Odbywają się pogrzeby zabitych żołnierzy
— Ukraina od blisko 7 miesięcy trzyma obronę w obliczu rosyjskiej inwazji. Praktycznie w każdej rodzinie jest ktoś, kto wojuje na froncie lub czeka na pobór do wojska. Prawie codziennie w każdej z ukraińskich hromad (gmin) odbywają się pogrzeby zabitych żołnierzy. Wśród nich są także osoby polskiego pochodzenia. Ale im dalej od linii frontu, tym mniej wojnę czuje się na ulicach miast i wsi. Tylko wzmożone patrole i wysokie ceny paliw i artykułów w sklepach zdradzają, że wielka wojna wpływa na życie mieszkańców zarówno we Lwowie, jak i w Odessie — opowiada „Kurierowi Wileńskiemu” Jerzy Wójcicki, dziennikarz, działacz polskiej mniejszości na Ukrainie, samorządowiec.
Czytaj więcej: Polak z Ukrainy: „Jesteśmy pewni, że wygramy. A wtedy trzeba będzie wspólnie odbudować Ukrainę”
Wojna zrównała wszystkich
Jak mówi, wojna zrównała wszystkich. Do grona zwykłych mieszkańców można teraz zaliczyć prawie wszystkich, bez względu na dochód czy pochodzenie. Zagrożenie, które codziennie niosą rosyjskie ostrzały rakietowe oraz ogólne obniżenie poziomu życia w kraju nad Dnieprem, spowodowały zniknięcie z ulic pań na obcasach i panów w białych koszulach. Wszyscy są zmobilizowani do szybkiego reagowania na sytuacje nadzwyczajne.
— To samo dzieje się w szkołach. Większość placówek działa w trybie zdalnym, dzieci przyzwyczaiły się już do krótkich przerw i spędzania zajęć w swoich pokojach przy komputerze lub laptopie — dodaje.
Media powoli otrząsają się z retoryki wojennej. W telewizji zaczęły pojawiać się reklamy i programy rozrywkowe. W czasie godziny komendanckiej na ulicach panuje cisza — zaznacza Jerzy Wójcicki.
Strzelają do obiektów infrastruktury cywilnej
O tym, jak często odbywa się bombardowanie, nasz rozmówca mówi, że to zależy, w jakiej odległości od rosyjskich stanowisk jest ta czy inna miejscowość. W miastach bardziej oddalonych od frontu ostrzały nie zdarzają się zbyt często, bo rakiety, które tam mogą sięgnąć, są drogie. A Rosja ma zapas takich rakiet bardzo ograniczony. Inna sprawa to zmodyfikowane rakiety do obrony powietrznej S-300, które docierają na 100-150 km i mają bardzo niską celność. Okupanci mają ich tysiące i strzelają chaotycznie po obiektach infrastruktury cywilnej w Mikołajowie, Charkowie i mniejszych miastach.
Strona alerts.in.ua wskaże na zagrożenie
— Od początku wojny ludzie częściej zaczęli sięgać po komórki i sprawdzać wiadomości. Służby ds. nadzwyczajnych uruchamiają od czasu od czasu system ostrzegania przed atakami rakietowymi. Na stronie alerts.in.ua każdy może śledzić, skąd lecą rosyjskie rakiety — z terenu Białorusi, Morza Kaspijskiego czy Morza Czarnego. Pomoc z zagranicy wciąż napływa, ale stała się ona bardziej strukturyzowana. Szczególnie w walce z okupantem wspierają nas Polacy i mieszkańcy krajów bałtyckich. Mają podobne zdanie o okupantach rosyjskich ze względu na traumy przeszłości. Poza tym ogromna pomoc nadchodzi z USA i Wielkiej Brytanii — zaznaczył Wójcicki.
Winnica powoli wraca do życia
Siostra Irena Maszczycka z Winnicy w rozmowie z „Kurierem Wileńskim” mówi, że Winnica powoli wraca do życia.
— Słyszymy syreny, czasami padają rakiety. Ludzie powoli wracają do życia. Remontują domy, aby przynajmniej nie ciekło na głowę, pomaga w tym państwo. Kiedy 14 lipca była bombardowana Winnica, to prawie wszystko zostało zniszczone. Dzisiaj ludzie próbują to odbudować. Sąsiedzi pomagają sobie nawzajem. Odbudowują od razu te domy, gdzie nie ma dachów, okien, żeby ludzie mogli zamieszkać. Potem już pewnie zacznie się odbudowywanie tych mniej zniszczonych domów — opowiada siostra.
Czytaj więcej: Wileńszczyzna — Ukrainie! W ramach akcji przekazano generatory prądu
W Winnicy działają 22 przedszkola
Jak mówi, dzieci w Winnicy uczą się online, ponieważ w razie potrzeby w szkołach nie ma tylu schronów, nie wszyscy się pomieszczą. Dzisiaj w Winnicy mieszka dużo przesiedleńców z innych miast Ukrainy. Na 400 tys. mieszkańców Winnicy przypada tu plus ponad 200 tys. przesiedleńców, a dodatkowo Winnica będzie przyjmować kolejnych uciekinierów przed wojną. Na tak znaczną liczbę osób działają 22 przedszkola, z których część będzie zamkniętych, ponieważ brakuje schronów.
Ludzie przyzwyczaili się do wojny
— Jeżeli chodzi o codzienną rzeczywistość, to ludzie przyzwyczaili się do alarmów, do tego, że trzeba zejść do schronu, że trzeba uważać. Ludzie już uświadomili sobie, że żyjemy w czasie wojny, że musimy dbać nie tylko o siebie i swoje rodziny, ale też o wojsko. Czyli wykonywać swoją pracę i pracować na zwycięstwo, pracować na wojsko. Dużo ludzi ma tego świadomość, dużo pomaga, ale są też osoby, które dbają tylko o siebie. Takich osób jest mniej — komentuje siostra Irena Maszczycka.
W Charkowie nie ma masowych bombardowań
Paweł Gonczaruk, biskup diecezji charkowsko-zaporoskiej na Ukrainie, w rozmowie z „Kurierem Wileńskim” zaznacza, że w Charkowie nie ma już masowego bombardowania.
— Teraz sytuacja w Charkowie jest lepsza. Front odpędzili od Charkowa dosyć daleko. Przylatują do nas rakiety, ale już nie ma masowego bombardowania, tak jak było wcześniej. Powoli ludzie wracają do życia, miasto ożywa. Ale wciąż żyjemy w niepewności i niebezpieczeństwie, bo nie wiadomo, kiedy i gdzie spadnie bomba. Ci, co mają, powoli wracają do swoich domów, ale większość na noc schodzi do schronów. Niektóre sklepy zaczynają pracować — opowiada biskup.
Ukraina ma pełną kontrolę nad ponad 4 000 km kw. terytorium odbitego od sił rosyjskich i stabilizuje sytuację na kolejnych 4 000 km kw.
Wyzwolone Izium i Bałaklija
— Chociaż nie ma prądu, wody, gazu, ale i tak teraz jest lżej. Po pół roku okupacji ludzie nie mogą uwierzyć, że miasta powoli są wyzwalane. W wyzwolonym Iziumie mieszkańcy wciąż nie mają prądu, wody, nie ma telefonów. Tam pracują służby ratownicze, pracować tam jest bardzo trudno, ponieważ teren jest bardzo mocno zaminowany, więc pracują saperzy. Ludzie żyją bez aptek, sklepów, tam nie ma nic. Podobna sytuacja jest w Bałaklii. Sytuacja bardzo szybko zmienia się, ale w miejscowościach, gdzie toczą się nadal walki, jest okrutnie, nie ma litości — ubolewa biskup diecezji charkowsko-zaporoskiej Paweł Gonczaruk.
Projekt jest częściowo finansowany przez Departament Mniejszości Narodowych przy Rządzie RL