Glodeni to rejon rolniczy, a największym jego bogactwem są czarnoziemy. W roku 2017, w ramach projektu „Routes to the Roots” (Droga do korzeni), opracowano nową trasę turystyczną „Śladami Polaków w Mołdawii”, która zaznajomi turystów z zabytkami związanymi z Polską, historią Polaków w Besarabii oraz z życiem współczesnym polskich wspólnot.
„Styrczańskie Dzwoneczki”
Do Glodeni zawiózł mnie Stanisław Gurski, obecny kustosz Muzeum Historyczno-Etnograficznego wsi Styrcza, którego matka Lilia Górska (to samo nazwisko, ale pisane raz przez „u” raz przez „ó”) jest przewodniczącą polonijnego Stowarzyszenia „Styrczańskie Dzwoneczki” w Glodeni i szefową zespołu o tej samej nazwie.
— Pierwszy występ „Styrczańskich Dzwoneczków” — opowiada mi pani przewodnicząca — miał miejsce w roku 2000 w czasie spotkania „Polskiej Wiosny w Mołdawii”. Organizowaliśmy ją w moim prywatnym domu. Były cztery pary. Dziś jest ich już dwadzieścia, w wieku od 5 do 20 lat. Tańczymy: Poloneza, Mazura, Oberka i Trojaka. Mamy też w naszym repertuarze tańce żywieckie, kujawskie, krakowskie i mołdawskie. Mamy trochę różnych strojów, trochę nam ich brakuje. Chusty były naszymi pierwszymi strojami. Sami też szyliśmy swoje pierwsze stroje. Cztery lata temu napisaliśmy projekt i dostaliśmy maszyny do szycia. Pierwsze nasze stroje robiliśmy ze zdjęć. Mamy natomiast zawsze problem z butami. W tutejszym domu kultury prowadzimy polską klasę, w której po polsku, dzieci uczą się polskich tańców i piosenek. Dzięki bogu mamy teraz swojego nauczyciela z Polski — Sławomira Olszewskiego z Ośrodka Rozwoju Polskiej Edukacji za Granicą (ORPE). Robimy tu różne imprezy. Obchodzimy polskie tradycyjne święta, takie jak np. Dzień Niepodległości oraz kościelne — np. Boże Narodzenie i Wielkanoc. Urządzamy również dzień babci i dziadka. Staramy się podtrzymywać wszystkie zwyczaje i tradycje polskie.
Jak dodaje Lilia Górska, w Glodeni najwięcej jest małżeństw mieszanych: polsko-mołdawskich i polsko-ukraińskich. Zauważa, że małżeństw czysto polskich jest niewiele.
— Są też ludzie, którzy mają polskie korzenie sięgające kilku pokoleń wstecz, choć nie mają udokumentowanej polskości w swoich paszportach. Ich dokumenty świadczące o polskim pochodzeniu zostały w dawnych miejscach zamieszkania: Kamieńcu Podolskim czy Chocimiu, skąd większość naszych rodaków się wywodzi. Tamtejsze archiwa zostały przetrzebione m.in. przez uciekających Niemców. Zachowała się natomiast świadomość i wiedza, że ich dziadkowie Polacy przybyli tu z wspomnianych miejscowości w Ukrainie. Na zajęcia przychodzą też dzieci, którym podoba się polska kultura i polski język. Występujemy tu, w Mołdawii, w festiwalach mniejszości narodowych, ale nie tylko. Byliśmy też w Polsce. W naszej sali znajdują się medale i dyplomy, które przywieźliśmy z tych występów. W tym roku mieliśmy dużo koncertów w Mołdawii — mówi pani przewodnicząca.
„Tu jest wielokulturowość”
Pan Sławomir Olszewskibył moim kolejnym rozmówcą.Prowadzi tam zajęcia w tygodniu: dwa razy z dorosłymi i trzy razy z 46 dziećmi i dwa razy w pobliskiej Styrczy.
— W Glodeni uczę już drugi rok — opowiada. — Pochodzę z Podlasia. W Polsce uczyłem historii. Byłem też dwukrotnie dyrektorem szkoły. Przeszedłem na wcześniejszą emeryturę. I wtedy zgłosiłem się do ORPEGu i zacząłem wyjeżdżać na Wschód. Zacząłem od Białorusi, gdzie uczyłem w Grodnie i Lidzie — w Związku Polaków u Andżeliki Borys. Tutejsze dzieci, w porównaniu do tych na Białorusi,są bardziej podobne do polskich, są bardziej rozbisurmanione. Na Białorusi były bardziej zdyscyplinowane. Potem uczyłem w Ukrainie w okolicach Czerniowiec. Wyjechałem stamtąd, kiedy zaczęła się wojna. Tu mieszkają Mołdawianie, Ukraińcy, Białorusini, Rosjanie, Turcy, Bułgarzy i oczywiście Polacy. Tu jest wielokulturowość. Ludzie są tu bardzo otwarci i serdeczni. Podam przykład. Jeśli nie będzie miał pan, gdzie przenocować, to ktoś z ulicy pana zaprosi. Podobnie wyglądało to na Białorusi. Prowadzę zajęcia w tutejszym domu kultury. Tu także wszyscy są sobie bardzo życzliwi.
Sławomir Olszewski pochodzi z Podlasia, gdzie praktycznie spotykamy się z wielokulturowością na co dzień.
— U nas w prawie całej Polsce przeważa jednak jedna kultura i jedna religia. Tak było przynajmniej w łomżyńskim, skąd pochodzę, gdzie dominowało wyznanie rzymsko-katolickie i język polski. Uważam, że to był model trochę zubożały, niepasujący zupełnie do Mołdawii. Tak samo było z językiem. Znałem tylko jeden język. Na Podlasiu już tego nie ma. Tam przecież, obok katolików, żyją też prawosławni czy muzułmanie. A obok Polaków także Białorusini, Litwini, Tatarzy oraz inni. Tak jest np. w Białymstoku. Ważna jest dla mnie, jako nauczyciela z kraju, aby Polska nadal wspierała naszą mniejszość narodową w Mołdawii i jej pomagała. A dla tutejszej Polonii, aby częściej odwiedzała ojczysty kraj swych rodziców i dziadków. I uczyła się ich języka ojczystego. Ważna jest również pomoc materialna, bo Mołdawia jest krajem małym i będącym na dorobku. Są wprawdzie organizowane wakacyjne wyjazdy do Polski. Ale kogo z tutejszych rodaków stać na zapłacenie 200 euro, przy miesięcznych podobnych albo jeszcze mniejszych zarobkach? Prawdą jest, że cały pobyt w Polsce jest opłacony i dzieci nie muszą za nic dodatkowo płacić. Te 200 euro to cena dojazdu do granicy Polski i powrotu z niej do domu w Mołdawii. Kwota ta jest dla wielu barierą nie do pokonania. A kiedy rodzina ma dwoje dzieci? Nie to, że oni nie chcą, ale oni naprawdę nie mogą. Emerytura wynosi tu często mniej niż 100 euro — reasumuje mój rozmówca.
Czytaj więcej: O wieloletniej działalności Stowarzyszenia Kultury Polskiej „Dom Polski” w Bielcach
Rozmawiał Leszek Wątróbski