Ilona Lewandowska: W 2024 r. ukazała się twoja książka pt. „Związek Polaków na Łotwie – 100 lat historii”. Rok wcześniej przygotowałeś wystawę poświęconą ZPŁ. Skąd zainteresowanie tym tematem?
Tomasz Otocki: Od wielu lat regularnie jeżdżę na Łotwę, interesuje mnie kultura tego kraju, jego historia, zróżnicowanie geograficzne i narodowe. Od dawna prywatnie interesuję się także tematyką polonijną: Polaków w Niemczech, Czechosłowacji, Litwie i Estonii. Warto tutaj podkreślić, że Związek Polaków na Łotwie (ZPŁ) jest równolatkiem Związku Polaków w Niemczech, a także organizacją starszą niż analogiczne w całym regionie, z pominięciem jednej, która jest jeszcze starsza niż ZPŁ: Zjednoczenia Polskiego w Helsinkach, które założono w 1917 r.
Od 2013 r. regularnie spotykam się z działaczami ZPŁ, w różnych oddziałach, robiłem z nimi wywiady. Zacząłem od popularyzowania tej tematyki w „Programie Bałtyckim” Radia Wnet, ale także w mediach polskich na Litwie: polskim Delfi, portalu zw.lt czy kwartalniku „Znad Wilii”. Od czasu do czasu piszę o Polakach na Łotwie także dla „Kuriera Wileńskiego”, rzadziej dla „Przeglądu Bałtyckiego”. Udało mi się poznać osoby, które wniosły ogromne zasługi dla trwania polskości na Łotwie, wśród nich także i te, które już niestety nie żyją. Wielu rzeczy nie mogę sobie wybaczyć, żałuję, że nie zrobiłem obszernego wywiadu z Wandą Krukowską, prezeską ZPŁ z lat 2000–2012, ikoną Polaków Rzeżycy. Wielką skarbnicą wiedzy o Polakach w Łatgalii była także zmarła w tym roku Bernadeta Geikina-Tołstowa, prezeska oddziału rzeżyckiego ZPŁ.
Czytaj więcej: Tomasz Otocki: „Łotysze postawili na sprawdzone marki”
Jaki jest cel tej publikacji? Do kogo ją kierujesz?
Do czytelnika zainteresowanego Łotwą, a więc nie tylko do członków związku, którzy gorzej lub lepiej znają jego historię, ale do osób w Warszawie, Rydze i Bóg wie, gdzie jeszcze, którzy lubią tematykę polonijną albo interesują się wielokulturowością krajów bałtyckich. Na pewno chodzi o przypomnienie bogatej historii Polaków na Łotwie, ale takiej organizacyjnej. Niestety, historia ZPŁ (podobnie jak innych polskich organizacji, takich jak np. „Harfa”, „Auszra” czy Polskie Towarzystwo Dobroczynności) nie została spisana ani przed wojną, ani po wojnie, ani w ostatnim trzydziestoleciu. Publikacja wydana z inicjatywy ZPŁ na pewno wypełnia tę lukę, choć nie wyczerpuje tematu. Jest dosyć krótka, w zasadzie jest rozszerzeniem treści wystawy z 2022 r., która była pokazywana w Dyneburgu i innych miastach Łotwy. ZPŁ zasłużył na obszerniejszą monografię, być może podzieloną na dwa tomy: opisującą lata 1922–1940 oraz okres po 1990 r. Ale tego niech się już podejmą inni.
Nie tylko piszesz o Związku Polaków na Łotwie, ale bardzo często bywasz na Łotwie. Czy z Polakami na Łotwie łączą Cię jakieś więzy rodzinne?
Nie, aczkolwiek z Kresami Wschodnimi już tak. Część mojej rodziny w okresie międzywojennym mieszkała na Polesiu, w powiecie drohiczyńskim, pomiędzy Brześciem a Pińskiem. Na Łotwę przyjeżdżam z sympatii do historii, kultury tego kraju, a także pięknych plaż, zabytków i atmosfery wielokulturowości, która, moim zdaniem, nie jest słabością, a siłą Łotwy.
Z perspektywy stulecia – jakie osiągnięcie ZPŁ uważasz za najważniejsze?
W dwudziestoleciu międzywojennym na pewno było to utrzymywanie polskich ośrodków w głównych miastach Łotwy, czuwanie nad organizacjami wchodzącymi w skład ZPŁ, organizowanie pracy wyborczej w celu wyboru Polaków do rad samorządowych czy do Sejmu Łotwy. W 1990 r. wielkim sukcesem, dzięki postawie Ity Kozakiewicz, ale nie tylko jej, także wielu działaczy skupionych wokół niej, było samo już odrodzenie związku po 50-letniej przerwie spowodowanej okupacją sowiecką. Na pewno od 1991 r. związek czuwał nad polskimi szkołami na Łotwie, robi to do tej pory, co nie zmienia faktu, że jedną z tych szkół w tym roku trzeba będzie zamknąć. To także temat do wewnętrznych dyskusji w Związku Polaków: czy wszystko zrobiliśmy dobrze, czy na pewno zapobiegliśmy najgorszym scenariuszom?
Czytaj więcej: Ita Kozakiewicz: kobieta, działaczka, patronka ulicy, bohaterka filmu. Opowieść na 105. rocznicę niepodległości Łotwy
Polacy na Łotwie są terytorialnie jedną z najbliższych grup Polakom na Litwie. Co łączy, a co różni te dwie mniejszości?
Przed 1940 r. sytuacja Polaków na Litwie i na Łotwie była podobna, choć trzeba pamiętać, że „na Litwie” znaczyło wtedy „na Kowieńszczyźnie i Laudzie”, a nie „na Wileńszczyźnie”. W Kownie i innych miastach działała „Pochodnia”, funkcjonowały trzy polskie gimnazja (w Kownie, Poniewieżu i Wiłkomierzu), podobnie jak na Łotwie (w Rydze, Dyneburgu i Rzeżycy), a także szkoły podstawowe, choć paradoksalnie na Łotwie tych szkół było więcej, a powinno być odwrotnie. Na Litwie Kowieńskiej mieszkało bowiem ok. 200 tys. Polaków, zaś na Łotwie o wiele mniej, bo ok. 60 tys. Na sytuację Polaków na Litwie wpływał brak stosunków dyplomatycznych między naszymi krajami, a więc brak polskiego poselstwa czy konsulatów, co było codziennością na Łotwie. Sam ZPŁ powstał w 1922 r. nie bez udziału polskiego poselstwa w Rydze, później jego działalność także była wspomagana przez polską dyplomację.
Polacy na Litwie i na Łotwie mieli swoich radnych w samorządach i posłów w Sejmie, tylko że polscy posłowie na Litwie zakończyli swoją aktywność nieco wcześniej, ze względu na rozwiązanie Sejmu w 1927 r. Na Łotwie demokracja przetrwała trochę dłużej. Różnica między sytuacją Polaków w obu krajach polegała także na tym, że na Łotwie Polacy nie byli do 1918 r. warstwą dominującą (jeśli wyłączymy z rozważań Łatgalię), zaś na Litwie reforma rolna uderzyła głównie w Polaków. Na Łotwie nie czyniono z Polaków także „publicznego wroga”, choć bywały momenty trudne w naszej historii, jak np. kryzys dyplomatyczny z 1931 r., który zbiegł się z rozwiązaniem ZPŁ i zastąpieniem go przez „erzac”, czyli Polskie Zjednoczenie Narodowe na Łotwie.
Dziś także są podobieństwa i różnice między dwoma społecznościami, choć powiedziałbym, że (inaczej niż w okresie 1918–1940) więcej jest jednak różnic. Pierwsza z nich to liczebność. Na Łotwie mieszka obecnie ok. 40 tys. Polaków, na Litwie pięć razy więcej. Inna jest sieć szkół polskich w obu krajach, a także język nauczania w tych szkołach. Polacy na Łotwie w większości nie zachowali własnego języka, mówią albo po łotewsku, albo po rosyjsku. Ma to związek z generalnym brakiem polskiego szkolnictwa na Łotwie po 1949 r. Odrodziło się ono dopiero w 1991 r. Inna jest sytuacja medialna (w Rydze brakuje odpowiednika „Kuriera Wileńskiego”, media polskie są rachityczne), a także polityczna. Polska mniejszość na Łotwie nie była nigdy po 1989 r. tematem kontrowersji politycznych, jak to miało miejsce na Litwie. Nie mają wreszcie Polacy nad Dźwiną własnej partii politycznej.
Publikacja Tomasza Otockiego „Związek Polaków na Łotwie – 100 lat historii” jest rozszerzeniem treści wystawy z 2022 r., która była pokazywana w Dyneburgu i innych miastach Łotwy. Wsparcie dla tych inicjatyw przekazała m.in. Fundacja „Pomoc Polakom na Wschodzie” im. Jana Olszewskiego
| Fot. archiwum
Czy Związek Polaków na Łotwie można w ogóle porównywać do Związku Polaków na Litwie?
Myślę, że można, ale warto wiedzieć, że to Związek Polaków na Łotwie jest organizacją starszą, bo w przedwojennej Litwie funkcjonowała „Pochodnia”, a nie Związek Polaków. ZPL ma dopiero 35 lat, choć nikt oczywiście nie odmawia mu dorobku. Jednak jest i inna różnica. ZPL na Litwie jest bardzo sprzężony z polityką, nawet w 2021 r. Waldemar Tomaszewski, jak został wybrany na prezesa stowarzyszenia, podkreślał, że ZPL i AWPL-ZChR to „bratnie organizacje”. Na Łotwie nie ma polskiej partii politycznej, więc związek jest głównie organizacją społeczną, która czuwa nad oświatą i kulturą. Nie jest też tak bardzo zblatowany z polityką, choć poszczególni członkowie ZPŁ startowali i startują z powodzeniem do różnych gremiów: do parlamentu czy do samorządów. Robią to jednak na własny rachunek i z różnych ugrupowań, od prawa do lewa. Pewną zmianą w działalności ZPŁ może być wybór aktywnego polityka Pēterisa Dzalbego, radnego Dyneburga i dyrektora administracji rejonu górnodźwińskiego, na prezesa organizacji w 2023 r. Nie wiemy jednak do tej pory, jak wpłynie to na działalność związku. Ja osobiście byłem sceptyczny co do łączenia funkcji polityka i działacza społecznego, ale w tej sprawie powinni się wypowiadać Polacy mieszkający na Łotwie.
Czytaj więcej: Związek Polaków na Litwie obchodził 35-lecie
Jakie wyzwania stojące przed Związkiem Polaków na Łotwie uważasz obecnie za najważniejsze?
Niektóre oddziały umierają, trzeba to jasno powiedzieć. Dotyczy to różnych regionów Łotwy, ale o ile jeszcze kilka lat temu ZPŁ chwalił się 15 oddziałami, to dziś ostrożnie mówi już o „10 działających aktywnie”. W książce porównuję liczbę członków w oddziałach ryskim i lipawskim (to oczywiście tylko przykłady), na początku lat 90. i obecnie, spadek może szokować. Ale nawet może smucić, jeśli porównamy go z sytuacją z 2014 r. Zresztą spadki są wszędzie, nawet w bardzo aktywnym Dyneburgu. Na pewno wyzwaniem jest ożywienie oddziałów, których działalność z jakichś przyczyn okazała się martwa. Druga sprawa to przyciągnięcie do związku młodzieży, co dotychczas się nie udawało. Związek Młodych Polaków na Łotwie, który kiedyś prowadził aktywną działalność, obecnie nie istnieje. Więc gdzie mają się wychowywać następcy obecnych działaczy?
Ostatnim wyzwaniem, na które chciałbym zwrócić uwagę, jest uświadamianie Łotyszy, w tym władz krajowych, że Łotwa, wbrew temu, co może niektórzy chcieliby myśleć, jest ziemią wielokulturową, na której od wieków mieszkają Polacy, którzy mają swój dorobek, swoje organizacje społeczne czy kulturalne, swoje szkoły, a także swoją historię, z której mogą być dumni. To m.in. z tego powodu powstała ta książka.
| Fot. ZPŁ, opr. red.
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 21 (62) 01-07/06/2024