Ilona Lewandowska: Panie Profesorze, należy Pan do osób najdłużej związanych z Fundacją „Pomoc Polakom na Wschodzie”. Jak wspomina Pan początki jej działalności?
Prof. Jan Malicki: Rzeczywiście, jestem już chyba weteranem… 30 lat temu zostałem zaproszony do pierwszego składu Rady Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie”. Muszę przyznać, że byłem nawet zaskoczony, bo wtedy miałem zaledwie trzydzieści parę lat. Byłem założycielem Studium Europy Wschodniej na Uniwersytecie Warszawskim i redaktorem „Przeglądu Wschodniego”, więc pewnie to był powód zaproszenia mnie do Rady Fundacji. Jeszcze bardziej zaskoczyło mnie, gdy w jednej z kadencji zostałem wybrany na przewodniczącego rady, co było dla mnie ogromnym zaszczytem. Na początku lat 90. na naszych oczach powstawała III Rzeczpospolita i równocześnie powstawało wiele instytucji zajmujących się Wschodem w ramach załatwiania spraw zaległych, przywracania pamięci, uczciwej wiedzy historycznej, badań nad polskim dziedzictwem na tych terenach. Oczywiście los Polaków na Wschodzie był jednym w tych zapomnianych przez lata tematów i domagał się teraz reakcji państwa polskiego. Powstanie fundacji miało więc ogromne znaczenie. Warto zauważyć, że wśród osób, które w sensie państwowym zajmowały się tą sprawą, był pan Włodzimierz Olejnik, który był osobą ze struktur Rządu RP na Uchodźstwie i do Urzędu Rady Ministrów trafił z Londynu. Dla kogoś z emigracji ten imperatyw pomocy Polakom na Wschodzie był bardzo silny, może nawet silniejszy niż dla Polaków w Polsce. Szefem Urzędu Rady Ministrów w tym czasie był Wojciech Włodarczyk, on prawnie zakładał fundację.
Jacy byli wówczas Polacy ze Wschodu?
Dopiero pojawiła się możliwość wyjazdów na Wschód. Ja po raz pierwszy odwiedziłem Litwę w 1990 r. Był to wyjazd badawczy, ale to były absolutne początki, czas przyglądania się, pierwszych rozmów… W 1991 r. rozpadł się Związek Sowiecki, a w 1992 r. mieliśmy pierwszą Letnią Szkołę Wschodnią UW, na którą przyjechała grupa badaczy ze Wschodu. Jacy byli Polacy ze Wschodu Anno Domini 1992? Gdybym teraz, po latach, miał to podsumować krótko, powiedziałbym, że byli pełni nadziei w wielką przemianę ich losu.
Teraz, po 30 latach, możemy powiedzieć, że ich los rzeczywiście bardzo się zmienił, ale nie dla wszystkich jest to zmiana na lepsze. O ile kontakty z Polakami na Litwie i Łotwie są dziś łatwiejsze ze względu na Unię Europejską, o tyle tych w Rosji czy na Białorusi znów oddziela coraz szczelniejsza żelazna kurtyna…
Ja bym nie przeceniał znaczenia przynależności do Unii Europejskiej Litwy czy Łotwy dla sytuacji mieszkających tam Polaków, bo na przykładzie Litwy najlepiej widać, że nie wpłynęło to na rozwiązanie problemów. Problemy, jakie mieli Polacy na Litwie kiedyś, widzimy nadal. Kiedy patrzę na te 30 lat, symbolem jest dla mnie Białoruś. Bywałem na Białorusi wiele razy, byłem przy otwarciu konsulatu generalnego i szkoły polskiej w Grodnie, i uważam, że właśnie kwestia Polaków na Białorusi jest kluczowa, gdybyśmy mieli podsumowywać te 30 lat. Nie na Ukrainie, nie w Gruzii, nie na Litwie czy Łowie, ale właśnie na Białorusi. Jaka jest to przemiana? Tragiczna, absolutnie unicestwiająca wszystko, co udało nam się zrobić. To jest kraj, gdzie polska mniejszość jest trudna do policzenia, bo w świecie postsowieckim spisy ludności czy deklaracje nie wyczerpują danych, trzeba sięgać po inne. Bardzo symboliczne jest, że ta mniejszość, być może największa polska mniejszość na Wschodzie, po okresie rozwoju straciła niemal wszystkie możliwości działania.
Czytaj więcej: Fundacja „Pomoc Polakom na Wschodzie” działa na Wileńszczyźnie na wielu płaszczyznach
Rozmawiamy w dniu, w którym rosyjskie wojsko wkracza na Białoruś i pojawiają się obrazy ukazujące rosyjskich żołnierzy witanych chlebem i solą… Co to oznacza?
Jedni ich witają, inni nie. Kto wie, których jest więcej. Jako człowiek, który od 2006 r. prowadzi Program Stypendialny im. Konstantego Kalinowskiego, doskonale zdaję sobie z siły oporu w białoruskim społeczeństwie. Tysiące, dziesiątki, a w 2020 r. już setki tysięcy mieszkańców Białorusi pokazało, że nie godzą się z rzeczywistością, włączając się w protesty. Mówić, że Białorusini sprzyjają reżimowi, to tak, jakby twierdzić, że naród polski wspierał reżim w czasie stanu wojennego. Ktoś tam był za reżimem, to fakt. Naukowo jest dowiedzione, że każdy reżim, żeby trwał, musi być podtrzymywany przez ok. 25 proc. społeczeństwa. W tej grupie są zwykle osoby zależne od reżimu, a więc wojsko, policja, funkcjonariusze i ich rodziny. Reszta, pozostałe 75 proc., albo milczy, albo podejmuje aktywny sprzeciw. Dwa lata temu widzieliśmy, że nie tylko Białorusini, ale także Polacy na Białorusi nie godzą się z systemem. Nie bez powodu Andrzej Poczobut jest dziś więźniem sumienia. Na Białorusi jest obecnie ok. 300 więźniów politycznych, ale postawa Andrzeja Poczobuta robi ogromne wrażenie zarówno na obywatelach Białorusi narodowości polskiej, jak i białoruskiej. Nie mam wątpliwości, że kiedyś to właśnie będzie ta sól konieczna do odrodzenia się tam polskich organizacji. 30 lat temu taką rolę odegrał Kościół katolicki. Późniejszy kardynał, a ówczesny biskup Kazimierz Świątek był wiceprzewodniczącym Związku Polaków na Białorusi. To symboliczne. Kościół był tym miejscem, wokół którego odrodziła się polskość.
Jak widzi Pan dziś misję fundacji i jej zadania?
Wydaje mi się, że kluczowe jest utrzymywanie podstawowych kierunków działania, czyli wspieranie mediów, oświaty, polskiej kultury, przy jednoczesnym wsłuchiwaniu się w aktualne potrzeby. A te w każdym okresie będą inne. W latach 90. wymyśliłem projekt, który wówczas uważałem za ważny, i chyba rzeczywiście odpowiadał on potrzebom czasów. Były to wystawy polskich książek naukowych w wielu stolicach i miastach, takich jak oczywiście Wilno, Kijów, Lwów, a nawet Ałmaty. Najciekawsze polskie książki były prezentowane przez pewien czas w bibliotekach narodowych w ramach wystawy, w Litewskiej Bibliotece Narodowej im. Martynasa Mažvydasa również, a później pozostawały tam jako część księgozbioru. Było to bardzo pozytywnie odebrane, wystawy cieszyły się ogromnym zainteresowaniem odwiedzających i mediów. Teraz nie mam wątpliwości, że te najbardziej aktualne wyzwania są dwa. To oczywiście wojna na Ukrainie i wojna na Białorusi. Nieco inna, ale jednak wojna, bo nie mam żadnej wątpliwości, że uzurpator toczy wojnę ze swoim narodem, a także osobną, specjalną wojnę z Polakami na Białorusi. Oczywiście pomoc Polakom na Białorusi jest dziś utrudniona, ale na miarę możliwości trzeba pomagać. Nikt z nas nie potrafi ocenić, kiedy ta tyrania upadnie, ale upaść musi. Bo każdy reżim w końcu upada. A wtedy musimy mieć przygotowane struktury po polskiej stronie i kontakty po białoruskiej stronie granicy, żeby błyskawicznie móc wrócić do szerokiego działania, szerokiej akcji pomocy Polakom na Białorusi.
Czytaj więcej: Fundacja „Pomoc Polakom na Wschodzie”: na Litwie realizujemy najwięcej projektów
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 42 (123) 22-28/10/2022