Borne Sulinowo, jeszcze ćwierć wieku temu było najbardziej utajnioną, obok Podborska (powiat Białogard), sowiecką bazą w Europie. To tu stacjonowały pierwszo uderzeniowe jednostki sowieckie wchodzące w pseudomilitarny system Układu Warszawskiego (Układ układem, ale to Rosjanie mieli najwięcej do powiedzenia).
W pobliżu Bornego Sulinowa swoje sztaby miały bardzo ważne trzy polskie dywizje pancerne, 12 ze Szczecina, 2 ze Szczecinka i 8 z Koszalina. I tak jak pod Lenino, miało to być polskie mięso armatnie w ewentualnym konflikcie z NATO. A wymienione jednostki miały wiązać siły przeciwnika (czytaj: atakować) – Danię, Szwecję i Niemcy – do momentu, gdy w ciągu 24 godzin nadejdą główne siły uderzeniowe z terytoriów Związku Radzieckiego, w tym także z obecnej Litwy i Kaliningradu.
W tym roku leśne miasteczko, jak się powszechnie mówi o Bornem Sulinowie, obchodziło srebrny jubileusz powrotu, a raczej przywrócenia na mapę administracyjną RP. Do 1993 nie było tej miejscowości na żadnej mapie. W lesie zaś stacjonowało ponad 15 tysięcy żołnierzy jednostek radzieckich różnych specjalności. Mieszkańcy okolicznych wiosek do dziś z nostalgią wspominają handel wymienny, ale i nie brakuje zgrzytania zębami, gdy wspomina się bójki, gwałty czy kradzieże. „Ot, były takie dzikie czasy” – mówi Dariusz Tederko z borneńskiego magistratu.
Borne Sulinowo ma bardzo bogatą militarną historię. Garnizon wybudowali w latach 1933-36 Niemcy. Tu ćwiczyli pancerniacy i artylerzyści Wehrmachtu. Nieopodal, w jeziorze Drawsko (głębokość do 83 m) ćwiczyły mini łodzie podwodne przeznaczone do skrytobójczych ataków na statki cumujące w portach. Nieopodal rozciągają się dziesiątki tysięcy hektarów słynnego poligonu drawskiego. Wszystko wspólnie tworzyło przed II WŚ wielki kompleks treningowy przeciwko Europie Wschodniej. Nawet największy „sojusznik” III Rzeszy został wyprowadzony w pole i w czerwcu 1941 został zaatakowany wojskami wyszkolonymi pod Gross Born (Borne Sulinowo).
Po zakończeniu II wojny światowej garnizonowe miasteczko zostało całkowicie zajęte przez powracające z Berlina wojska sowieckie. Wszystko im tu pasowało, nie musieli nic budować. Wojna oszczędziła ten hitlerowski garnizon. Dopiero gdzieś w latach sześćdziesiątych firmy budowlane z Polski budowały sowietom bloki mieszkalne, dla kadry i ich rodzin. Stoją do dziś i służą polskim mieszkańcom, chociaż nie brakuje w Bornem i obywateli Stanów Zjednoczonych, Niemiec, a nawet bogatej Szwajcarii. Ot, taka lokata kapitału.
Borne Sulinowo skrywa jeszcze sporo tajemnic. Nikt dokładnie nie wie, co ukrywa ziemia dawnych poligonów. Ciekawostką jest natomiast fakt, że rozjeżdżone czołgami pola wrzosowe, im bardziej były tratowane, tym lepiej się rozmnażały. Dziś to największe wrzosowiska w Europie i jednocześnie miododajne kwiatostany dla pracowitych pszczółek. Wspomnę też o wyjątkowych zbiorach jagód i grzybów. Może w tym roku, z uwagi na suszę, jest ich mniej, ale bywały lata, że „chociaż bierz i kosą koś”, jak mawiał filmowy Kazimierz Pawlak w filmie „Kochaj albo rzuć”.
W ubiegłym tygodniu wszystkimi możliwymi drogami do Bornego Sulinowa ciągnęły na lawetach, to na kołach – prywatne czołgi, transportery opancerzone, haubice, bojowe wozy piechoty, przyczepy z końmi, broń z kilkunastu państw całego świata oraz zjawiły się grupy rekonstruktorów z całej niemal Europy.
Naliczyliśmy prawie pięć tysięcy uczestników XV Międzynarodowego Zlotu Pojazdów Militarnych „Gąsienice i Podkowy”. Przez cztery dni Borne Sulinowo odwiedziło ponad sto tysięcy widzów, sympatyków starej i współczesnej broni.
Wszystko rozpoczęło się uroczystą Mszą świętą w miejscowym kościele pod wezwaniem Świętego Brata Alberta, w pierwszej „instytucji” po wyzwoleniu miasteczka, jak mawia ks. proboszcz Ryszard Stadnik. Mnie natomiast na myśl przychodzi przedwojenna tradycja, gdy w niedziele przez Nową Wilejkę szli kawalerzyści do kościoła św. Kazimierza (zapamiętane z opowieści mego ojca). „Tradycja wraca” – podpowiada doktor Zbyszek Klimowicz, mój przyjaciel, nomen omen też wilnianin.
Na kilkudziesięciu hektarach placu zlotowego utworzono alejki handlowe na stragany z pamiątkami, koszulkami okolicznościowymi, pamiątkami po byłych powojennych armiach europejskich. Można było kupić niemiecki hełm z NRD, czapki i mundury Armii Czerwonej, różnych służb i rodzajów Ludowego Wojska Polskiego. Nabyć można było również broń, tak zwaną białą, jak kordziki, sztylety, a nawet gaz pieprzowy z etykietką „NATO”.
Pamiętają nasi Czytelnicy mój reportaż sprzed roku? Pisałem o możliwości kupna „pamiątek” ze swastyką, hitlerowskimi hasłami, sierpem i młotem. W tym roku, jak zapewniał Jarosław Marczyński, szef Stowarzyszenia Miłośników Militarnej Historii Bornego Sulinowa i główny organizator zlotu, nic z tego.
– Kategoryczne zabraniamy obnoszenia się z tymi znakami, a mundury potrzebne do rekonstrukcji wydarzeń historycznych można było nosić jedynie na ogrodzonym terenie zlotowym – dodaje.
Faktycznie, nie widziałem opitych „sowieckich” czy „niemieckich” żołdaków szwędających się po Bornem Sulinowie. Przed laty to była normalność. Na zlocie szumiało w głowach i nikt nie zwracał uwagi na szacunek dla polskiego prawa.
W tym roku ogromnym zainteresowaniem cieszyły się stragany z obuwiem i umundurowaniem, w jakim służyli polscy żołnierze w Afganistanie. Blaszki, zwane nieśmiertelnikami, również były przebojem handlowych straganów.
Jednak największą furorę zrobiły pierwowzory polskich wojsk pancernych, czyli husaria. Ułani przebrani za husarię pozowali do setek zdjęć, bo i faktycznie, historycznie takie „umundurowanie” było starannie wykonane (patrz foto).
– Przyjechałem z Neubrandenburga, tam w czasach NRD służyłem w wojsku, tam teraz mieszkam. Jestem na emeryturze, ale doskonale pamiętam ćwiczenia, chyba największe wtedy w Europie – Oder Neise 69 (Odra Nysa-69). Wtedy kilka armii, między innymi rosyjska, polska, czeska, bułgarska, węgierska i nasza pozorowało atak na wojska NATO. W tych zajęciach, jak mi wiadomo, brało udział ponad 60 tysięcy żołnierzy, tysiące czołgów, samolotów, śmigłowców. Używano ostrej amunicji. Zginął wtedy mój kolega z plutonu. Zagapił się i przejechał go sowiecki czołg. Co roku jestem w Gross Born (Borne Sulinowo). Wracam tu, by wspomnieć mego kolegę i czasy idiotycznej doktryny obronnej Układu Warszawskiego – mówi Hans Rottenburg, emerytowany inżynier chemik (75l.) .
Na jednym ze stoisk z bibelotami sowieckimi i niemieckimi spotykam panią, z którą miałem w zeszłym roku zatarg. Chodziło o swastyki i „pamiątki” z sierpem i młotem. Poznała mnie.
– Widzisz. Mam zaklejone swastyki, ale towar i tak idzie jak woda – powiedziała do mnie.
Nie powiem, coś jednak jest w ludziach, że chcą mieć w swoich wątpliwej wartości zbiorach takie właśnie pamiątki, pamiątki z czasów wojny i komunizmu. Lubujemy się w tym, chyba raczej z przekory niż rzeczywistych wartości historycznych.
Wrócę jeszcze do atrakcji zlotowych, do propozycji, które okupowali widzowie. Bez wątpienia jedną z nich była przejażdżka czołgiem T-72 lub T-55, tymi, które do niedawna były na wyposażeniu Wojska Polskiego. Atrakcją były także pokazy skoków spadochronowych i bitwa czołgów (animacja).
Śmiało mogę powiedzieć, że każdy widz zlotu miał coś z umundurowania, a to czapkę, beret, koszulkę, a to bluzę. Wszyscy, zarówno wystawcy, jak i widzowie, byli jedną międzynarodową armią. Borne Sulinowo w tym czasie zapewne było największym europejskim garnizonem. I o to chodzi. Miasteczko bardzo dobrze wstrzeliło się w tę imprezę, w propozycję wspierania garnizonu militarnego przed laty.
Słyszałem, jak widzowie narzekali, że nie ma obiecanych pomników zebranych w całej Polsce, tych chwalących „wyzwolicieli”, a miało ich tu być prawie cztery setki. Niestety, czy to przez IPN, czy to przez Radę Ministrów, nie doszło do realizacji pomysłu.
– My zostajemy jeszcze tydzień. Pogoda służy, są jeszcze wakacje, posiedzimy na tankodromie, może odpoczniemy. Są ryby w jeziorze Pile, powędkujemy. Na grzyby nie ma co liczyć. Za sucho – mówi pan Bogdan, właściciel dwóch czołgów i amfibii.
Impreza udana, nie było ekscesów. Współorganizatorem zlotu było Wojsko Polskie oraz Urząd Miasta i Gminy. Pojawiły się też orkiestra wojskowa i grochówka, były koncerty, no prawie jak u Owsiaka, na letnim zlocie miłośników gorących rytmów.
Do zobaczenia za rok.
Fot. Henryk Gaszkowski