Na klatce schodowej jednego z wileńskich bloków od dawna mieszka pewna sympatyczna starsza pani, była nauczycielka, pani Emilia. Od paru lat w dniu św. Walentego drzwi jej mieszkania ktoś ozdabia kwiatkiem i serduszkami z napisem: „Kochamy”. Od kogo ta samotna starsza pani otrzymuje tak widoczne dowody sympatii w święto, które bardziej się przyjęło raczej wśród osób młodych? Czy wie, kto się za tym kryje? – zapytałam ją przy spotkaniu.
– Wiem, wiem – odpowiada. – Bardzo kochałam i kocham młodzież. Całe moje życie związane było ze szkołą. Młodzież też mnie darzyła uczuciem sympatii i trwa to, jak widać, aż do dziś. Tę walentynkową przyjemność urządzają mi dzieci moich byłych uczniów, którzy mieszkają w sąsiedztwie. To bardzo miłe z ich strony, że tak umieją „osłodzić” moją samotność – mówi.
Ośmielona tym zwierzeniem poprosiłam o przywołanie wspomnień z czasów młodości pani Emilii: jak się okazywało uczucia w przedwojennym Wilnie, kiedy nikt przecież nie słyszał jeszcze o walentynkach?
– Za czasów mojego dzieciństwa i młodości święto 14 lutego rzeczywiście nie było obchodzone. Nie było też święta kobiet 8 marca ani tak modnego obecnie dnia urodzin. Obchodzono imieniny, rocznice ważnych wydarzeń rodzinnych, jak na przykład rocznicę ślubu, narodzin dziecka, otrzymania dyplomu lub spotykano się w rocznicę na przykład odejścia bliskiej osoby – wspomina rozmówczyni.
Jak dodaje, czas zmienia ludzi. Każda epoka jest inna, zmieniają się obyczaje. Nie zmienia się tylko świat uczuć. Miłość, najpiękniejsze uczucie, towarzyszy ludziom od zawsze. Pani Emilia wraca myślami do czasów, które już bezpowrotnie odeszły…
– Miałam 10 lat i byłam uczennicą trzeciej klasy szkoły powszechnej. Mieszkaliśmy na przedmieściu Wilna, w drewnianym domku z ogrodem okolonym drewnianym płotem, koło którego rosła wierzba. Pod tą wierzbą, pod dolną poprzeczką płotu miałam schowek na liściki, które pisał do mnie chłopak mieszkający w sąsiedztwie, mój rówieśnik Witek. Był moją pierwszą sympatią. Na jego listy naturalnie odpowiadałam, zebrało się ich niemało. To był mój skrzętnie ukrywany „skarb”. Nieopatrznie nosiłam te listy w teczce do szkoły. Złośliwa koleżanka z klasy wykryła moją tajemnicę i pewnego dnia wykradła liściki od Witka. Wskoczyła na ławkę i rozsypała karteczki po klasie. Pamiętam, jak bardzo płakałam. Z naszej korespondencji nie zostało nic oprócz żalu i doznanej przykrości – wspomina pani Emilia.
Jakiś czas później nadszedł czas na kolejne uczucie i pierwszą randkę.
Czytaj więcej: Śluby i rozwody w okresie pandemii
– Za pierwszą randkę z trzynastoletnim Zbyszkiem, gimnazjalistą, który bardzo mi imponował, dostałam lanie, i to bardzo bolesne, bo rózgą. Mama widziała przez okno mnie i moją koleżankę Irenę, jak rozmawiałyśmy z dwoma chłopakami, którzy odprowadzili nas do domu. Długo nie mogliśmy się rozstać i rozmawialiśmy, stojąc przy bramce. O randce mama nie wiedziała. Trwała ona zbyt długo, bo do domu wróciłyśmy spóźnione – wspomina.
– Byłam wychowywana bardzo surowo, w rygorze. Każde niewłaściwe zachowanie było karane. Grzechem było nieposłuszeństwo względem rodziców, nieodpowiednie zachowanie się. Dzieci wówczas były wychowywane przez rodziców, szkołę i kościół. Uczucia były skrywane głęboko i były słodką tajemnicą. Dzisiaj to się zmieniło, młodzież jest odważna, śmiała, nie wstydzi się mówić o swoich uczuciach i je okazywać. Dziewczęta nawet pierwsze wyznają miłość, choć, myślę, pierwszeństwo w tym przypadku należy do chłopców. Tak było dawniej – dopowiada.
Ośmielam się zapytać jeszcze, poruszając materię tak delikatną i osobistą, czy starsza pani przeżyła w swoim życiu prawdziwą miłość.
Czytaj więcej: Walentynki. Co one znaczą dla Ciebie?
– A jakże – odpowiada moja rozmówczyni. – Zawsze marzyłam o wielkiej miłości. Co prawda, moja pierwsza miłość była nieodwzajemniona. Dopiero w moim 28. roku życia przyszła wielka i jedyna miłość, która trwała długie lata. Mój mąż był romantyczny, rycerski, okazywał nie tylko miłość, ale też szacunek. Miałam obok siebie dobrego i serdecznego człowieka, z którym przeżyłam bardzo ciekawe życie. Wielkim szczęściem jest kochać i być kochanym…
Jak mówi, uczucia kiedyś były świętością, a mężczyźni potrafili pięknie dbać o kobiety i, jak to ujmuje, „asystować”. Mężczyźni szanowali kobietę, zabiegali o jej względy, w każdym wieku, niezależnie od tego, czy to narzeczona, matka czy żona.
Podziękowałam za przywołanie tych wspomnień. I, choć czasy się zmieniają – nie tylko święto zakochanych, ale też każdy inny dzień jest dobrą okazją do okazania naszej życzliwości i sympatii dla osoby, która jest obok. Nasz uśmiech, kilka dobrych słów, przytulenie czy drobna przysługa mogą sprawić, że świat stanie się odrobinę bardziej przyjazny.
Imię bohaterki artykułu, na jej życzenie, zostało zmienione.
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 6(18) 11-17/02/2023