Więcej

    Powrót zielonych strzałek

    Wielu kierowców rok 2019 może wspominać ze zgrozą i obrzydzeniem. Oto z dnia na dzień poznikały tabliczki przy światłach na skrzyżowaniach, na których była namalowana zielona strzałka wskazująca w prawo. Znaki oznaczające warunkowe zezwolenie na skręcanie w prawo – po uprzednim zatrzymaniu się na światłach i upewnieniu, że ma się wolną drogę.

    Jak się okazało, poznikały na skutek urzędniczej samowoli – jakiś biurokrata dopisał taki punkt do rozporządzenia ministra łączności o fotelikach dla dzieci. Kiedy sprawa wyszła na jaw, ten paragraf ministerstwo szybko anulowało – ale bez pociągnięcia do odpowiedzialności do dziś nieznanego urzędnika.

    Teraz mer Wilna Valdas Benkunskas zapowiedział, że strzałki mają wrócić. Cieszymy się, bo korki w mieście stają się coraz gorsze z dnia na dzień i każde rozwiązanie je zmniejszające sprawia ulgę. Przy okazji będzie można zobaczyć, w czyim interesie była strzałek likwidacja: czy wrócą jako tabliczki, czy jako sekcje świateł regulacji ruchu.

    Widzimy przecież, jak co kilka lat są wymieniane słupy sygnalizacji świetlnej – to z szarych na nierdzewne, to znów z nierdzewnych na czarne, mimo iż wszystkie działają tak samo. I jeśli dołącza się kolejne sekcje, kolejne instalacje kabli, kolejne implementacje systemów IT – to ktoś na tym po raz kolejny zarobi. A takich polipów na budżecie infrastruktury miasta mamy mnóstwo, hodowanych ochoczo przez głównego „inżyniera” wraz z towarzystwem od „humanizacji ulic”, które przecież po zmianie mera nigdzie nie zniknęło, bo dożyliśmy czasów, w których urzędników można się pozbywać tylko wzwyż, a nie precz.

    Przywrócenie zielonych strzałek nie jest zatem przywróceniem sprawiedliwości. Tym byłoby pociągnięcie do odpowiedzialności odpowiedzialnych za ten nonsens biurokratów, ale także podjęcie innych kroków na rzecz ukrócenia urzędniczej korupcji: zwrócenie zarządzania ruchem drogowym i dbania o bezpieczeństwo na drogach policji, delegalizacja zautomatyzowanych fotoradarów i uczynienie policji jedyną instytucją, która może takiego sprzętu używać, i to wyłącznie na okoliczność doraźnego zadbania o bezpieczeństwo w konkretnym miejscu. Bo obecnie na kolejne eksperymenty urzędniczych mędrków idą miliony euro, a skutkiem tego są tylko korki – i kolejne wydatki na odkręcanie głupich decyzji. To może niech sami za swoje zabawy i płacą?

    Czytaj więcej: Elektryczne boogie-woogie


    Komentarz opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 46 (133) 18-24/11/2023