Więcej

    Barykady to była Polska

    „Historia Zbigniewa Blichewicza, przed wojną aktora Teatru Miejskiego w Wilnie, to historia upadku człowieka, która zaczyna się w sierpniu 1944 r. na powstańczej barykadzie” – mówi Sebastian Pawlina, autor książki „Barykady 44. Nadzieja i Wspólnota”, wydanej na 80. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego.

    Czytaj również...

    Jarosław Tomczyk: Czym jest barykada?

    Sebastian Pawlina: Jest elementem umocnień wojskowych. Żeby była skuteczna, nie może być postawiona gdziekolwiek. Zalecenia są takie, by była zabezpieczana przez możliwość ostrzału zza niej. Gdy atakuje wróg, to w momencie jego pojawienia się powinien być w dużej odległości od barykady, żeby można było strzelać do niego z daleka, nie może wyskoczyć nagle zza rogu budynku.

    Z czego w sierpniu 1944 r. budowano barykady w Warszawie?

    Ze wszystkiego. I budowali je wszyscy, powstańcy, cywile. Na samym początku powstania dosłownie z tego, co się trafiło pod ręką. Było to bardzo chaotyczne, słabo zorganizowane. Wszystko, co dało się przenieść i położyć na ulicy, było elementem barykady. Budowano je z wyrywanych płyt chodnikowych, pojemników na śmieci, z szaf, stołów wyciąganych przez ludzi z domów, z obrazów. W pewnym momencie zaczęły się w prasie powstańczej pojawiać apele, by takich cennych rzeczy jak obrazy nie rzucać na barykady, bo powinny one przetrwać. Budowano też z tramwajów, przewracano je i wykorzystywano jako solidne elementy barykad. Kiedy powstanie trochę okrzepło, gdy było wiadomo, że nie potrwa kilka dni, a być może jeszcze kolejnych kilka tygodni i trzeba przygotować się na dłuższą walkę, dowództwo powstańcze zaczęło sobie uświadamiać, że barykady powstałe w pierwszych dniach, budowane bez planu, są bardzo słabe. Dopiero wtedy zaczęto szukać w Warszawie inżynierów wojskowych i saperów, czyli ludzi, którzy mieli wiedzę, jak to robić. Oni zaczęli barykady przebudowywać i tworzyć według zaleceń.

    Sebastian Pawlina (ur. w 1988 r. w Warszawie) – historyk, pisarz, publicysta, muzealnik. Pasjonuje się dziejami warszawskiej konspiracji, przemianami w społeczeństwie polskim okresu dwóch wojen światowych, a także zajmuje się badaniem roli emocji w historii. Laureat Nagrody Historycznej „Polityki” za najlepszy debiut, książkę „Praca w dywersji. Codzienność żołnierzy Kedywu Okręgu Warszawskiego Armii Krajowej”. Nominowany również do Nagrody im. Oskara Haleckiego oraz dwukrotnie do Nagrody im. Tomasza Strzembosza. Właśnie ukazała się jego najnowsza książka „Barykady 44. Nadzieja i Wspólnota”

    Skąd wzięło się u Pana zainteresowanie tematem barykad w powstaniu?  

    Ponad dwa lata temu do jednej z gazet napisałem artykuł na 80. rocznicę powstania Armii Krajowej, pokazujący, że dla jej członków, AK, była przestrzenią wolności, dawała szanse poczucia się człowiekiem. W opowieści przewinęła się postać teściowej Stanisława Jankowskiego „Agatona”. Jakiś czas potem zadzwoniła do mnie jego córka, starsza już pani, dziękując za wspomnienie babci, a później zadzwonił jej mąż. Powiedział, że Jankowski miał marzenie, by powstała książka o barykadach w Powstaniu Warszawskim. W oparciu o dokumentację pracowników Biura Odbudowy Stolicy z 1945 r., którzy zinwentaryzowali wszystkie barykady pozostałe po wojnie, taka książka powstała już w roku 1994. Ale Jankowski chciał innej książki, pokazującej, czym były barykady, jakie miały znaczenie dla ludzi. Stwierdziłem, że to bardzo trudne, niepodobna opisać wszystkich barykad, których było ponad tysiąc. To zadanie dla sztabu historyków na lata. Ale po czasie dotarło do mnie, że można potraktować barykady bardziej symbolicznie, jako miejsce walki, ale także jako przestrzeń wolności. 

    Na opiewanych w powstańczych piosenkach barykadach koncentrowało się życie Warszawy latem 1944 r.

    Miron Białoszewski w pamiętnikach pisze o trzech Warszawach w powstaniu. Jedna to Warszawa barykad, ulic, gdzie na początku toczy się życie. Potem jest druga, podziemna – Warszawa piwnic; wreszcie trzecia, też podziemna – Warszawa kanałów. I jak się nad tym zastanowić, faktycznie całe życie powstańcze toczyło się w tych trzech przestrzeniach. Każdy z tych elementów daje perspektywę tego, jak zmieniało się powstanie. Te trzy przestrzenie się łączyły i razem tworzyły krajobraz powstania. Stwierdziłem, że barykady to ciekawy pomysł na książkę.

    Udało się Panu oprzeć na wspomnieniach żyjących jeszcze powstańców?

    Od paru już lat unikam rozmów z powstańcami celem zasięgania od nich konkretnych informacji. To wynika z mojego smutnego przekonania, że to, co mieli opowiedzieć w kwestii stricte historycznych faktów, już opowiedzieli. Dzisiaj, po tylu latach, to rzecz naturalna, człowiek nie ma możliwości pamiętania wszystkiego szczegółowo. Starałem się sięgać do materiałów bliższych opisywanym wydarzeniom, np. do prasy powstańczej, z której korzystałem bardzo szeroko, bo najbardziej interesowało mnie, czym barykady były w czasie powstania, jak wtedy na nie patrzono. To, że po latach stały się legendą, oczywiście też, ale to już opowieść o symbolu. Jest jeszcze drugi problem z relacjami zbieranymi dzisiaj. Barykady były czymś tak naturalnym w powstańczej Warszawie, że ludzie często nie zwracali już na nie uwagi i opowieści powstańców o nich są najczęściej bardzo rozproszone. Tam się non stop coś działo, ludziom często te wydarzenia zlewały się w jedną całość. Dlatego łatwiej jest wyłowić informacje o nich z relacji już istniejących niż zbierać je na nowo.

    Proszę opowiedzieć Czytelnikom „Kuriera Wileńskiego” historię z powstańczych barykad, która najbardziej Pana poruszyła.

    Symbolem mojej książkowej opowieści jest historia Zbigniewa Blichewicza, pseudonim Szczerba. Przed wojną aktora, który grał m.in. w teatrach w Warszawie, ale i w Teatrze Miejskim w Wilnie. To człowiek, który krótko przed powstaniem chciał wyjechać z Warszawy, by walczyć w partyzantce. Nie dostał na to zgody, a potem otrzymał rozkaz, że ma stawić się na miejscu zbiórki w związku z powstaniem. Był pełen nadziei, że ono wybucha i będzie mógł wziąć w nim udział. Powstanie zaczęło się dla niego, gdy siedział w wyznaczonym mieszkaniu w fotelu i czytał „Pannę z mokrą głową” Kornela Makuszyńskiego. Usłyszał strzały za oknem, ale nie wiedział, co ma robić, bo nie miał rozkazu. Dopiero następnego dnia przyszedł starszy oficer i poinformował jego i kolegów, że nie ma dla nich broni i mogą się rozejść szukać szczęścia na własną rękę…

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Znalazł?

    Od łącznika dostał w końcu rozkaz zbudowania barykady tuż przy placu Bankowym. Jak pisze we wspomnieniach, moment, gdy ją wybudował, dał mu poczucie, że jest potrzebny, że ma zadanie, że to jego barykada i będzie jej bronił. Bronił przez kolejne dni, w końcu musiał opuścić. Trafił na Stare Miasto i tam został absolutnym bohaterem walk. Kilkukrotnie odbijał katedrę, stał się postacią rozpoznawalną m.in. dzięki temblakowi z zielonej chusty, na którym nosił rękę zranioną już na samym początku powstania. Jego znakiem rozpoznawczym była też brawura wynikająca z przekonania, że to powstanie jest potrzebne i ma szansę na zwycięstwo. Robił co w jego mocy, żeby się udało, ale z czasem dociera do niego, że mimo starań ono upada. W sierpniu, broniąc Starówki, był jeszcze pełen werwy, zawsze szedł w pierwszym szeregu, nigdy się nie cofał. We wrześniu staje się zupełnie innym człowiekiem. We wspomnieniach coraz częściej pojawia się alkohol i zwątpienie w sens tego, co robi, coraz częstsze są kłótnie z dowódcami, których rozkazów nie rozumie, uważa, że popełniają błędy i nie doceniają żołnierzy. Obserwujemy upadek człowieka, który wierzył w powstanie i tę wiarę traci. 

    Jak kończy się ta historia?

    Nieudaną próbą samobójczą w ostatnich dniach powstania. Jeden z jego żołnierzy wyrywa mu pistolet. Blichewicz wychodzi do niewoli, obozu jenieckiego, w końcu udaje się na emigrację do Włoch, potem Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych. Wraca do zawodu aktora razem z żoną, tylko że ich życie emigracyjne jest życiem pełnym bólu i gorzkiego żalu za tym, co wydawało im się, że będzie pięknym otwarciem wolnej Polski. Jej nie ma… Przenoszą się do Monachium, gdzie Blichewicz dostał angaż do Radia Wolna Europa, który załatwił mu Jan Nowak-Jeziorański. Pracuje tam jako aktor i spiker. Niestety, samobójstwo popełnia jego żona, czego bezpośrednią przyczyną była prawdopodobnie tragiczna śmierć jej matki. Kilka tygodni później Blichewicz idzie w jej ślady. Zostawia dwa listy, w jednym z nich pisze, że próbował żyć, ale nie potrafi. Ta opowieść o upadku człowieka zaczyna się na powstańczej barykadzie. Wątek barykad jako początku nowej Polski przewija się w prasie powstańczej. Barykady to Polska i tym były one dla Zbigniewa Blichewicza. 

    Wspomniał Pan o ponad tysiącu barykad, to bardzo duża liczba.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Rzeczywiście, ale uwzględniano w niej również bunkry czy zabezpieczenia przejść przez ulice, bo barykady dzieliły się na kilka typów. Te, o których myślimy najczęściej, to miejsca walki do obrony poszczególnych odcinków, ale były też choćby osłony przejść, bo duża część Warszawy była pod kontrolą Niemców i z wysokich budynków mogli oni ostrzeliwać ulice utrudniając poruszanie się, więc ich budowa też była konieczna.

    Co dzieje się z barykadami po powstaniu?

    Kiedy powstanie się kończy, powstańcy dostają rozkaz rozebrania niektórych barykad. Trzeba zrobić trasy przejścia dla ludności cywilnej i powstańców, bo muszą wyjść z miasta. W relacjach powstańców pojawiają się zdania, że wykonywali ten rozkaz, mając łzy w oczach. Dla nich zbudowanie barykady było najpiękniejszym doświadczeniem życia, momentem niesamowitego entuzjazmu w Warszawie. Rozbieranie oznaczało klęskę nadziei. 

    Przy okazji 80. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego wznowienia doczekała się też inna pańska książka „Wojna w kanałach”. Kanał w przeciwieństwie do barykady nie był dostępny dla każdego.

    To była ścisła tajemnica wojskowa, był oficjalny zakaz pisania o kanałach w prasie. Nie chciano, by ludzie się dowiedzieli o ich istnieniu i żeby Niemcy się dowiedzieli, że powstańcy wykorzystują kanały. Kanały w użyciu powstańców pojawiły się przez przypadek. Gdy Warszawa została podzielona na kilka oderwanych od siebie dzielnic, trzeba było znaleźć możliwość kontaktu między nimi, której nie było na powierzchni, bo dzielnice były przedzielone dobrze bronionymi stanowiskami niemieckimi. Od początku były to trasy specjalnego wykorzystania, wyłącznie dla łączników, ludzi należących do specjalnych oddziałów. Nie wszyscy powstańcy mieli możliwość wchodzenia do kanałów. Transportowano nimi meldunki, broń, leki, listy. Dzięki temu Stare Miasto mogło się dłużej bronić. Z czasem zaczęto wpuszczać tam cywilów, trzeba było jednak mieć specjalne przepustki, wejść pilnowali strażnicy. Większość doświadczeń z kanałami to doświadczenia tragiczne, jedne z najgorszych w życiu ludzi, którzy tego doświadczyli. Anna Jakubowska „Paulinka” wspominała, że kanały i więzienie stalinowskie to jej dwa najbardziej traumatyczne przeżycia, które jako koszmary śniły jej się po nocach. Ale była też grupa ludzi wspominających kanały dobrze, tych którzy chodzili po kanałach najwięcej, bo zapewne je oswoili, nauczyli się ich. Niektórzy wręcz mówili, że to lubili, bo czuli się w kanałach bezpiecznie, bo tam nie było czołgów, samolotów i Niemców, którzy bali się schodzić do kanałów. 

    Z trzech przestrzeni powstańczej Warszawy pozostaje Panu jeszcze opisać piwnice. 

    W perspektywie jest pomysł, by faktycznie zamknąć ten tryptyk. Piwnice to temat, który wydaje mi się może pozornie najmniej emocjonujący, lecz jest jednocześnie doświadczeniem chyba najbardziej powszechnym. 

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Czytaj więcej: Pamięci Powstania Warszawskiego


    Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 28 (84) 27/07-02/08/2024

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    (Nie)pokój olimpijski

    Przez najbliższe dwa tygodnie oczy całego – nie tylko sportowego – świata zwrócone będą na Paryż. Letnie Igrzyska XXXIII Olimpiady skupiają na sobie uwagę kibiców oczekujących niezapomnianych wrażeń, emocji, rekordów, a nade wszystko medali reprezentantów swoich krajów. Nie będą...

    Od Paryża do Paryża

    Jarosław Tomczyk: Rok 1924 to czas olbrzymiego kryzysu gospodarczego w Polsce. Wysłanie ekipy na igrzyska olimpijskie było chyba nie lada wyzwaniem dla działaczy?  Daniel Lis: Przygotowania do startu w igrzyskach Polacy podjęli już w 1920 r., gdy odbyły się one...

    Spacerem po krakowskim Festiwalu Miłosza

    Bardzo się cieszę, że „Kurier Wileński” o nas nie zapomina – wita nas z uśmiechem Anna Szczygieł, PR manager Festiwalu. Spotykamy się w upalny niedzielny poranek, ostatni czerwcowy, na krakowskim Rynku Głównym pod numerem 20, przed zamkniętą jeszcze bramą...

    Przypadek? Nie sądzę!

    Grali jak nigdy, przegrali jak zawsze. Niechlubnej tradycji stało się zadość i polscy piłkarze swój udział na dużym turnieju znów ograniczyli do trzech meczy grupowych. Mówi się powszechnie, że w obecnej formule mistrzostw Europy jest prawie niemożliwe, by szanse...