Od 14 lat jestem kurierem „Kuriera Wileńskiego”. Jak ta gazeta – co dzień muszę być w pracy. Choroby na szczęście mnie nie biorą. Raz tylko samochód mnie potrącił, kiedy po pasach szedłem z gazetami do Domu Polskiego. Jeden dzień przeleżałem w domu, a potem robiłem za pilota – kolega nie znał przecież mojej trasy! – uśmiecha się Leonard Tupko, dostarczyciel polskiego dziennika na Litwie.
Swoim czerwonym fiatem panda powinien na czas dotrzeć do wszystkich wytyczonych punktów kolportażu. Żeby praca redakcji nie poszła na marne, a raczej – żeby nie było żenującego opóźnienia przed prenumeratorami. Zazwyczaj swoją służbę pełni jednoosobowo, ale dziś towarzyszy mu reporter „Kuriera Wileńskiego”.
Obrazek sprzed lat. Późny wieczór w redakcji, makietowane są ostatnie teksty dziennikarzy. Nagle otwierają się z hukiem drzwi. Roztrzęsiony drukarz Damian Finder woła do edytorki Haliny Taukin: – Może już masz tę ostatnią parę? Bo mnie ten Tupko zaraz zeżre!
Sekretarz redakcji Łucja Stankevičiūtė stoicko gasi nerwusa: – Nie pali się. Zdążymy.
I wtenczas we framudze pojawia się Leonard. Filozoficznie, acz z groźnie podwiniętym wąsem, oznajmia: – Wy to może i zdążycie. Ja też gazetę rozwiozę, ale czy będzie już komu? Na poczcie czekać nie będą, 20.30 – ostatni dzwonek, a jak będzie opóźnienie, a wasza robota pójdzie do… wysłania ludziom na drugi dzień!
Nie wszyscy widzieli z bliska, jak wygląda praca redakcyjnego cerbera. Bo niby to naturalne – każdy robi swoje i już. Ale prawdą jest, że ten krótki, na pierwszy rzut oka, odcinek drogi kuriera z gazetami z redakcji na pocztę centralną, do księgarń, przedszkoli i szkół jest decydujący w punktualności wydawniczej.
Przyjechał magazyn z Warszawy
Dziś jest piątek, a więc więcej luzu, bo magazynowe wydanie jest już zmakietowane, wydrukowane i teraz trzeba tylko czekać na innego kuriera – z Warszawy.
Wreszcie jest! Furgon firmy przewozowej SławTrans wjeżdża na podwórko. Tam już czeka na palety z pudłami gazet Edmund Grydź z firmy Klion na wózku widłowym.
Kierowca Adam Jakubaszek, jak sam mówi, chyba z dwudziesty raz przywozi magazynowy „Kurier Wileński”. Czyta? A co najbardziej się podoba?
Trochę jakby zawstydzony pytaniem odpowiada z przepraszającym uśmiechem: nie… – No, bo wszystko popakowane, pozaklejane. A przecież nie będę tych pudeł darł – dopowiada. W nagrodę za szczerość otrzymuje cały plik naszych czasopism. – O, to i swoim kolegom, z którymi na zmianę „Kurier” wożę, rozdam! – cieszy się.
Teraz szybki podział „towaru” na poszczególne paczki dla odbiorców i pakowanie do fiacika. – Nie, z przodu nie można! – strofuje mnie Leonard, kiedy próbowałem usadowić się na przednim siedzeniu. – Tu będą gazety, te na szybko, po Wilnie. Nie mogę się pomylić – usprawiedliwia swoją „niegościnność”.
Cały bagażnik i prawie całe wnętrze samochodu już załadowane. – No, to trzymaj się poręczy! – tyle słyszę na start i w drogę z piskiem opon! Najpierw ostre lawirowanie po Wilnie.
– Najgorsze to te korki. Tu już nic nie poradzisz, zostaje tylko klnąć pod nosem – wzdycha Leonard i trąbi na manewry ślamazarnego tira na drodze.
Jego cała trasa to jakby niedużo – 260 km. Ale pajęczyna punktów odbioru (50!) rozciąga się od przygranicznych Kowalczuk poprzez całą niemal Wileńszczyznę do Jewiech na północym zachodzie (lit. Vievis).
– To 6–8 godzin jazdy z bieganiem od jednej do drugiej skrzynki pocztowej. Nie wszędzie da się pod bramą zaparkować, a i te najczęściej są na kłódkach. Niby znam na pamięć wszystkie kody, ale… Raz było, że pod wileńską księgarnią „Vaga” (kiedyś „Przyjaźń”) stałem pół godziny jak głupi. Zapomniałem kombinacji kodu! A przecież tyle lat to robię automatycznie… – śmieje się sam z siebie.
Czytaj więcej: Skromna siłaczka służby pocztowej
Gazety fruwały jak ulotki!
Inną wpadkę też zapamiętał na zawsze, bo była pouczającą. Raz źle związał paczki gazet i kiedy śpiesząc się, wynosił je z samochodu, to posypały się na drogę! – Jak nie przyrównując ulotki Solidarności – kręci głową.
– No, było wesoło… Ale gazety zdążyłem zebrać, póki nie zamokły, a i mnie samochody nie rozjechały! – znów się śmieje.
Jednak raz było mu wcale nie do śmiechu. Zaparkował samochód, chwycił paczkę gazet pod pachę i pomaszerował do Domu Kultury Polskiej. Przepisowo, po przejściu dla pieszych. Pech chciał, że było już ciemno, a nadjeżdżający dziadek w oplu słabo widział… I Leonard dostał zderzakiem po kolanach!
– Na szczęście w szpitalu, po rentgenach nóg i głowy, nie znaleźli żadnych złamań. Ale jeden dzień chorobowego musiałem wziąć. Przez całe 14 lat był to pierwszy i jak na razie jedyny dzień, kiedy nie rozwiozłem gazety. Bo kurierowska służba „Kuriera” nie może chorować! – zawadiacko podkreśla Leonard.
Swoim fiatem jeździ już osiem lat. – Tfu, tfu! – pluje przez ramię – i żadnego wypadku!
Chwali swój samochodzik, bo szybki i zwinny. – Kiedyś jadę po Wilnie. Ciemno już było, drogi pustawe. Patrzę, stoi patrol policyjny. Spokojnie go wymijam i dalej sobie jadę. Szybko – w prawo, w lewo, wreszcie skręcam do podwórka. A tu z tyłu: „uau! uau!”. Policja. Opuszczam szybę. „No, to gdzie tak pędzimy?” – pytają. Ale widząc okularnika z wąsami w aucie pełnym gazet, zaraz przepraszają: „Myśleliśmy, że to jakiś pacan…”. Potem już nieraz ten ich patrol spotykałem, ale już się nie dziwili, że to gazety po nocy są rozwożone – śmieje się Leonard, przyznając się jednak, że „z szybkością to różnie bywało”. Najczęściej ratowały go nalepki na szybach „Press” i wyrozumiałość mundurowych.
„Nic specjalnego”, czyli trochę o sobie
– Nic specjalnego – mówi skromnie o sobie poproszony o opowiedzenie swojej drogi życiowej. – 62 rocznik. Szkoła średnia w Jedenastce, teraz to Mickiewiczówka. Potem wojsko. Potem praca w papierni „Darbas”. Tam były produkowane koperty chyba na cały Sojuz! – krótkimi seriami opowiada o sobie Leonard, ostro, ale pewnie manewrując w potoku samochodów.
13 lat pracował w Radiu Znad Wilii. Był didżejem i prowadził bardzo lubiany (potwierdzam!) przez słuchaczy program „Na wileńską nutę”. Jak mówi, puszczał i komentował „najlepsze kawałki wesołej muzyki” zespołów z Wileńszczyzny i polskich discopolowców. Lubił tę pracę, bo bliską była jego życiowego hobby – oprawą muzyczną wesel, urodzin, dyskotek i innych zabaw.
Jest zadowolony z obecnej pracy, bo „nie biurowa i jest blisko”. Mieszka na wileńskiej Lipówce, tuż obok redakcji, przez co zyskał dodatkowe zajęcie. – Rodzina zrobiła ze mnie niańkę! – skarży się.
– Z żoną Janiną od córek, Beaty i Justyny, mamy dwóch trzyletnich wnuków – Dominika i Patryka. I teraz mnie wykorzystują, że niby „taką tam” mam pracę wieczorem, więc mogę i z dziećmi posiedzieć, bo teraz w przedszkolach strach przed wirusem – opowiada, wyraźnie dumny ze swojej „drugiej stawki”, dziadek Loniuś.
Agatka lubi Pocopotka
Regularny „maraton kurierowski” prowadzi też przez Gimnazjum w podwileńskich Awiżeniach. Szkoła ta najwięcej ze wszystkich placówek Wileńszczyzny prenumeruje codziennych i magazynowych wydań polskiego dziennika na Litwie. A więc należne w podzięce jest zdjęcie na zakończenie reportażu!
Klasa 1a. Dziewczynka z warkoczykami i w różowej maseczce śmiało zgadza się na pozowanie z gazetami na tle symbolicznego drzewa szkoły. – A ja tę panią znam z telewizji! – mówi Agata Poczepowicz, biorąc do rąk magazynowe „Kuriery”. Tak, na okładce rozpoznała naszą piosenkarkę, dumę Wileńszczyzny, Ewelinę Saszenko.
Przekłada kolejne kartki naszego czasopisma i oczywiście znajduje to, co najmłodsi lubią najbardziej – gry, zagadki, zabawy od Pocopotka.
Jest jakby trochę zawstydzona. Przecież chodzi już do pierwszej klasy, ale nadal lubi kolorowanki. Ma sześć lat, ale… – Już szybko będę miała siedem! – z dumnie zadartym noskiem macha ręką na pożegnanie.
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym “Kuriera Wileńskiego” nr 48(139) 28/11-04/12/2020