6 maja pojawiła się informacja o tym, że Francja wysłała do Słowiańska na wschodzie Ukrainy około 100 żołnierzy z 3. pułku Piechoty Legii Cudzoziemskiej. „Takie materiały to dowody działań dezinformacyjnych” — ogłosiło francuskie MSZ. Do wpisu załączono zdjęcie artykułów m.in. z propagandowej prokremlowskiej stacji Sputnik. Sugeruje się, że takie doniesienia są częścią wojny informacyjnej prowadzonej przez Rosję.
Na pogłoski zareagowało rosyjskie MSZ
Nieco wcześniej na portalu Asia Times ukazał się artykuł amerykańskiego analityka Stephena Bryena, zastępcy podsekretarza stanu w Pentagonie za prezydentury Ronalda Reagana (1981–89).
„Żołnierze Legii Cudzoziemskiej mają pomóc armii ukraińskiej w odpieraniu ofensywy Rosji w Donbasie” — napisał Bryen. Według analityka na Ukrainę ma przybyć łącznie 1,5 tys. żołnierzy Legii Cudzoziemskiej, którzy w zdecydowanej większości nie są obywatelami Francji. Artykuł później był cytowany w innych mediach.
Do tych pogłosek już wcześniej odniosła się rzeczniczka MSZ Rosji Maria Zacharowa.
„Napływają nowe informacje dotyczące przygotowania Francji do wysłania wojsk na Ukrainę. Dowództwo Legii Cudzoziemskiej zatwierdziło na początku marca skierowanie na Ukrainę batalionu liczącego ok. 1 500 żołnierzy” — mówiła w piątek podczas konferencji prasowej Zacharowa. Groźby Miedwiediewa pojawiły się na jego kanale Telegram. Stwierdził, iż „rośnie liczba łajdaków wśród zachodnich elit politycznych nawołujących do wysłania swoich wojsk do nieistniejącego kraju”.
Deklaracja Macrona
Pod koniec lutego francuski prezydent Emmanuel Macron zadeklarował, że pokonanie Rosji jest niezbędne dla zagwarantowania bezpieczeństwa w Europie. Zaznaczył, że w przyszłości nie należy wykluczać wysłania zachodnich sił lądowych na Ukrainę. Na początku maja Macron oznajmił w wywiadzie dla brytyjskiego tygodnika „Economist”, że państwa zachodnie „powinny zadać sobie pytanie” o rozmieszczeniu wojsk z tych krajów na Ukrainie w sytuacji, gdyby Rosjanie przedarli się prze linię frontu, a władze w Kijowie poprosiły o bezpośrednie wsparcie militarne, czyli dyslokację żołnierzy. Większość państw członkowskich NATO zareagowała na propozycję Macrona z rezerwą. Władze Stanów Zjednoczonych jeszcze w lutym zadeklarowały, że Waszyngton nie zamierza wysyłać swoich wojsk na Ukrainę.
„Francja może wysłać wojsko, dokąd zechce”
— Każde państwo jest suwerenne w swoich decyzjach. Zarówno Francja jak Polska czy Niemcy mogą wysłać swoje wojsko, dokąd tylko zechcą. Ale to wcale nie znaczy, że one to zrobią z ramienia NATO. Po to, żeby w Ukrainie pojawiły się wojska NATO, decyzję muszą podjąć państwa członkowskie sojuszu. Dlatego też pojawienie się wojsk, niekoniecznie francuskich, gdziekolwiek, wcale jeszcze nie oznacza, że całe NATO przystąpiło do wojny — komentuje dla „Kuriera Wileńskiego” Artur Płokszto, wykładowca Litewskiej Akademii Wojskowej.
Czytaj więcej: Płokszto: „Moglibyśmy się stać producentem broni z zapasami powyżej potrzeby kraju”
Odpowiedź ze strony NATO byłaby negatywna
Zdaniem rozmówcy, w najbliższym czasie Ukraina nie poprosi o dyslokację wojsk aliansu na swoim terytorium.
— Przede wszystkim Ukraina nie jest członkiem NATO i nie fakt, że sojusz od razu zareaguje na taką prośbę. Po drugie, tak może być w przypadku, kiedy nie ma już innego wyjścia, a póki co nie ma takiej sytuacji. Niektóre prośby są formułowane w przekonaniu, że nie będzie negatywnych odpowiedzi, a dzisiaj wszyscy wiedzą, że odpowiedź ze strony NATO w tej kwestii byłaby negatywna. Dlatego takiego pytania Ukraina nie stawia. NATO niejednokrotnie oświadczało, że wojska aliansu nie wejdą na terytorium Ukrainy — wyjaśnia Artur Płokszto.
Jest zdania, że Rosja wolno idzie naprzód.
— Drastycznego przełamania linii frontu nie ma i nie ma też sytuacji, że coś już zagraża istnieniu państwa ukraińskiego. Dlatego nie jest aż tak, że trzeba desperacko się ratować. Dopóki Ukraina może się bronić tak jak dzisiaj, myślę, że nie zwróci się do Francji z prośbą o wysłanie wojsk — zaznacza nasz rozmówca.
Muszą zmienić się kryteria zwycięstwa
Płokszto uważa, że wojna w Ukrainie potrwa przynajmniej do świąt Bożego Narodzenia.
— Jesienne roztopy, niemożliwość manewrowania wojskami doprowadzają do tego, że front stoi w miejscu i to jest akurat ten moment, kiedy można się zastanowić. Ale po to, żeby wojna się zakończyła, muszą zmienić się kryteria zwycięstwa po obu stronach. To znaczy, że Rosja musi ustąpić ze swoich celów podstawowych i uznać, że zagarnięcie części terytorium Ukrainy jest dostateczne, żeby ogłosić zwycięstwo. Ukraina musi przyznać, że nieodzyskanie terenów okupowanych też może być uznane za zwycięstwo. Będzie nacisk na Ukrainę, żeby tak właśnie zrobiła — wyjaśnia wykładowca Litewskiej Akademii Wojskowej.
Czytaj więcej: Wojna na Ukrainie, prognozy. „Aktywna faza nie potrwa wiecznie”