Apolinary Klonowski: Chcę poznać historię „Kuriera Wileńskiego” i poniekąd mojej rodziny. W 2016 r. mówił Ojciec, że dopiero za 50 lat będzie można realnie ocenić, czy „Kurier Wileński” był ważny.
Zygmunt Klonowski: Co będzie z „Kurierem Wileńskim” za te 50 lat, tego nikt nie wie. Ale wiemy, że rola mediów staje się coraz większa, szczególnie w dzisiejszym świecie. Jednocześnie rosną wymagania dla mediów. Aby sprostać tym wymaganiom, potrzebne są umiejętności i pomysły. Nie ma jednego poprawnego podręcznika, jak należy tworzyć media. Musimy sami tego szukać.
Wszystko, co ma początek, ma też koniec. Czy „Kurier Wileński” nie wyczerpał się, nie blokuje innych, może lepszych inicjatyw?
Gdyby blokował jakieś inicjatywy, to byłoby to widoczne już teraz. Alternatywa dla „Kuriera Wileńskiego” jest, ale tej alternatywy nam nie życzę. Lukę po polskim słowie zajmie rosyjska propaganda. Ona ma do Polaków na Litwie już ścieżki wydeptane. Ale czy to będzie coś lepszego, to niech każdy sobie sam odpowie.
Co, jak niektórzy mówią, „gazetka dla seniorów” może zrobić w obliczu rosyjskiej propagandy?
Na pewno część odbiorców chętnie propagandę przyjęła i nic ich nie przekona. „Kurier Wileński” nie zawsze daje radę – ale i nie może wszędzie wygrywać. Siły są nierówne. Wiemy, ile Rosja daje na „miękką siłę”, jakie to są ogromne środki. To pojedynek nierówny.
Gdy „Kuriera Wileńskiego” ratował Klion, było podkreślane, że nie będzie to biznes dochodowy. Nie ma żalu, że się rzuciło wszystko na szalę?
Te 2 mln euro własnych pieniędzy włożone w „Kurier Wileński” to jest tylko sprawa materialna. Więcej wart był wysiłek, nieprzespane noce, związanie całego życia z gazetą i działalnością wydawniczą. Ale prawdę mówiąc, staram się o tym nie myśleć.
Żeby nie zasmucić się?
Nie o to chodzi [śmiech]. Uważam, że tak musiało być. Po co mam rozważać, co by było, gdyby było inaczej?
To miejsce na mój komentarz. „Kuriera Wileńskiego” wspominam z młodszych lat źle. Psujące się w nocy maszyny drukarskie, braki w sezonie urlopowym itd. Czasem miałem wrażenie, że zabrano mi coś, co mieli rówieśnicy – spokój. Nie było myśli, żeby odpuścić?
„Kurier Wileński” mi się kojarzy z wielką odpowiedzialnością. Coś nie tak gazeta napisze, nie tak, jak komuś by się podobało, coś sformułuje, nie tych zaczepi. I skutki bywają bolesne. Jednak 25 lat związany jestem z tą gazetą, redakcją – odczuwam to na własnym zdrowiu i samopoczuciu. Cały czas trzeba manewrować, aby „Kurier Wileński” przetrwał.
Zazdroszczę tym dziennikarzom, którzy mogą mieć swoją twardą bezkompromisową pozycję. Ale tutaj musisz być bardziej elastyczny. Czasami musiałem postąpić nawet wbrew własnym zasadom. I wtedy wykonujesz w głowie równanie: Co jest ważniejsze? Moje święte zasady czy dalsze życie gazety?
Zwycięża to drugie. Wiadomo, nie jest to sytuacja przyjemna – ale tak jest. Był okres, gdy gazety finansowo trzymały się mocno i mogły sobie pozwolić na twardą pozycję, dziś niestety gazeta musi być ostrożniejsza.
[W tym momencie dzwoni telefon, ktoś pyta prezesa Klonowskiego, kiedy zostanie zapłacone za pożyczony papier].
Kai bus, iš karto viską sumokėsim. Ačiū jums, aš nepamiršau [śmiech] (lit. Jak będzie, od razu wszystko zapłacimy. Dziękuję, nie zapomniałem).
Słyszę, że rozmowa wpasowała się w kontekst…
Dostawca papieru, prosi, by zapłacić. Ale jeszcze będzie musiał zaczekać.
Jako gazeta mamy namacalne sukcesy? Tematy, które udało się wygrać, coś, co możemy pokazać – „oto dowód, że gazeta jest ważna”?
Do dziś kreujemy rzeczywistość, mamy dużo przykładów, że „Kurier Wileński” odgrywał ważną, jeśli nie kluczową rolę.
To poproszę chociaż o trzy przykłady.
Pierwszy – Związek Polaków na Litwie powstał na bazie pracowników „Kuriera Wileńskiego”. Gazeta to jedno, ale środowisko, które żyje, ma swoje inicjatywy i animuje życie społeczne i kulturalne, to jest niekończąca się praca, która przynosi namacalne, choć rozłożone w czasie owoce.
Drugi przykład, Filia Uniwersytetu w Białymstoku w Wilnie. Lobbowaliśmy, walczyliśmy, mediowaliśmy i udało się. To nie tylko kwestia tego, co ugadają politycy na salonach.
Trzeci przykład, Możejki. Wejście Orlenu i kupno rafinerii. Tyle razy o tym pisaliśmy, że nie warto tego powtarzać.
No i dorzucę dodatkowy przykład – dziennik ma ogromny wkład w odkłamanie obrazu Armii Krajowej w litewskim środowisku.
Jak konkretnie?
Nie milczał. Poszedł w ostrą debatę z mediami litewskimi. Udało się przekonać, że jednak Armia Krajowa nie była formacją zbrodniczą, a walczyła przeciwko temu samemu wrogowi, co litewscy partyzanci. To był przełom, bez którego nie moglibyśmy mówić o szczerze rozwijających się relacjach polsko-litewskich.
A jak to się stało, że w 1998 r. gazeta mimo popularności potrzebowała interwencji biznesu?
Klasyka. Widzimy, że gazety przestają przynosić dochód. Kurczy się prenumerata, pojawiają się nowe media, zaczęły znikać reklamy. Nie tylko „Kurier Wileński” to przeżył. Nawet taki „The New York Times”, który ma prenumeratorów na całym świecie, musiał zmienić właścicieli. „Kurier Wileński” nie był wyjątkiem. Ogólna sytuacja finansowa drukowanych mediów jest tragiczna, mimo że ich wpływ wciąż jest wielki. Bez dotacji nie przetrwają.
Dotacji od Polski, przez Fundację „Pomoc Polakom na Wschodzie” im. Jana Olszewskiego?
Mało mówiliśmy i pisaliśmy o tym, a powinno to wybrzmieć. „Kurier Wileński” jest nierozerwalnie związany ze wspomnianą fundacją. Przez cały mój czas pracy w „Kurierze Wileńskim” fundacja spełniała swoją rolę opiekowania się mediami na Wschodzie. Dziś to przede wszystkim nasz główny partner, który wspiera nas zarówno finansowo, jak i merytorycznie.
Pamiętam pierwsze spotkanie z FPPnW, gdy w 1998 r. przejęliśmy „Kurier Wileński”. Gazeta była mocno zadłużona.
I w Polsce, i nawet w Stanach Zjednoczonych mówiono, że „Kurier Wileński” nie jest już wydawany, nie ukazuje się. Pisali: „Was już nie ma”. Gazeta była pochowana.
Tymczasem zmartwychwstała!
W 1998 r., jesienią, fundacja zrobiła konferencję nt. mediów na Wschodzie. Pojawiliśmy się na niej jako „Kurier Wileński”. Wywołaliśmy zdziwienie tak wielkie, że fundacja pozaplanowo, o północy, zrobiła pilne posiedzenie zarządu, na które mnie również zaprosili. Zrobili to w nocy, bo rano już musieli wiedzieć, jaki mają do nas stosunek. W Polsce puszczono słuchy, że „»Kuriera« już nie ma”, nawet Senat był o tym przekonany. Trzeba podkreślić rolę ówczesnej marszałek Senatu Alicji Grześkowiak. Ona jednak w nas wierzyła. Jestem także wdzięczny ówczesnemu zarządowi FPPnW: Krystynie Lechowicz, Wiesławowi Turzańskiemu i Rafałowi Dzięciołowskiemu. Te osoby przyczyniły się w tym czasie do przetrwania „Kuriera Wileńskiego”.
Fundacja odgrywa ogromną rolę w podtrzymaniu mediów polskich na Wschodzie. Większość mediów finansowana jest właśnie za jej pośrednictwem. Choć bywało różnie. Były nawet pomysły, aby ją zamknąć. Dziś nie wyobrażam sobie istnienia „Kuriera Wileńskiego” bez istnienia fundacji.
Funkcjonowanie tej instytucji to też ogromna zasługa prezesa Mikołaja Falkowskiego. To człowiek otwarty. Jest też wymagający. Nie tylko od siebie, ale też od innych. Ale to, uważam, dobrze. Zrobił dużo, aby „Kurier Wileński” przetrwał do dnia dzisiejszego, i wciąż nam pomaga.
A to, że gazeta jest nierentowna, nie świadczy o nieskuteczności?
Powiedz mi, która gazeta jest dziś rentowna? Nawet taki „Lietuvos rytas” przechodzi na wydanie tygodniowe. Nie ma rentownych gazet.
Ale są portale.
Są. Mają niższe wydatki, są bardziej elastyczne, mają więcej czytelników. Jest jednak problem – informacja pojawia się na portalu szybko, szybko też znika. Fakt drukowany to dokument, który ma o wiele dłuższe życie. Można wręczyć go w samolocie, można powołać się na ten dokument w sądzie, w przypadku „Kuriera Wileńskiego” nieraz tak robiono. W przypadku artykułu na portalu takich możliwości już nie ma. Można mówić, że era druku się skończyła, ale to nie do końca jest prawdą.
Czy warto dofinansowywać coś, co na wolnym rynku nie daje rady?
A czy warto dofinansowywać teatry, orkiestry symfoniczne? Niech rynek rozstrzygnie, co z nimi będzie! A co z nimi będzie, nie muszę tłumaczyć.
Jeśli społeczeństwo uważa, że to jest ważne jako część kultury, dorobek społeczeństwa, element tożsamości, to trzeba to dofinansowywać. Tylko z tego gazety takie jak „Kurier Wileński” mogą się dziś utrzymać. Myślę, że w XXI w. frazesy o cudownym wolnym rynku nikogo nie porywają. We wszystkim musi być harmonia.
Co można powiedzieć o naszym zespole redakcyjnym?
To świetna okazja, aby podziękować zespołowi „Kuriera Wileńskiego” za wytrwałą, misyjną, patriotyczną pracę. Za to, że niezależnie od sytuacji twardo stoją przy tym tytule.
Trzeba pamiętać, że to nie tylko gazeta czy portal. To instytucja, gdzie podejmowane są historyczne decyzje, rodzą się potrzebne dla Wileńszczyzny inicjatywy. Jako instytucja mamy możliwości duże, bo potencjał jest ogromny – i techniczny, i dziennikarski. Na pewno całego potencjału jeszcze nie wykorzystujemy. Oczywiście, świat zmienia się bardzo szybko, trudno jest nadążyć, ale „Kurier Wileński” ma przed sobą jeszcze dużo i pracy, i okazji.
Jakie będą najbliższe priorytety „Kuriera Wileńskiego”? To pytanie interesuje mnie również jako pracownika redakcji.
Sprawa najważniejsza to praca na rzecz zachowania świadomości polskiej na Litwie. Wspieranie polskiego szkolnictwa, kultury, działalności społecznej. Ważnym i niezmiennym zadaniem jest walka z rusyfikacją. To nie tylko język rosyjski, jak większość myśli. To mentalność, ideologia. I skutki, które idą za tym. To jest ogromne zagrożenie dla Polaków na Litwie. Widzimy, jakie spustoszenie zrobiła propaganda w naszej społeczności. Dużo robimy, próbujemy to naprawiać. Szkoda tylko, że nie wszyscy to rozumieją. Nie chce tego zrozumieć rząd Litwy. To nie jest sytuacja prosta.
W tym nasza rola, mediów, żeby im wyjaśniać.
Nawet nie wiem, jak to można wyjaśnić dosadniej. Mamy przykład Ukrainy – co jest jeszcze niejasne? Do czego doprowadziła rusyfikacja, widzieliśmy. Krym i Donbas wzięli „bez jednego wystrzału”, a w 2022 r., już gdy od sześciu lat nie było takiej swobody dla rosyjskiej propagandy, tak łatwo już nie poszło. I Ukraina chce już całkiem wyjść z „russkiego miru”. Jedyna droga wiedzie na Zachód. Chodzi o odrzucenie rosyjskich wartości.
Czy „Kurier Wileński” będzie odgrywał jakąś rolę, kiedy powstanie wolna Białoruś? Polacy na Białorusi pozostali praktycznie bez swoich mediów.
Odegra tak, jak odgrywał dotychczas. Pamiętaj, że pierwsze numery największej polskiej gazety na Białorusi, „Głosu znad Niemna”, były robione w naszej redakcji. Pomagaliśmy i radą, i technicznie, i politycznie. Teraz również możemy pomóc, choć może już nie ma aż takiej potrzeby, ale jesteśmy otwarci.
Jak dokładnie moglibyśmy pomóc?
Gdy powstanie wolna Białoruś, Polacy będą mieli podobne problemy, jakie mieliśmy na Litwie. I tutaj „Kurier Wileński” może być bardzo pomocny, może podpowiedzieć, jakich błędów nie popełniać, które myśmy popełnili, jak budować komunikację, czego wymagać od rządu białoruskiego. To jest nieocenione doświadczenie, jeśli tylko zechcą korzystać.
Kwestia dumy?
Raczej interesów i układów. To wszystko sprawa ludzka, różnie wychodzi i to jest normalne. Najważniejsze to być otwartym, a z czasem wszystko się wyjaśni. Jako Polacy na Litwie też zyskaliśmy cierpliwością dużo.
Nasz potencjał stopuje wygodnictwo. Lubimy siebie chwalić i czekamy, aż problemy rozwiążą za nas.
Nie zgodzę się. Dużo rzeczy rozwiązujemy, sami. „Kurier Wileński” wspierał i wspiera Polaków o różnych poglądach, z czego czasami mamy problemy. Wiadomo, nasz pluralizm czasami obraca się przeciwko nam. Wykorzystują to różne siły polityczne.
Zrezygnować z pluralizmu?
Wręcz przeciwnie. Trzeba otwarcie pisać, otwarcie debatować. Lekko jest mówić, że nie trzeba bać się – w praktyce to wygląda gorzej, ale dobry przykład może być podłapany przez innych. Nie wolno przestawać być dobrym przykładem.
Co dalej z „Kurierem Wileńskim”?
Mam nadzieję, że odnajdzie się w nowym, szybko zmieniającym się świecie. Będziemy nadal pełnić swoją misję. Mamy doświadczenie.
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 26 (76) 01-07/07/2023