24 marca dojazd do ścisłego centrum Buenos Aires był praktycznie niemożliwy. Ze wszystkich kierunków w stronę centralnego placu miasta, Plaza de Mayo, maszerowały tysiące ludzi z ponad 20 organizacji praw człowieka, aby uczcić pamięć ofiar dyktatury cywilno-wojskowej, która równo 49 lat wcześniej doszła do władzy w wyniku zamachu stanu. Jednocześnie protestowały przeciw polityce obecnego prezydenta, skrajnie prawicowego Javiera Mileia, zarzucając mu demontaż państwa borykającego się z potężnymi problemami gospodarczymi.
Reklamówki pieniędzy
Pierwszy przykład tego, jak skomplikowana jest sytuacja w kraju na prawym brzegu La Platy, to wymiana pieniędzy. Recepcjonista w hotelu za sto dolarów wydaje 120 tys. miejscowych peso, co w praktyce przekłada się na kilka kupek banknotów. Potężna inflacja sprawia, że na większe zakupy ludzie noszą pieniądze w reklamówkach, bo płacić gotówką jest bardziej opłacalnie niż kartą. Większość sklepów w tym drugim przypadku żąda wyższych cen.
Prezydent Milei, głoszący radykalne cięcia wydatków i paradujący często z piłą mechaniczną, wprawdzie zaczął skutecznie inflację zwalczać, ale likwidacją wydatków na najpilniejsze potrzeby socjalne jeszcze zwiększył poziom ubóstwa, którego wskaźnik przekroczył znacząco 50 proc. Nic dziwnego, że turystom odradza się wyprawy w wiele rejonów miasta, bo mnożą się napady i kradzieże, a o Argentynie zaczyna się mówić, że nocą stała się tak niebezpieczna jak Brazylia w dzień. Inflacja sprawiła też, że Argentyńczycy czują się nieszczęśliwi. Regularnie plasują się w ścisłej czołówce rankingów najbardziej nieszczęśliwych narodów świata.
Dla przybysza z odległej Europy Środkowej szokiem są osiedla skrajnej nędzy, w których ludzie mieszkają w kartonowych pudłach, położone tuż obok zamkniętych osiedli z pięknymi apartamentowcami. Niezrozumiałe są też ceny. Noc ze śniadaniem w dobrym hotelu przy głównej ulicy to wydatek w granicach dwudziestu kilku euro. Książki w księgarni są za to często dwa, trzy razy droższe! Półlitrowa woda mineralna w sklepie spożywczym kosztuje dwa razy tyle, ile dwulitrowa pepsi. Takie absurdy można mnożyć.
Don’t cry for me Argentina
Mimo wszystkich wspomnianych niedogodności Buenos Aires zdecydowanie jest miastem wartym odwiedzenia. Przy centralnym Plaza de Mayo zachwycają przede wszystkim dwie budowle. Pierwsza to Casa Rosada (Różowy Dom) – siedziba prezydentów Argentyny od początków niepodległości tego państwa, czyli od ponad 200 lat. Do placu przylega tył budynku z balkonami, z których do tłumów przemawiał choćby prezydent Juan Perón i jego legendarna żona Eva zwana Evitą. W ekranizacji „Evity”, także tu, swój wielki przebój „Don’t cry for me Argentina” śpiewała Madonna.
Na tyłach Casa Rosada znajduje się jego muzeum, w którym śledząc historię kolejnych prezydentur, de facto poznaje się przekrój całej historii Argentyny. Można tu zobaczyć m.in.: prezydenckie szarfy, ceremonialne laski, zabytkowe meble czy powozy reprezentujące różne okresy argentyńskiego przywództwa. Ciekawostką jest to, że rządom junty z lat 1976–1983 poświęcono jedynie jedną gablotę. Znajdują się w niej czarne księgi ofiar, których szacuje się na 30 tys.
Drugim ważnym budynkiem przy Plaza de Mayo jest katedra metropolitalna. Piękna klasycystyczna świątynia, w której funkcję arcybiskupa pełnił Jorge Bergoglio, gdy w 2013 r. został wybrany na papieża i przybrał imię Franciszek.
Z placu Majowego warto podjechać lub odbyć dłuższy spacer do dzielnicy Recoleta, a konkretnie na znajdujący się w niej słynny cmentarz. Pochowani są na nim najważniejsi obywatele w historii Argentyny, m.in. wspomniana Evita, na której grobie Argentyńczycy wciąż składają świeże kwiaty. Wszystkie grobowce na tej nekropolii, na którą wstęp kosztuje ok. 15 euro, przypominają miniaturowe pałace, co nasuwa gorzką refleksję, że niektórzy nawet po śmierci spoczywają w lepszych warunkach niż tysiące żyjących nieopodal.

| Fot. Jarosław Tomczyk
Tango i futbol
Argentyna to także ojczyzna tanga, choć zdaniem ekspertów to najsłynniejsze, „La cumparsita”, powstało w sąsiednim Urugwaju, po drugiej stronie La Platy. Tango tańczą wszyscy i wszędzie. Lekcje można pobierać nawet na ulicy, a krótki pokaz z możliwością zrobienia kilku zdjęć to wydatek rzędu 8 euro.
Oczywiście Argentyna to także futbol w najlepszym wydaniu. Reprezentacja tego kraju, popularnie zwana Albicelestes od biało-błękitnych koszulek, to aktualni mistrzowie świata. Będąc w Buenos, koniecznie trzeba zobaczyć przynajmniej dwa stadiony. Pierwszym jest La Bombonera, na której swoje mecze rozgrywa klub Boca Juniors (w nim przed wyjazdem do Europy występował Diego Armando Maradona). Jego twarz spogląda na przechodniów dosłownie zewsząd w całym mieście: z murali, pocztówek, magnesów, koszulek, kubeczków czy plakatów. To samo dotyczy zresztą współczesnego piłkarskiego idola, Lionela Messiego.
Z pewnością warto się wybrać do pierwszego domu Maradony, który otrzymał po podpisaniu pierwszego profesjonalnego kontraktu z klubem Argentinos Juniors (miał wtedy 18 lat). Wprowadził się do niego z całą rodziną, czyli rodzicami i rodzeństwem. Wnętrza są prawie niezmienione, a niewątpliwie uwagę zwraca plakat papieża Jana Pawła II nad łóżkiem w pokoju Diega.
Drugą futbolową świątynią w mieście jest Estadio Monumental. W 1978 r. rozegrano na nim finał mistrzostw świata, w którym gospodarze pokonali po dogrywce 3:1 Holandię i sięgnęli po swój pierwszy tytuł. Z kolei w meczu, który tamten mundial otwierał, Polska zremisowała na Monumental bezbramkowo z RFN. Dziś stadion jest pięknie wyremontowany, gra na nim wielki rywal Boca Juniors, zespół River Plate, a obydwa kluby mają na swoich obiektach muzea, do których także miłośnicy futbolu powinni zajrzeć.
Czytaj więcej: Argentyna campeon!
Buenos Aires
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 14 (39) 05-11/04/2025