Ponad 400-letni Kiermasz Kaziukowy tradycyjnie zawitał do Wilna. W tym roku gościł w stolicy w dniach 2-4 marca i zebrał ponad 1 000 rzemieślników i sprzedawców oraz całe tłumy spragnionych wiosny wilnian i gości zagranicznych.
Dla mieszkańców stolicy i kraju, a także dla gości zagranicznych Kaziuk zaoferował tym razem również wiele niespodziewanych atrakcji, w skład których wszedł m. in. program kulturalny „Dni Żmudzi” („Žemaitijos dienos”).
Podczas kiermaszu, przygotowanego przez organizatorów — samorząd m. Wilna, spółkę „Vikšris”, zaprezentowano spektakle, wystawy malarstwa, koncertowały zespoły ludowe…
W sobotę, 3 marca, odbył się teatralizowany przemarsz karnawałowy, zorganizowany przez Wileńskie Centrum Kultury Etnicznej, na czele którego — Aleją Giedymina od Placu Łukiskiego do Placu Ratuszowego — kroczyła ogromna, dobroduszna kukła św. Kazimierza. Na Placu Ratuszowym nastąpiło otwarcie programu „Dni Żmudzinów”. Tu zebranych przy Ratuszu przywitał mer Telsz — stolicy Żmudzi — Vytautas Kleiva, który życzył zebranym zdrowia, szczęścia i jedności. Na Ratuszu był obecny również wicemer Wilna Romas Adomavičius, a także poseł na Sejm RL, Żmudzin, Žilvinas Šilgalis. Przy Ratuszu rozmawiano, śpiewano i tańczono po żmudzku. Żartowano także, że ok. 1000 lat potrzeba było, by Żmudź nauczyła się poprawnie rozmawiać po litewsku i chociaż obecnie już umieją korzystać z języka państwowego, jednakże program kulturalny poprowadzą w żmudzkiej gwarze. W toku przedstawienia inscenizowano także bicie monet — grašė, które mer Telsz rozdawał na pamiątkę obecnym. Wyglądało na to, że takie przedstawienie przede wszystkim jest wielką promocją regionu, którą ujęto w ramy wileńskiego Kaziuka. Dla sympatyków tradycji wileńskiej wprowadzona nowość była zaskoczeniem i wielką niespodzianką.
Tradycyjny wileński Kiermasz Kaziukowy — to jarmark i tak to już się złożyło od setek lat, że Kaziuk Wileński sam w sobie jest teatralizowanym przedstawieniem. A więc, pomimo odbywających się koncertów i innych atrakcji, w ciągu kilku marcowych dni były tłumnie odwiedzane kramiki i stoiska handlowe z wyrobami masarskimi, cukierniczymi i garmażeryjnymi, rękodzielniczymi bądź ceramicznymi lub wiklinowymi.
Jak opowiedziały „Kurierowi” wilnianki pani Halina i Leokadia, one co roku odwiedzają Kaziuka i zawsze kupują sobie na pamiątkę jakieś drobnostki, najczęściej przedmioty do kuchni, palmy. Lubią pooglądać niezwykle piękne rzeczy, których na Kaziuka nigdy nie brakuje. Zdanie wilnianek podzieliły również panie z Warszawy, specjalnie od lat przyjeżdżające do Wilna na kiermasz. „Gdy zdrowie dopisze, to i w następnym roku przyjedziemy” — nie kryjąc wzruszenia mówiły warszawianki. — Dla nas Wilno szczególnie na Kaziuka jest najbardziej urocze”.
Na tegorocznym kiermaszu kramiki i stoiska pod namiotami rozlokowane były na nieomal wszystkich uliczkach Starówki.
Na tegoroczny kiermasz do Wilna przywieziono niezwykle dużo koszów i koszyczków, z pewnością licząc na to, że ratunkiem od bezrobocia na Litwie jest przede wszystkim grzybobranie i zbiór jagód, więc towar cieszył się wielkim popytem. Nie mniej popularne były również palmy wileńskie, których różnorodność wprost oślepiała. Wybór jednak zależał w większości przypadków od ceny (od 3 do 150 litów), ponieważ im piękniejsza, im większa była palma, tym więcej kosztowała, a zniżki na Kaziukach raczej nie były stosowane. Dlatego bardziej kupowano palmy tańsze i skromniejsze. Na kiermaszu swoje wyroby sprzedawali również mistrzowie ludowi, ale w dobie kryzysu chętnych nabycia ich prac było niewielu. Jak powiedziała „Kurierowi” Julijana Lukoševičienė, mistrzyni ludowa z rejonu poniewieskiego, która szyje z lnu śliczne lalki „wiedźmy-domowniczki” (sprzedała ich kilka po 100 litów), obawia się, że wkrótce skończy się surowiec, ponieważ coraz mniej sieje się tego surowca. Emerytowana mistrzyni ubolewała, że została zlikwidowana fabryka lnu i ludzie zostali bez karmicielki. Mówiła także, że za miejsce na Kiermaszu Kaziukowym wpłaca się 200 Lt gotówką, a to nie są małe pieniądze, gdyż sporo musi się natrudzić, by taką sumę uzbierać.
Gęsto „zaludniona” Aleja Giedymina, wzdłuż której co krok to i kramik, wrzała. Pełno było rarytasów krajowych — ryb smażonych na żywym ogniu, wędzonych węgorzy z Pomorza, smakowitych wędlin wiejskich.
Jak żartowała sprzedająca wędliny Ingrida Ilekytė z rejonu poniewieskiego „W piątek wilnianie kupowali wędliny na posmakowanie, a w sobotę przyszli ponowie po kiełbasy… z workami!”. Chociaż drobnym przedsiębiorcom trudno jest konkurować z rekinami biznesu, jednakże na jarmarku, gdzie towar proponuje się najpierw skosztować, zwyciężała rzadkość i naturalność produktu. Tak było w przypadku chleba żytniego, razowego na zakwasie, którego nawet zabrakło chętnym kupienia po 10 litów za 300 gramów.
Sery z tłustego mleka („Sūriai su visa smetona”) od prywatnego przedsiębiorcy z Szawel konkurowały z przetworami „Žemaitijos pienas”. Nowością dla bardzo wielu konsumentów były oscypki podhalańskie, których wyrób jest znany na Podhalu od 400 lat, a na Kaziuka z Podhala do Wilna przywiózł je w tym roku Maciej Pawlikowski. Powiedział „Kurierowi”, że „sery podhalańskie smakują wilnianom, ale trzeba kupującym cierpliwie tłumaczyć, że to jest ser z owczego mleka”.
W przyciasnym zaułku nieopodal kościoła św. Anny także nie brakowało kramików. Aromat świeżego pieczywa, który raptowne porywy wiatru 2 marca, w piątek, roznosiły po Starówce, tłukąc czasami nawet gliniane dzbany, wabił do stoisk z jadłem smakoszy i pasibrzuchów. Drożdżówki z zujuńskiego „Kamionu” szły jak „po maśle”. Cieszyły się nieustannym, mimo wysokiej ceny (2,50-3,50 Lt), popytem bułeczki francuskie wraz z ciepłym winem (szklaneczka 3 lity). By francuskie bułeczki zawitały na tegoroczny Kaziuk, po raz pierwszy z Francji specjalnie przyjechał piekarz, by własnoręcznie upiec towar odpowiadającej jakości prawdziwej francuskiej bułeczki.
Prywatna piekarnia wiejska w Radziwiliszkach również proponowała bułeczki z różnorodnym nadzieniem jak też i chleb specjalnie przeznaczony dla… pań — „Ponių duona” z rodzynkami i pestkami słonecznikowymi (6 litów za maleńki bochenek), który chętnie kupowali także panowie.
Vytautas Liutika, przedsiębiorca z Możejek, na Kaziuku wileńskim sprzedawał obwarzanki z makiem i rodzynkami — takie są wypiekane w Możejkach. „Vilniaus duona” sprzedawała na kiermaszu tradycyjne wileńskie obwarzanki. Obwarzanki to podstawowy rarytas na Kaziuka, więc sznury ich zwisały najczęściej na szyjach wesołej gawiedzi — mężczyzn, dzieci i młodzieży, niczym dekoracje świąteczne…
W chłodne marcowe dni dobrym wzięciem cieszyły się ciepłe dania oraz gorące napoje niskoprocentowe i bezalkoholowe. Były to przeważnie herbaty, gorące wina, takież piwo — miodowe lub malinowe (5-7 litów), a także kwasy naturalne, domowe. Dań gorących również było pod dostatkiem, chociaż dominowała na kiermaszu kuchnia wschodnia, ale i z gorących blinów, ciepłej golonki nie rezygnowano.
Po raz pierwszy w Kaziuku wzięło udział Towarzystwo Tatarów z Niemieża. Na brak klientów nie narzekał kucharz Anatolij Uczkuronis, ponieważ pilaw oraz inne dania tatarskie, jak powiedział, smakują wilnianom i od dawna są to znane i już sprawdzone menu, ponieważ dania tatarskie serwuje restauracja wileńska „Čingischanas”, gdzie on pracuje.
Przy Placu Vincasa Kudirki w ciągu całych Kaziuków ognień buchał spod saganów Azerbejdżanina Ramazana, który, jak powiedział, co roku przyjeżdża na Kaziuka na zaproszenie i serwuje wilnianom charczo, szorpę, pilaw, szaszłyk, gorącą czekoladę itd.
Jak zwykle Kaziuka odwiedzają rodziny z dziećmi, więc nie musi tu zabraknąć dla maluchów i młodzieży ani lizaków cukrowych, ani serc piernikowych, ani miodów pitnych, by duszę posłodzić i pociechom dogodzić…
Pomimo ogromnego tłoku na Starówce wileńskiej podczas kiermaszu grały i śpiewały grajkowie, do Kaziuka wileńskiego najbardziej pasujące, którym życzliwi wrzucali szczodrze monety.