Antoni Radczenko: W poprzedniej części naszej rozmowy omówiliśmy problemy oświaty na poziomie szkoły średniej. Jest Pan również wykładowcą uniwersyteckim, czyli ma Pan bezpośredni kontakt z nauczaniem wyższym. Jak tutaj, Pana zdaniem, wygląda sytuacja?
Bogusław Grużewski: Jak wspominałem, w naszym życiu zachodzą wielkie zmiany, ale my jako społeczeństwo nie jesteśmy przygotowani na tak gwałtowną transformację wielu sfer naszej egzystencji, które przynosi nam XXI w. I co najważniejsze, a może najtrudniejsze do zaakceptowania, to fakt, że zmiany coraz bardziej dotyczą naszego życia wewnętrznego.
Po pierwsze, doświadczamy zmian w zakresie tradycyjnych relacji międzyludzkich oraz wartości. Po drugie, zwiększa się znaczenie wolnego wyboru człowieka. Po trzecie, zwiększa się anomia. Anomia z definicji to zjawisko społeczne, które polega na rozpadzie powszechnie przyjętych norm i więzi społecznych. Jest to też stan wyobcowania i dezorientacji jednostki. Zjawisko to obserwowano już na początku XX w., ale w XXI w. przy aktywnym rozwoju technologii informatycznych rozwój społecznej anomii znacznie przyspieszył. Równolegle, po czwarte, mamy stały wzrost odpowiedzialności osobistej człowieka.
Czytaj więcej: Przepustką na studia również egzamin z polskiego
Czyli z jednej strony zwiększa się indywidualna wolność osoby, zwiększa się możliwość wyboru, a z drugiej – odpowiedzialność?
Właśnie tak jest. Na przykład, ktoś wybiera nietradycyjne w naszym społeczeństwie zachowanie i postanawia zmienić płeć. Jedni są za, inni przeciw. Ale decyzję podejmuje sama osoba i później powinna liczyć się z konsekwencjami. Zjawisko zmiany płci jest na szeroką skalę dość nowe. Jakie są tego konsekwencje w perspektywie długookresowej, nikt nie wie, ponieważ fizycznie nie mamy dłuższego (70–100 lat) doświadczenia w tej kwestii, dlatego też nie otrzymaliśmy bardziej obiektywnej informacji o całokształcie zmian fizjologicznych i skutków społecznych towarzyszących zmianie płci.
Chyba jednak bardzo odeszliśmy od tematu…
To był tylko przykład, aby pokazać trudności, z jakimi boryka się dzisiejsza młodzież. Wróćmy do studiów wyższych. Czy na Litwie, czy w ogóle na Zachodzie, są to problemy bardzo podobne. Od końca XX w. wzrasta inflacja szkoły wyższej, czyli wartość dyplomu się zmniejsza. Z jednej strony wstąpić na uczelnię wyższą jest coraz łatwiej, z drugiej – dzisiaj sam dyplom bez odpowiedniej wiedzy i umiejętności zawodowych niczego nie gwarantuje. Jeżeli popatrzymy na statystyki urzędów pracy w dowolnym kraju Europy, znajdziemy tysiące osób z wyższym wykształceniem.
To może jakość nauczania na uniwersytetach i w innych szkołach wyższych się pogarsza?
Dobre pytanie. Mam przyjaciela naukowca, fizyka, który jest bardzo dobrze oceniany w swojej dziedzinie. Ma jedną z najwyższych punktacji akademickich. Punktacja w świecie nauki jest obliczana na podstawie drukowanych artykułów akademickich danego człowieka i tego, ile się go cytuje w pracach innych naukowców. Będąc u mnie w gościnie, ujawnił, że już od ośmiu lat jego studenci nie mają poprawek. Dla mnie to był szok, ponieważ u mnie, jeśli student na egzaminie wykaże niedostateczną wiedzę, to musi powtórzyć egzamin. Dlatego zapytałem, czy jego podopieczni są na tyle dobrzy, że nie potrzebują poprawek. Odpowiedział, że nie. Po prostu, kiedy stawiał niezadowalające oceny, to otrzymywał odpowiednie sygnały od kierownictwa uczelni. Na Zachodzie jest tak, że bardzo często studia są płatne i kiedy selekcja studentów jest większa, to wówczas atrakcyjność studiów maleje, czyli automatycznie uczelnia traci pieniądze. Tak się dzieje nie tylko na poziomie licencjacko-magisterskim, lecz nawet na studiach doktoranckich. Na przykład rząd Chin wkłada bardzo dużo pieniędzy na studia swoich studentów uczących się w zachodnich uczelniach. A więc mniejsza atrakcyjność implikuje mniejsze dochody uniwersytetu. Jasne, chodzi tu o uniwersytety niekoniecznie z najwyższej półki.
W żadnym też razie nie chcę powiedzieć, że chińscy studenci są słabymi studentami, może jest nawet odwrotnie. Przywołam anegdotę: syn jednego z moich kolegów pisał z Harwardu: „Tato, w bibliotece po północy pracują tylko ja [on jest z Litwy] i Chińczycy…”.
Niemniej, teraz panuje takie przekonanie, że jeśli płacę za studia, to muszę otrzymać dyplom, dlatego mój znajomy wymaga od studentów podczas studiów, ale dla świętego spokoju przepuszcza wszystkich na egzaminach.
Czy u nas jest podobnie?
Na pewno nie na taką skalę. Nie znam litewskich badań na ten temat, ale na fakultecie filozofii Uniwersytetu Wileńskiego, gdzie pracuję, takie podejście nie jest rozpowszechnione, podobnie chyba jest na innych uniwersytetach. Jest jednak coś takiego obecnie, że nie tylko wykładowca ocenia studenta, lecz także student wykładowcę, co, moim zdaniem, nie jest złą praktyką. Studenci po zakończeniu sesji mogą wypełnić odpowiednie ankiety. Ale bardzo często ci, którzy dostają gorsze oceny, piszą, że wykładowca podczas wykładów tłumaczy w bardzo nieprecyzyjny sposób i że trudno go zrozumieć. Jednak korelacja wypowiedzi studentów i ich uczęszczania na wykłady lub ogólny poziom ich osiągnięć akademickich nie są dokonywane, co znacznie zmniejsza obiektywność podawanej informacji.
Kolejny problem to to, że obecnie student ma bardzo dużo przedmiotów do wyboru. Z własnego doświadczenia wiem, że generalnie moje wykłady zawsze cieszyły się popularnością. Jestem jednak wymagającym wykładowcą. U mnie student, jeśli nie zna przedmiotu, to do egzaminu może podchodzić kilkakrotnie. Zauważyłem, że od 4–5 lat liczba studentów na moich wykładach zaczęła się zmniejszać. Zauważyłem też tendencję, że studenci pierwszego czy drugiego roku, kiedy przychodzą na poprawkę, wciąż nie mają pogłębionej wiedzy. Robię wniosek, że wśród studentów panuje przekonanie, że nie muszą się uczyć, ponieważ za drugim lub trzecim razem na pewno zaliczą przedmiot.
Dlatego, pod pewnym względem, zbliżamy się do zachodnich standardów. To nie oznacza, że ci studenci są jacyś gorsi, głupsi, po prostu korzystają z takiej możliwości. Takie są prawa przyrody, tzw. prawo entropii, czyli systemy bardziej złożone zawsze dążą do mniej skomplikowanych stanów. Wniosek jest więc taki, że nie uczyć się zawsze jest lepiej niż się uczyć. Żartuję…
Dlaczego tak się dzieje?
Przyczyna jest prozaiczna. Bardzo wielu studentów pracuje. I na wykładowców coraz częściej wywierana jest presja, aby stworzyć studentom możliwości pracy równolegle ze studiami. Byłem na spotkaniu z wykładowcami, na którym powiedziałem, że nie warto popierać tego rozwiązania. Trzeba dążyć do tego, aby student mógł całkowicie poświęcić się nauce, z jednej strony, a z drugiej – nie mieć trudności materialnych. Trzeba zwiększyć stypendia. Trzeba powrócić do niepłatnych akademików. Kiedy student zaczyna pracować, to wówczas zaczyna kierować się innymi wartościami, jak pieniądze lub kariera, które są sprzeczne z warunkami potrzebnymi do nauki, do poznawania siebie, świata i zasad w nim panujących. Studia wyższe to ma być czas, kiedy człowiek ma lepiej poznać siebie, swoje potrzeby, zdolności. Zdobyć obszerną wiedzę w zawodzie, który obrał, a nie tylko kompetencje techniczne dla wykonywania określonych funkcji lub czynności.
Podoba mi się określenie uniwersytetu, które usłyszałem z ust św. Jana Pawła II, że uniwersytet, to instytucja, gdzie wychowuje się wrażliwość na prawdę. Jaką wrażliwość można wychować w człowieku, który po całodniowym dniu pracy bez posiłku (z braku czasu) w pośpiechu na godz. 17 wpada na wykład? Ja ich po prostu szanuję za poświęcenie.
Czytaj więcej: Wykład prof. Bogusława Grużewskiego i święto kobiet w PUTW w Wilnie
Wyższe stypendia, nieodpłatne akademiki to są dobre rozwiązania, ale potrzebują ze strony państwa dużo większych środków finansowych…
Oczywiście. Kiedyś w Unii Europejskiej panowało założenie, o którym teraz głośno się nie mówi, że państwa będą dążyły do tego, aby zapewnić każdej młodej osobie studia wyższe na poziomie licencjatu. Warto się więc zastanowić, czy dobrze się stało, że zatraciliśmy szacunek dla wartości wyższego wykształcenia. Sądzę, że gdybyśmy zmniejszyli liczbę studentów, to wówczas zwiększylibyśmy ich jakość. Na tym wygraliby i państwo, i młodzi ludzie. Podniosłoby to również wartość studiów. Z drugiej strony – jestem zdania, że powinniśmy bardziej obficie finansować studia wyższe, zapewniając studentom i akademiki, i dwu-, trzykrotnie wyższe stypendia, aby mogli bezpiecznie poświęcić się zdobywaniu wiedzy.
Tymczasem w obecnych warunkach na Litwie słyszymy, że w budżecie państwa coraz bardziej brakuje pieniędzy. Strajkowali lekarze, to znów nauczyciele.
W budżecie pieniędzy brakuje, ale w gospodarce kraju mamy ich dostatecznie. Gdybyśmy odpowiednio uporządkowali system podatkowy, to już w następnym roku moglibyśmy zrealizować moje propozycje i jeszcze by nam pozostało na system ochrony zdrowia oraz obronę kraju. Co zaś do naszego tematu, to nie mam wątpliwości, szkoła średnia i edukacja uniwersytecka stanowią podstawę każdego społeczeństwa demokratycznego. Upadek jakości nauczania podstawowego bezpośrednio wpływa na poziom edukacji uniwersyteckiej. Ten z kolei decyduje o jakości zarządzania krajem i gospodarką. Jest więc bardzo prosta zależność – jakość szkolnictwa i edukacji to jakość naszej przyszłości.
A może sytuacja nie jest aż tak krytyczna i możliwe są jakieś szybkie rozwiązania?
Nie twierdzę, że sytuacja ze szkolnictwem wyższym jest krytyczna. Może jest nawet odwrotnie. Zmotywowany student ma dziś nadzwyczajne, można powiedzieć, nieograniczone możliwości studiów. Może wybierać kraj, uczelnię, przedmioty. Uniwersytety mają bogate laboratoria i bazy zajęć praktycznych, a jednocześnie wśród młodzieży coraz bardziej szerzą się objawy kryzysu ćwierćwiecza (lit. amžiaus ketvirčio krizė). To okres w życiu młodej osoby dorosłej, który zwykle ma miejsce między 20. a 30. rokiem życia. Według psycholog Rachel Needle są to uczucia stresu i niepewności, które często pojawiają się w momencie, gdy dociera do nich, że nie wiedzą, kim są i czego pragną. Formalnie, na zewnątrz wszystko jest bardzo dobrze. Młody człowiek skończył szkołę, ma dobre wyniki na studiach, już ma pracę i dostatecznie zarabia, ale coraz bardziej odczuwa brak motywacji działania, brak poczucia sensu i perspektywy życia. To poważny i bardzo obszerny temat.
Jestem zdania, że należy przywrócić obowiązek uczęszczania na wykłady. W wielu krajach i na wielu uniwersytetach, nie tylko na Litwie, uczęszczanie na wykłady nie jest obowiązkowe. Obowiązkowe są tylko ćwiczenia. Niestety, takie podejście niszczy cały proces nauczania. Nieważne, że materiały z wykładów są dostępne. Wykład na żywo daje inną jakość. Wykładowca powinien dawać nie tylko treść, on również niesie kapitał emocjonalny, system odpowiednich wartości. Być może w naukach ścisłych ładunek emocjonalny jest mniejszy, ale w przypadku ekonomii, prawa, nauk politycznych i społecznych ten kapitał jest bardzo ważny. Rozwój emocjonalny jest ważny nie tylko na poziomie szkolnym, ale również uniwersyteckim.
Inny problem – być może mniej zauważalny u nas niż na Zachodzie – zmniejsza się liczba wykładów z przedmiotów humanistycznych. Na wielu uczelniach rezygnuje się z filozofii lub socjologii na korzyść, na przykład, zarządzania czy finansów. To jest błąd. Przedmioty humanistyczne pozwalają człowiekowi w sytuacjach kryzysowych zobaczyć problem w szerszym kontekście. Bo zarządzanie lub finanse dają bardzo wąski obraz świata i są przystosowane do określonej rzeczywistości (np. zarządzanie w gospodarce socjalistycznej zupełnie nie pasuje do zarządzania w gospodarce rynkowej).
O ile dobrze rozumiem, chce Pan, aby uczelnie zbytnio się nie komercjalizowały?
Tak. Pragnę, aby uczelnie wyższe przygotowywały wysokiej klasy zawodowców, którzy oprócz wąskiej specjalizacji w swoim zawodzie będą mieli zdolność rozumienia siebie, swoich potrzeb oraz szacunek do otaczającej ich rzeczywistości. Również do ojczyzny, w której się wychowali. Pamiętam, że przed wieloma laty, nie za obecnego rektora UW, otrzymaliśmy do przedyskutowania propozycję, aby na kierownika katedry mógł pretendować człowiek bez doktoratu.
Na zasadzie, że mniej wykształcony, ale dobry administrator?
Nie wiem dokładnie, jakie było uzasadnienie, bo rzeczywiście kierownik katedry jest administratorem w dziedzinie nauczania. Tylko że to jest sprzeczne z tradycją uniwersytecką. Zarządzać katedrą zawsze mógł tylko człowiek z odpowiednim bagażem naukowym. Teraz jednak zmiany idą w tym kierunku, że zarządzanie wypiera autorytet naukowy. Dzięki Bogu, na Uniwersytecie Wileńskim ta propozycja nie została przyjęta.
To jak można podsumować sytuację?
Trudno jest podsumować, ponieważ jest to proces wielowymiarowy. Niektóre tendencje są sprzeczne, niektóre zbieżne. Nazwałem kilka rzeczy, które zmniejszają jakość kształcenia w szkołach wyższych, ale obok ich są piękne przykłady niezwykłych osiągnięć obecnych studentów i młodzieży, ich zaawansowanie w życie swoich Alma Mater i owocnej współpracy z wykładowcami. To taki okres wielkich możliwości wyboru i wielkiej odpowiedzialności. W takich warunkach bardzo wielkie możliwości są dla osób zmotywowanych (ok. 15–20 proc. ogółu), którzy wiedzą, czego chcą i dokąd dążą. Reszta podlega prawu entropii, dlatego proces edukacyjny powinien być bardziej wymagający, aby zachęcać młodego człowieka do wysiłku i uczyć go, hartować do pokonywania życiowych wyzwań bez popadania w depresję lub duchowe załamanie. Należy uwzględniać opinię studentów, ale nie powinno być tego za wiele. Z drugiej strony – wykładowca, jak i rodzic dla dziecka, powinien być bardziej autorytetem niż przyjacielem.
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 17 (50) 04-10/05/2024