraińskiej. Dlatego to udało się wykorzystać. Plus był czynnik gospodarczy, bo w Naddniestrzu był zgromadzony ciężki przemysł. Naddniestrze miało poczucie, że nie jest dodatkiem do Mołdawii, tylko że rolnicza Mołdawia była mało potrzebnym lub wręcz niepotrzebnym dodatkiem do uprzemysławianego sowieckiego Naddniestrza – wyjaśnia polski ekspert.
W trakcie trwającej od trzech miesięcy wojny w Ukrainie pojawiła się informacja w mediach, że w Naddniestrzu Rosja próbuje werbować ochotników do walki z Ukrainą. Niektóre doniesienia medialne mówiły, że pomysł nie wypalił z powodu braku chętnych.
– Tak naprawdę nie wiemy, czy próbowała, czy nie próbowała. Trzeba pamiętać o katastrofie demograficznej w Mołdawii, która dotyczy również Naddniestrza. Mieszkańcy Naddniestrza mają każdy możliwy paszport: własny naddniestrzański, mołdawski, rosyjski, ukraiński, rumuński. W zależności od granicy pokazują taki, jaki trzeba. Nie ma większego przywiązania do swojej parapaństwowości. Nie mamy informacji na temat tego, czy udało się tam stworzyć jakieś jednostki składające się z ludności miejscowej. Problem dla Rosji polega na tym, że na danym etapie, na szczęście, ten obszar jest daleki od linii frontu. Rosjanie są na linii Dniepru. Do linii Dniestru jest daleko. Jest cały obwód mikołajowski i obwód odeski. Jakiekolwiek działania ofensywne i militarne realizowane dzisiaj bez zaplecza logistycznego, bez wsparcia głównej szpicy armii rosyjskiej, są kontrproduktywne. Miejmy nadzieję, że tak pozostanie – nie kryje w rozmowie z nami dyrektor warszawskiego Ośrodka Studiów Wschodnich.
Gagauzja między Kiszyniowem, Moskwą a Ankarą
Kolejny czynnik destabilizacyjny to Terytorium Autonomiczne Gagauzji. Gagauzi to naród pochodzenia tureckiego. Od innych narodów posługujących się językami turkijskimi różni ich wyznawane prawosławie. Dokładne pochodzenie Gagauzów nie jest znane. Przypuszcza się, że mogą być potomkami Oguzów, Pieczyngów lub Kumanów. Oprócz Mołdawii Gagauzi mieszkają w Ukrainie, Rosji lub Bułgarii. Jednak najwięcej ich właśnie w Mołdawii.
Pod koniec lat 80. rozpoczęło się odrodzenie narodowe Gagauzów. W 1988 r. powstało stowarzyszenie Gagauz-halkı, w tłumaczeniu na język polski to oznacza „Lud Gagauski”. 19 sierpnia w ramach sowieckiej Mołdawii Gagauzi powołali do życia autonomiczną Republikę Gagauzji. Mogło dojść do powtórki z Naddniestrzem, ale na szczęście udało się uniknąć konfliktu zbrojnego. W 1994 r. Parlament Republiki Mołdawii przyjął ustawę o specjalnym prawnym statusie Gagauzji (Gagauz Yeri).
– Faktycznie, Gagauzja jest jednocześnie tureckojęzyczna i rosyjskojęzyczna. Językowo w dużym stopniu jest zrusyfikowana. Władze Gagauzji prowadzą dosyć sprawną politykę uczenia kilku języków. W poszczególnych dniach w przedszkolach jest nauczany język rosyjski, gagauski, angielski i rumuński. Wiadomo, że potencjalne napięcia pomiędzy Mołdawią właściwą a jej autonomicznym bytem, jakim jest Gagauzja, być może nie są na powierzchni, ale mogą być wykorzystywane przez Rosję, gdyby doszło do podejścia wojsk rosyjskich do granic Mołdawii. Wówczas Rosja mogłaby narzucić jakiś twór federacyjny składającego się z trzech elementów: Mołdawii, Naddniestrza i Gagauzji. Z punktu widzenia rosyjskiego to byłaby gwarancja przejęcia kontroli nad całą Mołdawią. Dzisiaj te spory nie są jakoś olbrzymie. Jest nieufność między panią prezydent Mołdawii a panią baszkan [najwyższe stanowisko w Autonomii Gagauskiej – przyp. red.]. Rosja ma spore możliwości do oddziaływania na Gagauzję, ale trzeba pamiętać, że konflikt mołdawsko-gagauski nigdy nie wybuchł – wyjaśnia nasz rozmówca.
Turcja wspiera narody turkijskie na całym świecie, w tym również Gagauzów. – Relacje są bardzo ciepłe i intensywne, ale to są głównie kontakty gospodarcze. Pamiętajmy, że to jednak nie Turcja jest głównym rozgrywającym w Mołdawii. To nie Turcja jest krajem, który rozdaje karty polityczne w tym regionie. Tak samo jak nie rozdawała w przypadku Krymu, gdzie mieszkają Tatarzy krymscy. Turcja de facto zaakceptowała rosyjską aneksję, chociaż jest sprzeczna z interesami Turcji. Turcja buduje sobie soft power. Turcja jest zainteresowana gospodarczo regionem, wspiera Gagauzję kulturowo, ale Turcja nie jest tutaj silnym graczem politycznym. Nie umiem wyobrazić sobie sytuacji, kiedy w przypadku jakichś decydujących wydarzeń dla przyszłości Mołdawii Turcja mogłaby zająć decydujące i stanowcze stanowisko – podkreśla Adam Eberhardt.
Czytaj więcej: Ukraina walczy, wyzwoliła już 1015 miejscowości. Polska i Litwa w czołówce cenionych sojuszników
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” nr 22 (65) 03-10/06/2022