
Sześćdziesiąt lat — za taki to właśnie czas istnienia „Kuriera Wileńskiego” 1 lipca w wileńskim kościele pw. św. św. Piotra i Pawła była odprawiona Msza św. dziękczynna, którą celebrował ksiądz jubilat Antoni Dilys wraz z księdzem proboszczem i dziekanem z Mejszagoły Józefem Aszkiełowiczem.
W ciągu tych 60 lat byliśmy różni, bo i czasy były różne, były wzloty i upadki, lepsze i gorsze chwile, ale nie bacząc na wszystko, Bóg jakoś stale nad nami czuwał. Mówi się, że co nas nie złamie, to nas umocni. Dziś z całą odpowiedzialnością można powiedzieć, że ze wszystkich tych sytuacji wyszliśmy rzeczywiście wzmocnieni.
O 60-leciu małżeństwa mówi się, że są to diamentowe gody.
My też mówimy, że to nasze diamentowe gody, bo przecież przez te wszystkie lata tworzyliśmy jedną twórczą rodzinę. I tak jak w rodzinie: jedni odchodzili, inni przychodzili, ale zawsze stanowiliśmy pod każdym względem mocne ogniwo.
Ba, to jedno ogniwo stanowili razem z nami także nasi Czytelnicy. I choć dzisiaj chcielibyśmy ich mieć więcej, to podczas tej jubileuszowej Mszy św. raz jeszcze przekonaliśmy się, że ten, który wobec nas był obojętny, to takim i pozostał, ale mamy, na szczęście jeszcze wielu serdecznych i bardzo oddanych nam Czytelników.
To zupełnie tak, jak tego dnia w pierwszym czytaniu liturgicznym, kiedy to po Zmartwychwstaniu Chrystusa na modlitwę zebrało się całkiem niewiele osób, bo tylko apostołowie i Matka Boża.
W naszym przypadku też nie pękał kościół w szwach, ale jakże cieszyło, że byli to najprawdziwsi i najserdeczniejsi nasi przyjaciele. Statystów nam nie trzeba, nie trzeba tych, co służą Bogu i mamonie.
Jeszcze w pracy, daleko przed Mszą św. koleżanka mi mówi:
— Wiesz, wczoraj zrobiłam dogłębny zawodowy, czyli dziennikarski rachunek sumienia. Wszak w ciągu wielu lat pracy różnie było. Czasem mogłam kogoś obrazić, wyrządzić krzywdę napisanym przez siebie słowem itp.
Piękny to i wzruszający był dla mnie gest. Ktoś zrobił rachunek sumienia, ktoś może dokonał pewnej refleksji i podsumowania swojej pracy, inny z pewnością zastanowił się nad tym, jak wykonuje ową pracę. A jeśli to komuś jakoś umknęło, to na pewno po jakże „trafionym w dziesiątkę” kazaniu ks. Antoniego nie pozostanie obojętny.
Bardzo wymowna była też tego dnia Ewangelia według św. Mateusza, gdzie Chrystus pytał, za kogo Go ludzie mają i za kogo Go mają Apostołowie.
Piotr jako jedyny bardzo zdecydowanie i po raz pierwszy odpowiedział: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”. Myślę, że uczestnictwo w tej uroczystej Mszy św. było również w pewnym sensie tą naszą Piotrową odpowiedzią.

W swojej homilii ks. Jubilat skierował swoje myśli ku siewcy, że dobry siewca sieje dobre ziarno i na dobrej glebie, przez cały czas je odpowiednio dogląda. I dopiero wówczas ma pewność, że otrzyma dobry plon. Wiele jednak zależy też od pogody, a wszystkim tym kieruje Bóg.
Dziennikarzy ks. Antoni porównał także do siewców, gdyż to oni sieją swe słowa przez gazetę do serc i dusz ludzkich, a słowa mogą też być różne i na różną glebę rzucone.
— Każdy z Was, kochani, musi mieć i siać to dobre ziarno dziennikarskie. A tego rodzaju Jubileusz powinien być okazją do zastanowienia się, jakiej jakości jest Wasze ziarno, czy opiera się na prawdzie, uczciwości, miłości Boga i bliźniego — dodał kaznodzieja.
Ciekawe, że ks. Antoni Dilys jakby wyczytał myśli naszej koleżanki z pracy, bo gorąco zachęcił do zrobienia dokładnego dziennikarskiego rachunku sumienia.
— Szczęśliwi jesteście, że jesteście tymi siewcami słowa pisanego. Siejcie zawsze i w każdej sytuacji tylko zdrowe ziarno, Ziarno Prawdy. Tego Wam i Czytelnikom życzę na jeszcze wiele dziesięcioleci — powiedział na zakończenie homilii ks. Antoni.
Natomiast ks. Józef Aszkiełowicz przypomniał zebranym, że „Kurier Wileński” dla Polaków na Litwie jest tym, czym „Aušra” dla Litwinów w Polsce i że nadejdzie czas, kiedy jedni drugich potrafimy lepiej zrozumieć i wspólnie działać dla dobra ludzkości.

Ludzie wychodzili pełni wrażeń i wzruszenia Fot. Marian Paluszkiewicz
Szczególnej świetności tej całej naszej uroczystości dodał piękny śpiew chóru. I tu należą się wielkie podziękowania Jadwidze Pietkiewicz i jej córce — Jolancie Maciejewskiej, które tak szybko zorganizowały chórzystów, weteranów zespołu „Wilia”. Wszyscy stawili się niczym na machnięcie czarodziejską różdżką. Nie sposób też było powstrzymać wzruszenia i łez, gdy rozległa się przepiękna pieśń „Ave Maria”.
Błogosławieństwo księży, anielski śpiew chóru, wszystko tak bardzo nas wyciszyło, dodało spokoju ducha, jakiejś wewnętrznej równowagi i nowej chęci do pracy. Bo właśnie tu, w kościele, przekonaliśmy się, jak wielu mamy jeszcze przyjaciół, jak dla wielu ludzi jesteśmy potrzebni. Była to swojego rodzaju uczta duchowa tak bardzo potrzebna chyba nie tylko nam dziennikarzom, ale i Czytelnikom.
A dowodem tego jest fakt, że pomimo niezbyt już wczesnej pory, nikt się jakoś nie śpieszył wychodzić z kościoła. Niektórzy wyraźnie mieli coś jeszcze w ciszy Panu Bogu do powiedzenia.
Długo nie mogliśmy się też rozstać na placu przykościelnym. Ludzie podchodzili jedni do drugich, składali życzenia, wymieniali uściski, padało spontaniczne: „Co słychać?”.
Dzięki Bogu za te piękne chwile wzruszenia, księżom za modlitwę i dobre słowa, a Czytelnikom i naszym Sympatykom za ich ciepło, życzliwość i otwarte serca.