Jak to było, Pani Joasiu?
Po ukończeniu „Syrokomlówki” w Wilnie wyjechałam na dalszą edukację do Polski, studiować europeistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Nasze spotkanie z Walerianem w swym charakterze było prozaiczne, bo poznaliśmy się na studenckiej imprezie, gdzie świeżo poznany adorator oznajmił mi bez ogródek, że znalazł już to czego szukał, czyli żonę. I znalazł ją we mnie. Zauroczył mnie swoim osobistym wdziękiem, bezpośredniością i urodą. Jak się później okazało, u Gruzinów nie ma terminu „narzeczona” i długiego chodzenia ze sobą. Prawdziwy Gruzin nie owija w bawełnę, jest zdecydowany i konserwatywny w poglądach.
I ja szybko zdecydowałam się pojechać z nim do jego kraju (o czym od dawna marzyłam), bo Gruzja wydawała mi się taka tajemnicza, historycznie i kulturowo przeciekawa, a tak mało znana. Gdy tylko znaleźliśmy się w Gruzji, Walerian od razu wszystkim swoim znajomym i swojej rodzinie przedstawił mnie jako żonę – także [śmiech] nie miałam wyboru. Zresztą małżeństwo to była obopólna decyzja, bo i ja od pierwszych chwil zobaczyłam w nim mojego męża.
Jakie wrażenie wtedy zrobiła na Pani rodzina męża i Gruzja?
To było pozytywne wrażenie. Przede wszystkim rodzina Waleriana przyjęła mnie bardzo ciepło, z całą gruzińską otwartością serc. I tak jest do tej pory, w tym się nic nie zmieniło, dalej utrzymujemy pozytywne rodzinne stosunki. A sama Gruzja zmienia się na lepsze. Wtedy, mając te dwadzieścia parę lat, nie myślałam o kwestiach bytowania za wiele, ale po tych przebytych tu latach i wydarzeniach wiem, że Gruzja ma przed sobą długą drogę rozwoju. Sprawy egzystencjonalne są oczywiście bardzo ważne, ale dla mnie liczą się przede wszystkim ludzie, którzy są bardzo serdeczni, i ten kraj, który jest piękny. Ludzie są tutaj bardzo gościnni i ja, mimo że mieszkam tu ponad dziesięć lat, nadal jestem odbierana jako gość.
Mieszkamy w Gori, w piątym co do wielkości mieście Gruzji, znanym powszechnie z tego, że tu urodził się Józef Stalin. W mieście cały czas funkcjonuje muzeum mu poświęcone, które warto zwiedzić, jednak polski turysta nie znajdzie tu prawdy historycznej. Okresy z życia Stalina, o których trudno mówić w superlatywach, są przez opiekunów muzeum całkowicie przemilczane. Co jeszcze można zobaczyć w Gori? Ciężko jest przegapić twierdzę Goris Ciche. To atrakcja miasta, okazała forteca, a raczej jej dobrze zachowane ruiny górujące nad miastem.
Gori znajduje się również w niewielkiej odległości o Uplisciche, starożytnego miasta, którego zwiedzanie jest ważnym punktem podróży po Gruzji. Powstałe w IV w. p.n.e. było jednym z najważniejszych ośrodków kultu religijnego w regionie. Znajdziemy tam ślady pogańskich wierzeń, bogactwa jedwabnego szlaku i greckich wpływów. Geograficznie Gori leży też niedaleko granicy z separatystyczną republiką Osetii Południowej, która w 1991 r. ogłosiła jednostronnie niepodległość od Gruzji. W tamtym kierunku jednak nie ma potrzeby się udawać. Zostaje nam masa pięknych, innych, ciekawych obiektów do oglądania w kraju.
Czytaj więcej: Podróżnik z Solecznik, Marek Kołosowski: „Do trzydziestki chcę zaliczyć 50 krajów”
Prowadzicie z mężem działalność turystyczną. Pokazujecie piękno tego kraju. Organizujecie imprezy fakultatywne, poznawcze, wieczorki folklorystyczne połączone z degustacją. Nazywacie siebie spontanicznie wariatami. Czy to wasza praca, czy coś więcej?
To jest nasz sposób na życie. Nasze kiedyś małe, kameralne biuro rozrosło się do dość poważnego touroperatora. Okres pandemii siłą rzeczy ograniczył naszą działalność, ale zbieramy się, stajemy na nogi i w tym roku już widać odradzającą się turystykę. Ludzie tęsknią za podróżami. Co prawda mamy trochę mniej gości niż wcześniej, ale nie narzekamy. Najwięcej gości mamy z Polski, coraz więcej też przybywa z Litwy, z mojej Wileńszczyzny. Teraz, gdy rozmawiamy, gościmy grupę z Wilna. Postawiliśmy na polskość na gruzińskich szlakach. Polacy są wdzięcznymi gośćmi. Tak jak i w polskim domu, tak i w gruzińskim obowiązuje powiedzenie: „Gość w dom – Bóg w dom”. Gruzini dają turystom całe swoje serce i to serce również Polacy otwierają dla nich.
Jak pani wie, nazywamy siebie wariatami i takich też ludzi, żądnych przygody i szaleństwa, przyciągamy. Takich wędrowników, włóczykijów. Mamy bardzo dużo grup z polecenia. Ktoś był i wrócił ponownie ze swoją zorganizowaną grupką zapaleńców, 4-, 8-, 10-osobową, do wędrówek górskich, którzy nie mogą usiedzieć w domu i bez podróżowania nie mogą żyć. Pokazujemy im wtedy taką Gruzję swojską, „od podszewki”, taką, którą ja poznałam i pokochałam. I na takich klientach bardzo nam zależy od początków naszej działalności do dziś.
Z czasem zaczęły przybywać większe grupy i w tym przypadku już kooperujemy z miejscowymi biurami turystycznymi, wprowadzając jednak nasze „wariackie”, niestandardowe opcje zwiedzania. Czuję się wyjątkowo spełniona, gdy słyszę od takiej dużej, 30–40-osobowej, grupy, że „na tak wspaniałej wycieczce to jeszcze nie byli”. Najbardziej jednak lubimy te kameralne grupki. Jesteśmy do ich dyspozycji, spełniamy ich gruzińskie marzenia i organizujemy pobyt według ich sugestii. Jeśli trzeba, odbieramy z samolotu, zapewniamy nocleg i wyżywienie, organizujemy trasy piesze czy objazdowe, a jeśli chcą pobyć jakiś czas nad morzem, poopalać się, to mają i ten swój czas dla siebie. Jako kameralny operator wycieczek dopasowujemy program pod indywidualne potrzeby naszych gości.
Czytaj więcej: Niewielka mniejszość o wielkiej kulturze. Muzyczna podróż śladami Karaimów
| Fot. adobe stock
| Fot. adobe stock
Czym można się w Gruzji zachwycić, co Gruzja oferuje?
Magia Kaukazu ma wiele odcieni. Możliwości zwiedzania, odpoczynku i wszelakich aktywności jest w Gruzji naprawdę dużo. Nad brzegiem Morza Czarnego można zażyć upragnionego wypoczynku. W Batumi czy Tbilisi oprócz zwiedzania miast możemy się bawić do białego rana. Regiony Kazbegi, ze swoim cudnym klasztorem Cominda Samebda i Sawanetią (najpiękniejszym miastem), pozwalają na doświadczanie piękna gór Kaukazu – od upajania się zachwycającymi widokami po bardziej lub mniej wymagające treningi na wyprawach konnych lub dżipem. Bardziej dziewicze regiony gór to Chewsuretia i Tuszetia – są doskonałym miejscem na ucieczkę od cywilizacji, to rejony odizolowane od reszty kraju. Obie krainy objęte są ochroną parków narodowych. Zimą niedostępne dla ludzi, ze względu na zasypane śniegiem przełęcze, przez które prowadzą jedynie szutrowe, konne czy piesze dukty. Region Samegrelo słynie zaś z kanionów, raftingów i zachwycających jaskiń. Kachetię pokochają miłośnicy wina. Tutaj na każdym niemal kroku mija się winnice, gdzie można zagłębić się w historię i tradycje winiarstwa. Ciągną się one kilometrami i na każdym kroku widać tabliczki z napisem wine route, zapraszające na zwiedzanie i degustacje.
Mój mąż (zresztą jak prawie każdy Gruzin) też pasjonuje się produkcją wina. Mamy pod miastem małą winnicę, produkujemy wino i serwujemy je naszym gościom z naszej domowej spiżarni.
Wino to rzecz święta, biblijna wręcz. Gruzja słynie z wina, biesiad i toastów.
Trudno sobie wyobrazić, żeby mogło być inaczej, skoro zgodnie z legendą Gruzja to kraina ofiarowana Gruzinom przez Boga. Tutaj od 8 tys. lat uprawia się winorośl i właśnie z Gruzji wino pochodzi. Gruzińska metoda produkcji wina w kwewri, glinianych amforach, ma 6 tys. lat i jest na Liście światowego dziedzictwa UNESCO. Sama kultura biesiadowania jest w Gruzji niepowtarzalna. A gruzińskie toasty są prawdziwą sztuką, w pełnym tego słowa znaczeniu, i mogą trwać nawet kilka godzin. Mogą być wspomnieniem, przypowieścią, anegdotą z morałem, poezją.
Nie można nie wspomnieć o gruzińskim, alfabecie uważanym za jeden z najpiękniejszych alfabetów świata. Czy to jest do opanowania? A jak z Pani językiem gruzińskim, który też nie jest prosty…
Alfabet gruziński jest w swej kaligrafii wyjątkowy i zawsze angażuje uwagę każdego przyjeżdżającego po raz pierwszy do Gruzji – te urokliwe szlaczki i kształtne zygzaki. Jest to język ciekawy, ale trudny. A gdy słucha się Gruzinów, wszyscy są zdumieni możliwościami fonetycznymi. Ja jestem perfekcjonistką, więc jeśli nie robię czegoś dobrze, to staram się nie eksponować. Tak się złożyło, że z mężem rozmawiamy po polsku. On znał nasz język jeszcze z czasów, gdy był w Polsce, podszlifował go dzięki mnie i nie przeszliśmy później na żaden inny. Rozumiem gruziński i różne sentencje mogę wypowiedzieć, ale wdawać się dyskusje nie odważam. Nasze dzieci mówią po polsku i po gruzińsku. Młodsze pokolenie Gruzinów mówi przede wszystkim po gruzińsku, który jest również językiem urzędowym. No i wszyscy rozmawiają płynnie po rosyjsku, co nie jest jakimś wyrazem uwielbienia dla tego języka, ale stało się przyzwyczajeniem.
Czytaj więcej: Dorota Skoczek z Mariampola: „Podróże uformowały osobowość”
A ślady polskie w Gruzji?
W Tbilisi działa szkoła polska im. Królowej Jadwigi, a na Kurii, największym cmentarzu w mieście, pochowana jest Dagny Juel Przybyszewska, żona polskiego pisarza Stanisława Przybyszewskiego.
Jest sporo takich pomniejszych siedlisk polonijnych, choćby Achalciche. W Tbilisi też mieszka sporo ludzi polskiego pochodzenia. Ja np. mam kolegę Gruzina, który nazywa się Poniatowski i jego przodkowie pochodzą z rodu książąt. Dyrektor szkoły, do której chodzą moje dzieci, nazywa się Niczypierowicz. No i ja przedłużam tę listę Polaków w Gruzji.
A jaka jest atmosfera w Gruzji w związku z toczącą się wojną w Ukrainie?
Ta tocząca się wojna w Ukrainie wielu ludziom odgrzebała nie tak jeszcze stare rany. Są też ludzie, którzy mają do niej stosunek ambiwalentny. Wielu osobom jednak, gdy śledzą wiadomości z atakowanych regionów, przypomina się 2008 r. i agresja Rosji na Gruzję. Mimo że wojna w Ukrainie przeraża, to życie toczy się dalej i ludzie są spragnieni normalności. Na razie jest bezpiecznie i turyści przybywają. Cenowo u nas nie jest jeszcze najgorzej. Co prawda ceny poszły w górę, jak wszędzie, ale tutaj są jeszcze przystępne, zarówno dla Polaków z Polski, jak i Polaków z Litwy. Samoloty latają. Czekamy na gości i serdecznie zapraszamy.
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 31 (91) 06-12/08/2022