Więcej

    Najczystszy głos polskiej estrady kończy 90 lat!

    Irena Santor to niekwestionowana królowa polskiej sceny muzycznej. Któż z nas nie pamięta jej przebojów: „Powrócisz tu”, „Tych lat nie odda nikt”, „Już nie ma dzikich plaż”, „Małe mieszkanko na Mariensztacie” czy pięknego walca „Embarras”. Śpiewa głosem określanym jako mezzosopran koloraturowy o szerokiej rozpiętości skali, porównywanym do najlepszych skrzypiec Stradivariusa. Nagrała ponad tysiąc utworów, a na scenie obecna jest od blisko siedmiu dekad.

    Czytaj również...

    Jej 90. urodziny zostały w Polsce uhonorowane wieloma spotkaniami z piosenkarką i jubileuszowym koncertem w Teatrze Muzycznym „Roma” w Warszawie.

    Artystycznym i osobistym portretem pierwszej damy polskiej piosenki jest książka pt. „Irena Santor. Tych lat nie odda nikt” autorstwa Jana Osieckiego, a wyjątkowym hołdem dla artystki był film dokumentalny Agnieszki Goli – „Irena Santor. Magiczny jeden krok”. Pani Irena cały ten szum wokół jej osoby skomentowała skromnie, że w jej życiu nie było nic na tyle wyjątkowego, „żeby aż o nim pisać i robić filmy”…

    Ale czy na pewno? Irena Santor na estradzie była obecna dłużej niż Tina Turner. Występowała m.in. przed angielską Królową Matką, Mao Zedongiem i Janem Pawłem II. Jej historia to ucieleśnienie mitu – a raczej prawdy – że wszystko jest możliwe.

    Dzieciństwo i młodość

    Urodziła się 9 grudnia 1934 r. w Papowie Biskupim na ziemi chełmińskiej (dziś województwo kujawsko-pomorskie), w robotniczej rodzinie. W 1935 r. Irena z d. Wiśniewska zamieszkała wraz z rodziną w Solcu Kujawskim. Tu przeżyła koszmar II wojny światowej, łącznie ze śmiercią ojca, Bernarda, zakatowanego jesienią 1939 r. przez sąsiadów, członków niemieckiego Selbstschutzu. Po tych traumatycznych doświadczeniach matka z córką przeniosły się do Polanicy-Zdroju, gdzie w 1948 r. Irena podjęła naukę w technikum szklarskim. I tu zaczęła śpiewać na szkolnych uroczystościach, młodzieżowych wieczorkach. I tu zaczyna się historia jak z bajki…

    Jej talent został zauważony przez nauczycielkę, która oczarowana jej głosem, przedstawiła ją wybitnemu pedagogowi i dyrygentowi Zdzisławowi Górzyńskiemu, a ten z kolei napisał list polecający Irenę do Tadeusza Sygietyńskiego, prowadzącego niedaleko Warszawy zespół ludowy „Mazowsze”. Dzięki temu przed skromną, ale ogromnie uzdolnioną dziewczyną, otworzył się niezwykły i barwny świat, o którym nawet nie śmiała marzyć.

    XII Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu w 1974 r. Irena Santor śpiewa piosenkę „Nalej mi wina”
    | Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

    Pierwsze kroki w „Mazowszu”

    Był rok 1951, kiedy niespełna 17-letnia Irena wyruszyła do Karolina pod Warszawą, gdzie mieściła się siedziba „Mazowsza”, z listem polecającym, w którym prof. Górzyński pisał: „Drogi Tadeuszu! […] polecam Twej możnej opiece młode, niezwykle utalentowane dziewczę – Irenę Wiśniewską lat 16. Ładny, czysty sopran, nieprzeciętna muzykalność, prawdziwy, szczery talent, który należy kształcić i otoczyć troskliwą opieką. Jestem głęboko przekonany, że już po roku będzie ozdobą (nie ozdóbką) Mazowsza. […] toteż proszę Cię o zajęcie się jej losem – na pewno nie pożałujesz”.

    Sama Irena tę podróż potraktowała jako przygodę. Dziś trudno to zrozumieć, ale wtedy taka wyprawa przez pół kraju była ogromnym wydarzeniem. To dystans ok. 400 km, przesiadki, dzień i noc w pociągach ciągniętych przez lokomotywy parowe, przez odbudowywane po wojennych zniszczeniach miasta i miasteczka.

    Szczęśliwie dotarła. Stanęła przed okazałym budynkiem siedziby Państwowego Zespołu Ludowego Pieśni i Tańca „Mazowsze”, w rękach ściskając walizkę z całym swoim dobytkiem, i… zastała drzwi zamknięte, bo zespół był akurat na trwającym dwa tygodnie tournée po NRD. Na powrót i hotele nie miała pieniędzy. Na szczęście pomogła jej krewna byłej nauczycielki, która tamtego lata odpoczywała w miasteczku leżącym opodal Karolina. Tak więc oczekiwanie na sławę (bo taką się nabywało poprzez przynależenie do tego prestiżowego zespołu) musiało się przedłużyć. Zresztą, jak przyznała po latach pani Irena, wtedy wątpiła, czy się zakwalifikuje, miała kompleksy „wiejskiej, nieobytej dziewczyny”.

    Po tygodniu dyrektor Sygietyński z „Mazowszem” wrócił, dostał list i podobno od razu zdecydował: „Zostaniesz tu z nami! Poproś panią Marię, żeby cię zarejestrowała. Idź do magazynu, dadzą ci sukienki” (tak wspominała te ważne słowa pani Irena). I zadziwił ją fakt, że nie odbył się żaden egzamin. Nikt nie kazał jej zaśpiewać nawet jednego tonu ani zatańczyć. Nie wiedziała, że szef „Mazowsza” w kwestii jej talentu absolutnie zaufał ocenie prof. Górzyńskiego.

    I tak została w zespole, pokazując skalę swego talentu, kończąc tam szkołę muzyczną, jak i ogólną, ponieważ w „Mazowszu” działała szkoła i można było zdać maturę. Przez osiem lat występów z zespołem (1951–1959) objechała niemal wszystkie kraje Europy oraz Chiny i Mongolię, gdzie zespół był przyjmowany bardzo entuzjastycznie.

    W „Mazowszu” piosenkarka poznała swojego przyszłego męża Stanisława Santora, skrzypka i koncertmistrza radiowej orkiestry Stefana Rachonia, niekiedy „wypożyczanego” do folklorystycznego zespołu Sygietyńskiego. Stanisław Santor towarzyszył Irenie na estradzie i w studiu radiowym, oceniał jej poczynania estradowe, pomagał, doradzał.

    Pierwszym wielkim przebojem solistki była ludowa piosenka „Ej, przeleciał ptaszek” w opracowaniu Miry Zimińskiej-Sygietyńskiej, późniejszej kultowej dyrektorki, po śmierci Tadeusza Sygietyńskiego. W tym miejscu warto zaznaczyć, że chyba nikt piękniej nie wykonywał polskich kolęd jak zespół „Mazowsze” i Irena Santor.

    Mimo ogromnych sukcesów Państwowego Zespołu „Mazowsze” Irena zdecydowała się odejść i rozpocząć karierę solową.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo
    Irena Santor przez osiem lat występów z „Mazowszem” (1951–1959) objechała niemal wszystkie kraje Europy oraz Chiny i Mongolię
    | Fot. arch.

    Samodzielna kariera estradowa

    Po odejściu z zespołu, na własną rękę, już jako Irena Santor, zaczęła pobierać lekcje u znakomitej śpiewaczki operowej Wandy Wermińskiej. Trafiła pod skrzydła wielkich ludzi muzyki, Stefana Rachonia – polskiego dyrygenta i skrzypka – oraz Władysława Szpilmana – kompozytora i pianisty żydowskiego pochodzenia (notabene bohatera filmu „Pianista” Romana Polańskiego), i to ich uważa za prekursorów jej kariery artystycznej.

    Jej pierwszym wielkim sukcesem było pojawienie się na sopockiej, festiwalowej scenie, w 1961 r. Zresztą festiwal wymyślił Władysław Szpilman, aby wypromować polską muzykę nie tylko w kraju, lecz także poza jego granicami. Dzięki poparciu władz PRL-u, które, o dziwo, „otwarły się” dla tego pomysłu, stworzył imprezę z ogromnym rozmachem. Koncerty prowadzili najlepsi konferansjerzy, Lucjan Kydryński czy Irena Dziedzic. A artyści zakwaterowani byli w luksusowym sopockim Grand Hotelu.

    Występ na I Międzynarodowym Festiwalu Piosenki w Sopocie w 1961 r. był wielkim sukcesem Ireny Santor. Zdobyła pierwszą nagrodę za piosenkę „Embarras”, trzecią za „Walczyka na cztery ręce”, a także pierwszą nagrodę za interpretację piosenek. Lata 60. to dla niej piękny czas. Mnożyły się koncerty krajowe, zagraniczne, nagrania radiowe, telewizyjne, pierwsze płyty.

    „Ja jestem twoja”

    Konkurs w Sopocie dla pani Ireny i pozostałych polskich artystów był ważny z jeszcze jednego powodu. Mogli podpatrywać wykonawców z Zachodu. Warsztatowo byli sobie równi. Ale polscy artyści zazdrościli im luzu w podejściu do pracy, a jeszcze bardziej strojów scenicznych. Pod tym względem, jak zauważali, byli daleko w tyle za zachodnimi koleżankami i kolegami. W tamtych czasach nikt nie doradzał naszym piosenkarzom, jak mają się ubrać czy umalować. Pani Irena opowiadała, że wszystkie swoje kreacje wymyślała sama. Najczęściej – zdobywała, m.in. na Bazarze Różyckiego w Warszawie; kupowała też przywożone z Zachodu czasopisma poświęcone modzie i szła z nimi do Mody Polskiej, gdzie pracowali znakomici styliści oraz krawcowe, którzy tworzyli na ich podstawie autorskie kreacje.

    Jej kariera nabierała rozpędu. Na Krajowym Festiwalu Piosenki Polski w Opolu, w 1966 r., za utwór „Powrócisz tu” otrzymała dwie nagrody. W marcu 1967 r. wystąpiła z mężem Stanisławem w programie „Zgaduj Zgadula”. Zrealizowała i wystąpiła w wielu recitalach telewizyjnych, m.in.: „Ja jestem twoja, czyli śpiewa Irena Santor”, „Malowanki polskie”, „Bez próby – I. Santor”. Jej wizerunek medialny w latach 60. umocniła rola w filmie „Przygoda z piosenką” w reżyserii Stanisława Barei. Wielokrotnie wygrywała rankingi na radiową piosenkę miesiąca, roku, plebiscyty prasowe.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Sukcesy zagraniczne

    Od 1964 r. wyjeżdżała już za granicę, m.in. do USA i Kanady, gdzie cieszyła się ogromną popularnością wśród Polonii amerykańskiej. Nadano jej dwukrotnie (w 1965 i 1967) tytuł Pieśniarki Roku. Uczestniczyła też w festiwalach zagranicznych w Rio de Janeiro i na Majorce. Szczególnie miło wspomina ten w Rio. Publiczność przyjęła ją owacjami na stojąco za wykonanie piosenki „Tak daleko już jesteśmy”. Otrzymała tam nagrodę publiczności i prasy, i… dyplom z dopiskiem „Prawdziwej Zwyciężczyni”.

    Sam festiwal odbywał się na tzw. małym stadionie, który mieścił… 100 tys. widzów. Jednym słowem, idealne warunki do nawiązania „kameralnego kontaktu z publicznością”, żartowała pani Irena. Tam też poczuła się jak prawdziwa wielka gwiazda. „Zaopiekowała się” nią słynna peruwiańska śpiewaczka Yma Súmac, wożąc swoją limuzyną po nieznanym turystom Rio de Janeiro – wspominała Irena Santor.

    W styczniu 1970 r. artystka zapoczątkowała pasmo sukcesów kolejnej dekady. Na festiwalu w Tokio piosenka w jej wykonaniu „Może już jutro” znalazła się wśród nagrodzonych utworów. Lata 70. to też pierwsza wyprawa do Australii i częste wyprawy za ocean, i liczne nagrody: Złoty Mikrofon w Chicago, Złote Klucze miasta Buffalo, Złota Odznaka Legionu Kanadyjskiego. Z kolei w kraju odebrała Dyplom Uznania Ministra Spraw Zagranicznych za „wybitne zasługi w propagowaniu kultury polskiej za granicą”.

    Irena Santor (na zdjęciu z lewej) nie unikała wyzwań artystycznych, jak np. występy w teatrze (Teatr Syrena w Warszawie, sztuka „Ćwierć za kominem”, 1970; obok Irena Kwiatkowska i Józefina Pellegrini)
    | Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

    Dekady sukcesów

    Nadal też miała mnóstwo występów w kraju. Opole ’79 to zapamiętane piosenki, m.in.: „Idzie miłość”, „Nalej mi wina”, „Najpiękniejsze warszawianki to przyjezdne”. Jej utwory nuciła cała Polska. Słowem, lata 70. dla Ireny Santor były pracowitym okresem…

    Ale podobnie lata 80. i 90.! Ważnym wydarzeniem w latach 80. był udział pani Ireny w XIX Festiwalu Moniuszkowskim w Kudowie-Zdroju, gdzie pojawiła się z pieśniami ze „Śpiewników domowych” Stanisława Moniuszki, w nowej estradowej wersji. Były też kolejne występy na scenach estrady, w Polskim Radiu, Telewizji Polskiej i uhonorowania, m.in. Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski czy tytułem Zasłużony dla Kultury Narodowej, nagrodami poszczególnych miast i festiwali.

    Choć na początku lat 90. piosenkarka podjęła decyzję o ograniczeniu występów estradowych, to nie mogło jej zabraknąć na ważniejszych koncertach czy uroczystościach. Jurorowała na festiwalach, zajęła się także pracą społeczną i charytatywną. W cyklu „Goście Muzycznej Jedynki” Polskiego Radia artystka przygotowała 46 felietonów o interesujących wydarzeniach muzycznych, kulturalnych czy ważnych twórcach.

    Propagatorka dbania o zdrowie

    Rok 2000 to dla Ireny Santor walka z nowotworem piersi, ale także, na tyle, na ile to było wówczas możliwe, pozostawała w wirze pracy. Wtedy właśnie nagrała płytę „Santor Cafe”, z piosenkami, jakie zawsze marzyła zaśpiewać.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Choroba piosenkarki sprawiła, że zaangażowała się w akcję promującą profilaktyczne badania mammograficzne i cytologiczne. Namawia kobiety do badań, przekonując, że wczesne wykrycie choroby – jak w jej wypadku – pozwala ją zwalczyć. Choroba wcale nie wyhamowała artystki, powstawały nowe piosenki, nowe płyty, nowe trasy koncertowe. W 2022 r. Irena Santor otrzymała Bursztynowego Słowika za całokształt twórczości i jako pierwsza w Polsce piosenkarka uhonorowana została doktoratem honoris causa.

    Warto tu przytoczyć słowa cenionego krytyka muzycznego Jerzego Waldorffa: „Pani Santor zawsze sprawia wrażenie spokojnej, eleganckiej pani, znakomicie ubranej i tak samo znakomicie śpiewającej. […] Śpiewa czysto, piękną frazą, z cudowną intonacją i muzykalnością. Jest to, moim zdaniem, First Lady polskiej piosenki, wyróżniająca się swoim zachowaniem w każdej dziedzinie. Prawdziwa dama z dobrego towarzystwa!”.

    I te słowa pozostają aktualne do dziś.

    Fotografia portretowa Ireny Santor z 1970 r.
    | Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

    Życie prywatne

    Prywatnie Irena Santor była zamężna ze Stanisławem Santorem, skrzypkiem współpracującym z „Mazowszem”. Po rozwodzie, do którego, jak przyznaje, przyczyniła się śmierć nowo narodzonej córeczki, pozostali w przyjacielskich stosunkach (Stanisław Santor zmarł w 1999 r.). Była też w wieloletnim związku z aktorem, satyrykiem i reżyserem Zbigniewem Korpolewskim (zm. w 2018 r.). Piosenkarka nie ma więcej dzieci.

    Nadal jest bardzo dobrej formie i śpiewa, jak mówi, „ludziom na pocieszenie”. Myśląc o Irenie Santor, nieodmiennie widzimy miłą, ciepłą, serdeczną, uśmiechniętą panią.

    I życzymy jej dużo zdrowia!

    Czytaj więcej: Polonez, krakowiak, oberek i mazur – „Mazowsze” przyjechało do Wilna


    Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 48 (144) 21-27/12/2024

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Kabaret TEY to najwspanialsza przygoda mojego życia

    „Dawno temu miałem przyjemność wziąć udział w czymś, co okazało się przygodą mojego życia. Zmieniło koleje losu i zadecydowało o tym, kim jestem i gdzie jestem” – tak zaczyna się książka jego autorstwa pt. „Kabaret TEY – Z tyłu...

    Z Lucyną Rimgailė rozmowa przy pieczeniu świątecznych ciasteczek

    Brenda Mazur: Lucyno, poznałyśmy się przed wielu laty, kiedy tuż po szkole, jako absolwentka wileńskiej „Syrokomlówki”, pełna pomysłów, opowiadałaś o swoich słodkich planach. Dziś jesteś przedsiębiorczynią, autorką książek kucharskich, założycielką cukierni „Liu Patty” w Wilnie, osobą znaną w mediach,...

    Aniołowie są wśród nas

    Brenda Mazur: Bożeno, dlaczego właśnie anioły? Co odpowiedziałabyś na takie proste pytanie? Bożena Naruszewicz: Dlaczego? Myślę, że to nie ja ich szukałam, tylko one mnie sobie wybrały, aby być ze mną. Żyłam sobie spokojnie do czterdziestki, aż zaczęły przychodzić do...

    Joanna Moro dla „Kuriera”: „Jestem szczęściarą!”

    Brenda Mazur: Czy zgadzasz się z takim opisem? Do której Joasi Ci najbliżej? Joanna Moro: W tym roku, który jest dla mnie filozoficznie kluczowy, bo kończę 40 lat i można powiedzieć – jestem kobietą dojrzałą, przychodzi czas na refleksje nad...