Nie chcę tym razem rozmawiać o kowieńskiej „Kotwicy”, którą mieszkańcy Wilna trochę znają. Chcę pomówić o kursach języka polskiego wywalczonych przez Wandę Żotkiewicz i Pani mamę, Walerię Walukiewicz. Jakie były te najważniejsze polskie adresy w powojennym Kownie?
Jeśli mówimy o nauczaniu języka polskiego, to była to ulica Szyrwincka na Zielonej Górze oraz Komsomolska (obecnie Aleksandrasa Stulginskisa) w Wiliampolu. W szkołach znajdujących się tam odbywały się kursy języka polskiego, założone w 1959 r. Na lekcje przychodziły polskie rodziny z Kowna, wspomnę tylko o kilku z nich: Bujnowscy, Fiodorowiczowie, Szumiłłowie oraz Torgońscy. W większości były to rodziny, które od pokoleń mieszkały w Kownie i w których mówiło się po polsku. Do dziś znam wiele z tych osób, Hanna Szumiłłówna jest znaną kowieńską reżyserką, absolwentką Konserwatorium Kłajpedzkiego. Litwinów ani Rosjan chodzących na kursy nie pamiętam i sądzę, że ich nie było.
Trudno było otworzyć kursy?
Polacy pisali do władz w Kownie, które się na to nie godziły. Moją matkę nawet straszono, że pójdzie do więzienia za takie wybryki. Na szczęście ona była osobą upartą. Ostatecznie zadecydowała Moskwa, która zezwoliła na prowadzenie lekcji polskiego. Zasłużyła się tutaj również Wanda Żotkiewicz, ona robiła to razem z moją matką, działały wspólnie.
Jak na kursy reagowali miejscowi Litwini?
Gdy chodziłam do Szkoły Podstawowej nr 36 w Kownie, było zebranie dla rodziców, na którym nauczycielka Litwinka powiedziała, że w domu dzieci powinny mówić tylko po litewsku. Na to wstała moja mama Waleria Walukiewicz, powiedziała, że jesteśmy polską rodziną i w domu Johana i Zdzisław będą mówić tylko po polsku. Nauczycielka chyba była bardzo zdziwiona, ale pozwoliła nam rozmawiać po polsku. Później również często Litwini się dziwili, że w Kownie mieszkają jacyś Polacy, ale ja zawsze powtarzałam w pracy – a pracowałam jako pielęgniarka – że jestem Polką. Nikt mnie nie wyśmiewał.
Czytaj więcej: Doc. dr Masojć: Język polski wyzwalał z gorsetu sowieckiej kultury
W rodzinie rozmawialiście tylko po polsku, bo zarówno Pani ojciec, jak i matka byli Polakami, ale jak to było na podwórku?
U nas na ulicy mieszkało dużo dzieci rozmawiających po polsku. Nawet wtedy, gdy ich rodzice nie byli Polakami. Po prostu ta znajomość języka polskiego w powojennym Kownie jeszcze była. Przed wojną Zielona Góra i Wiliampol to były polskie dzielnice, co miało swoje konsekwencje także po wojnie. Moja babcia nie umiała po litewsku, rozmawiała tylko po polsku i rosyjsku.
Kiedy Pani nauczyła się rozmawiać po litewsku?
W pierwszej klasie szkoły podstawowej, do której poszłam w 1960 r.
Do tej szkoły chodziły same dzieci litewskie, miała więc Pani trudno?
Moja mama nie uczyła mnie po litewsku, bo uważała, że ma zły akcent. Wolała więc naukę litewskiego pozostawić szkole. Mój starszy brat Zdzisław, który poszedł do podstawówki, także rozmawiał po litewsku z tym akcentem. W pierwszej klasie było mi trudno. Rozmawiałam po litewsku, ale miałam trudności z poprawnym mówieniem. Jednak żadne z dzieci mnie nie wyśmiewało. To nie były takie czasy, że dzieci się nawzajem szykanowały.
W czasach sowieckich w Kownie funkcjonowały rosyjskie szkoły, czy pani Waleria nie miała pomysłu, żeby tam Was posłać? Może byłoby Wam łatwiej?
Nie, takiego pomysłu nie było, poszliśmy do litewskiej szkoły i już.
Czytaj więcej: Artur Stefanowicz: Ludzie przypomną sobie język polski, dajmy im szansę
Poszła Pani do szkoły w 1960 r., jednak już rok wcześniej zaczęły się w Kownie wspomniane kursy języka polskiego. Jak one wyglądały?
Na kursy chodziłam przez osiem lat, aż do 1968 r., do gmachu przy ulicy Komsomolskiej. Uczyliśmy się pisać, zaczynaliśmy praktycznie od zera, od abecadła. Przyswajaliśmy gramatykę, polskie wiersze, piosenki. Poezji Mickiewicza nie było, raczej polskie bajki. Opowiadano nam o polskiej historii, o polskich strojach. Nauczycielka była z Kowna, niestety, nie pamiętam jej nazwiska. Może nazywała się Borowska lub Borkowska.
Jak często się spotykaliście?
Lekcje polskiego mieliśmy raz w tygodniu, w poniedziałek, po szkole. One chyba się zaczynały o godz. 17 lub 18.
Zachowały się może zdjęcia z kursów?
Niestety nie, zdjęcia mamy dopiero z zespołu „Kotwica” prowadzonego przez Helenę Urniaż, zasłużoną dla odrodzenia polskości w powojennym Kownie.
Wyszła Pani za mąż za Litwina, inaczej niż Pani mama, i do dziś Pani rodzina jest mieszana polsko-litewska.
Wyszłam za Litwina, ale on nigdy nie przeszkadzał, żebyśmy w domu rozmawiali po polsku. Akceptował także to, że uczestniczyłam w polskim zespole. On zresztą sam nauczył się w dzieciństwie języka polskiego, mieszkając na Zielonej Górze. Z moimi rodzicami mówił tylko polszczyzną. Moje dwie córki mówią bardzo dobrze po polsku, do dziś rozmawiam z nimi tylko w tym języku. Jedna wyszła za mąż za Litwina, druga za Azera. Mój wnuk rozumie po polsku, choć już niestety nie mówi. Jego ojciec Litwin powiedział, że „polski język jest niepotrzebny”. Rosyjskiego nigdy w rodzinie nie było.
Miała Pani okazję jeździć w czasach sowieckich do Polski?
Tak, moja matka miała tam rodzinę. Do dziś mam kuzyna w Lubartowie. Wcześniej byliśmy w Szczecinie, Białymstoku czy nawet Zakopanem.
Czy w powojennym Kownie można było nabyć polskie książki? W Wilnie istniała wtedy księgarnia „Przyjaźń”.
Moja mama miała mnóstwo polskich książek u siebie na półkach. Tam byli Eliza Orzeszkowa, Maria Rodziewiczówna, Henryk Sienkiewicz. Ponadto zamawialiśmy polskie gazety: „Kobietę i Życie”, „Przyjaciółkę”, „Przekrój”, „Czerwony Sztandar” z Wilna. Ten ostatni nie był kupowany w kiosku, tylko specjalnie zamawiany. Aha, był także „Miś” dla dzieci…
Czytaj więcej: Jak poznawać historię poprzez sztukę — „Sound in the Silence” w Muzeum IX Fortu w Kownie
Jak Pani wspomina okres lat 80., gdy zaczął się, również w Kownie, organizować Związek Polaków na Litwie?
Niestety, wtedy zajmowałam się wychowywaniem dzieci, w międzyczasie jeszcze pracowałam. Później wróciłam do zespołu „Kotwica”. Do dziś po polskiej mszy w kościele Karmelitów bywam na herbatkach u pani Franciszki Abramowicz, byłej szefowej oddziału kowieńskiego ZPL.
Jak często używa Pani języka polskiego w Kownie?
Spotykamy się z moją przyjaciółką Aliną Pacowską, także pochodzącą z polskiej rodziny. Jak wspomniałam, rozmawiam po polsku także ze swoimi córkami. Czasem próbuję z wnukiem, ale on już odpowiada mi po litewsku. Wcześniej były jeszcze ciotki, ale niestety starsze pokolenie już odeszło.
Tomasz Otocki
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 4(12) 28/01/-03/02/2023