Jarosław Tomczyk: Była Pani na Zarzeczu przy Młynowej 2, pod adresem, gdzie mieszkał w Wilnie Konstanty Ildefons Gałczyński?
Anna Arno: Tak, jakieś 20 lat temu, na wiele lat przed napisaniem jego biografii. Szukałam tego numeru, nie było tam śladu Gałczyńskiego. Takie poszukiwania zawsze rodzą mieszane uczucia, idzie się w te miejsca po to, by wyobrazić sobie życie bohatera w jego czasach. Miejsce z jednej strony jest prawdziwe, a z drugiej – martwe i nie pokazuje tego wszystkiego, co chcielibyśmy tam zobaczyć. Widzimy współczesne miasto i czasami się wydaje, że może lepiej było nie szukać, że lepiej było je sobie wyobrażać według wierszy, bo inaczej rodzi się dysonans. Trochę jednak ten wysiłek wyobraźni się opłacił, gdy próbowałam na Zarzeczu „zobaczyć” Gałczyńskiego.
Gałczyński przyjechał do Wilna w 1934 r., w wieku 29 lat, próbując podnieść się z depresji. Szukał jakiegoś nowego otwarcia w swoim życiu.
Gałczyński miał wiele okresów depresyjnych, ten problem nie ograniczał się tylko do lat 30. Poza tym wiadomo, że jego załamania wynikały też z nałogu, już wtedy nadużywał alkoholu. Wcześniej przez dwa lata przebywał w Berlinie, na posadzie attaché kulturalnego przy polskiej ambasadzie. Okazało się jednak, że poeta nie nadawał się do żadnej biurowej pracy, spóźniał się, nie przychodził, trochę sobie nawet dworował z tego, co mu tam kazali robić. Berlin mu się podobał, ale przy jego podejściu, charakterze nie było możliwe utrzymanie się na takim stanowisku. Wrócił do Warszawy, w nadziei, że uda mu utrzymywać się z pióra, ale w tym okresie miał słabą pozycję na literackiej giełdzie. Jego sytuacja nie była zresztą wyjątkowa, stanowiła raczej odprysk kryzysu gospodarczego. Kłopoty materialne i poetycki nieurodzaj wpędziły go w kolejną depresję. Żona Natalia namówiła go na odwyk, a sama podjęła pracę w Spółdzielni Spożywców „Społem”. Gałczyński próbował się leczyć, w końcu jednak wyjechał do Wilna.
Żona nie wyjechała z nim od razu. Długo się wahała, zanim do niego dołączyła.
Natalia nie była zachwycona. Dla niej Wilno to była prowincja. Uważała, że spokój trzeba znaleźć w sobie, a nie na prowincji. Ale jak wspominała: „Kot palił się do wyjazdu, czułam, że trzeba zaufać jego instynktowi. Mówił, że pojedzie sam, znajdzie mieszkanie i dopiero wtedy mnie sprowadzi. Zgodziłam się na wszystko dość apatycznie. Wyjechał za dwa dni”.
Pracę znalazł w radiu.
Tak, ale nie od razu. W noszącym datę 15 stycznia 1934 r. kwestionariuszu wileńskiego Urzędu Pośrednictwa Pracy wyjawiał, że ma na utrzymaniu żonę, jego położenie materialne jest złe, a stan zdrowia – średni. Zna francuski, niemiecki i angielski, pracował w PTE, Komisariacie Rządu w Warszawie oraz w berlińskim konsulacie, zwolniony „z powodu redukcji”. Przez kilka pierwszych tygodni pobierał zapomogę. Wkrótce jednak faktycznie znalazł pracę w radiu i wynajął mieszkanie przy wspomnianej ulicy Młynowej na Zarzeczu. Być może nawet od początku liczył na radio. Współpracując ze stołeczną rozgłośnią, mógł się dowiedzieć, że na Kresach potrzebują posiłków, a dyrektorem wileńskiej radiostacji był Witold Hulewicz – poeta i tłumacz.

| Fot. Marian Paluszkiewicz
W Wilnie w pełni rozkwitł radiowy talent Gałczyńskiego.
Miał radiowy talent i głos. Serdecznie przyjęty, wyczuł radiowe konwencje i niebawem stał się bardzo uniwersalnym współpracownikiem. Autorem programów i słuchowisk, ale też adaptatorem, spikerem i aktorem radiowym. Został filarem „Kukułki wileńskiej” – regionalnej audycji humorystycznej, która wzięła nazwę od sygnału rozgłośni. Wśród twórców programu, wyrosłego z ducha szopek akademickich, byli m.in. Czesław Miłosz i Jerzy Putrament. Gałczyński prawie na zawołanie potrafił stworzyć program, audycję, wiersz na wyznaczony temat. Miał niezwykłe poczucie humoru, umiał stworzyć program satyryczny, wystarczyło rzucić słowo i ono już stawało się początkiem świetnego tekstu. Potrafił pracować na zamówienie, nie potrafił jednak na czas. Nie miał talentu do stałej pracy, co w radiu też jest wymagane, więc i tu z czasem pojawił się problem. Znane są anegdoty, jak to Czesław Miłosz wyciągał go wręcz z łóżka, bo coś miał przygotować, a tego nie zrobił.
Żona w końcu także pojawiła się w Wilnie.
Tęsknił za nią i to motywowało go do wysiłków. Musiał ją przekonać, zwabić, odbudować nadszarpnięte zaufanie. Natalia wciąż nie spieszyła się do wyjazdu. Wspominała, że trzy lata małżeństwa bardzo ją zmęczyły, a samotny pobyt w Warszawie stał się prawdziwym wypoczynkiem. Czując opór żony, Gałczyński tym energiczniej o nią zabiegał. Słał listy i depesze, obiecywał stateczne życie rodzinne. Przypominał, że mieli mieć córkę podobną do Natalii, i wierszem obiecywał rychłe macierzyństwo, pisząc: „W tym Wilnie będziesz różą, w tym Wilnie matką z młodu…/Ej, woźnico, zatrzymaj swe konie!/Znam domek: drzwi w ulicę, a okna od ogrodu,/A w ogrodzie rosną dwie jabłonie”.
Córka Kira w Wilnie faktycznie się rodzi, a małżeństwo, przynajmniej początkowo, przeżywa lepszy okres.
Te lata w jakimś sensie były szczęśliwe, chętnie je zresztą Gałczyński opisywał jako domową idyllę. Opiewał ich „gospodarstwo”, które pozwalało przetrwać zewnętrzne burze i niedostatki. Pisał, że do szczęścia potrzebne jest niewiele: rosół, bułka, dzbanuszek z konwalią. Zatrudnienie w radiu dawało przynajmniej nadzieję na regularne pieniądze, nie obarczając stałymi godzinami urzędowania, jak np. w ambasadzie.
Miała Pani przyjemność rozmawiać z nieżyjącą już Kirą Gałczyńską. Czy ona miała jakiś szczególny stosunek do Wilna? Urodziła się w nim, ale wyjechała, zanim zdołała cokolwiek zapamiętać.
Miałam z nią tylko jedną rozmowę, była niechętnie nastawiona do pomysłu mojej książki. Jej myśli i wspomnienia, jej ujęcie biografii ojca, znajdziemy w jej licznych książkach o Gałczyńskim.
Czytaj więcej: Odeszła pisarka Kira Gałczyńska, córka Konstantego Ildefonsa
Gałczyński „odrzucony” w Warszawie przez Skamandrytów, w Wilnie stał się w pewnym sensie idolem dla poetów związanych z Żagarami. Dlaczego?
Wydaje się, że młodszym poetom żagarystom mógł imponować swoją niezwykłą inwencją poetycką, językową, niezwykłą umiejętnością posługiwania się słowem – nieraz wręcz z surrealistycznym odcieniem, jak choćby w „Balu u Salomona”. Miał kontakty choćby ze wspomnianym Hulewiczem, który zaprosił go do radia, z Teodorem Bujnickim czy Czesławem Miłoszem.
Z późniejszym noblistą ich relacje najlepsze ponoć nie były?
Stosunek Miłosza do Gałczyńskiego był i wtedy, i w późniejszym czasie złożony. Miłosz, który był adeptem w radiu, był o kilka lat młodszy. Podziwiał poezję Gałczyńskiego, ale nie podziwiał jego postawy. Przedstawił go potem jako Deltę w „Zniewolonym umyśle”. Opisał postawę Gałczyńskiego wobec komunizmu. Nazwał go trubadurem – pokazał jako lizusa władzy, postać tragiczną, poetę niezwykle utalentowanego, ale uzależnionego od alkoholu, który idzie gdzie wiatr powieje. W pewnym sensie ocena Miłosza była odpowiedzią na to, co napisał Gałczyński. Ten w momencie zerwania przez Miłosza z komunistycznym krajem, po jego ucieczce z polskiej placówki dyplomatycznej w Waszyngtonie, stworzył „Poemat dla zdrajcy”, którym był Miłosz. Jest w tym wszystkim ukryty też pewien szczegół biograficzny. Gałczyński w czasie II wojny światowej był krótko związany z Nelą Micińską, bliską przyjaciółką Miłosza. Mógł się tu wkraść jakiś element osobistej zazdrości.
Przed wojną Gałczyński współpracował z prawicowym, antysemickim „Prosto z Mostu”, po wojnie wpisywał się w oczekiwania władzy komunistycznej. Był koniunkturalistą?
Wygląda to na czysty koniunkturalizm. W międzywojennej Polsce politycznie lawirował. Był związany z „Prosto z Mostu”, ale też z satyrycznym piłsudczykowskim „Cyrulikiem Warszawskim”. Potrzebował publikować i zarabiać. Politycznego temperamentu na pewno nie miał, ale robił to wbrew sobie. Afery i polityczne konflikty nie wychodziły mu na dobre. W czasach powojennych przeżył początkowo swoisty karnawał. Pisał w „Przekroju”, piśmie właściwie satyrycznym, gdzie przez pierwsze dwa lata była jeszcze spora swoboda słowa i które półsłówkami krytykowało ówczesny ustrój. Potem nastały czasy stalinowskie, a Gałczyński został piewcą ustroju. Można się zastanawiać, czy miał inne wyjście. Wszystko wskazuje na to, że było mu z tym ciężko. Nawet w jego wierszach można znaleźć delikatne aluzje, które mogły być niewidoczne dla cenzury, wskazujące, że „nie śpiewa własnej piosenki”.
Gałczyński niewątpliwie kochał żonę, ale jak Pani już wspomniała, w jego życiu były też inne kobiety.
Historie, po których został jakiś ślad, miały miejsce w okresie wojennym, gdy byli z Natalią rozłączeni. Gałczyński przeżył stalag Altengrabow. Tuż po wojnie, w obozach przejściowych, nawiązał inne związki, miał syna. W jego życiu to był szalony okres, w końcowej fazie wojny i tuż po niej. W latach 1945–1946 poeta był zagubiony, niepewny, czy w ogóle wracać do Polski. Wahał się, kusiło go pozostanie na Zachodzie. Marzył na przykład, żeby pojechać do Włoch, których ostatecznie nigdy nie zobaczył. Zdawał sobie sprawę z sytuacji politycznej, wiedział, że jeśli wróci, to najpewniej nigdy już na Zachód nie wyjedzie. Jednak w 1946 r. wrócił, bo nie umiał się odnaleźć na emigracji. W kraju, choć w trudnych warunkach politycznych, mógł jednak publikować i istnieć jako poeta. Prowadził w tym czasie kilka równoległych, szalonych, nieodpowiedzialnych związków. Do Polski wrócił w towarzystwie innej kobiety, Maruty Stobieckiej, która stała się pierwowzorem Hermenegildy Kociubińskiej. Natalia nie widziała możliwości życia w trójkącie. Przyjaciele, m.in. Jerzy Waldorff, odesłali Marutę, umieszczając ją najpierw w klasztorze pod Częstochową.

| Fot. Jarosław Tomczyk
Cofnijmy się jeszcze na chwilę w czasie. Dlaczego właściwie w 1936 r. Gałczyński wrócił z Wilna do Warszawy?
Najpierw wróciła Natalia, już nie chciała być w Wilnie. On wrócił za nią i córką, rodzina się połączyła.
Gałczyński zmarł po trzecim zawale w wieku ledwie 48 lat, ale na zdjęciach z ostatniego okresu wygląda jak staruszek.
Był przedwcześnie postarzały, zniszczony nałogiem, jego zdrowie i psychikę przeorała też wojna. Do tego ciężko chorował na serce, jednocześnie nadużywając alkoholu.
Pani biografia Gałczyńskiego ukazała się w roku 2013, teraz wyszło jej wznowienie. Czy są w nim jakieś nowe odkrycia?
W zasadzie nie, poznałam jedynie pewne szczegóły dotyczące jego nieślubnego syna, który żył w Australii. Zostały poprawione. Pisząc książkę, przejrzałam wszystkie archiwa, które były wówczas dostępne. Żadne nowe odkrycia się nie pojawiły. Nie wiem, czy jest jeszcze coś, co może wypłynąć za jakiś czas. Wydaje mi się, że Kira Gałczyńska wszystkie czy prawie wszystkie materiały oddała do instytucji publicznych i są one znane.
Czytaj więcej: Arkadiusza Kobusa podróże z poezją w tle


Anna Arno (ur. 1984) poetka, pisarka, eseistka i tłumaczka, z wykształcenia historyczka sztuki. Laureatka Nagrody im. Konstantego A. Jeleńskiego za debiut, przyznawanej przez „Zeszyty Literackie”, Nagrody „Zeszytów Literackich” im. Josifa Brodskiego w dziedzinie poezji w 2003 r. oraz II Nagrody ZAIKS-u „Kultura w pandemii, pandemia w kulturze” w kategorii reportaż w 2021 r. Rok później została nominowana do Górnośląskiej Nagrody Literackiej „Juliusz” za „Tam, za kasztanami, jest świat. Paul Celan. Biografia”. Spod jej pióra wyszła także m.in. właśnie wznowiona biografia „Konstanty Ildefons Gałczyński. Niebezpieczny poeta”.
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 3 (7) 18-24/01/2025