Kiedyś moda ewidentnie dzieliła społeczeństwo. Potwierdzała podział ze względu na płeć i kolor skóry, ale także na przynależność społeczną i kulturową. Moda dzieliła społeczność na arystokrację i biedotę.
To elity wyznaczały styl niedostępny dla biedoty, w ten sposób tworząc nieprzekraczalną barierę w dostępie do elitarnego świata bogaczy. Przez wieki obowiązywały: obcisłe gorsety, krynoliny, ciężkie hafty, biżuteryjne ornamenty oraz długie ciężkie suknie. Były to ubiory z naszego dziś punktu widzenia niewygodne i sztywne.
Dopiero pod koniec XIX w. (w czasach tak zwanych Lebensreform — reform życia — ruchu wywodzącego się z Niemiec i Szwajcarii) narodziły się nowe trendy dotyczące zresztą różnych zjawisk życia, między innymi nastąpiła też reforma ubioru.
Motyw reformy ubioru nie miał jeszcze wówczas nic wspólnego z modą w dzisiejszym rozumieniu tego słowa. Chodziło raczej o likwidację kuriozalnych, kosztownych i niewygodnych form odzieży i zastąpienie ich formami prostszymi, praktyczniejszymi, a przede wszystkim nieszkodzącymi zdrowiu.
XX wiek przyniósł ogromne zmiany. To przeskok — ze ściskających żebra gorsetów, długich wąskich spódnic, przeszliśmy na lekkie tkaniny, luźne i wygodne w swej formie.
Dwie dekady, które znacząco wpłynęły na kształt współczesnego świata, to lata 20. i 30. XX wieku. Przemiana ta nie zaszła sama z siebie. Spowodowana była wielkimi wydarzeniami historycznymi i gospodarczymi, ale i postępem technologicznym; koniec I wojny światowej, wielki kryzys, rozwój radia, kina, emancypacja kobiet, jazz — by wymienić tylko te najważniejsze.
Sztywne reguły coraz częściej były odrzucane. Kobiety stały się bardziej aktywne, chętnie demonstrowały siłę, charakter i niezależność, ważna stała się wygoda i wolność.
Czytaj więcej: Moda i rewolucja
Prawdziwą rewolucję w świecie mody przeprowadziła Coco Chanel, lansując na co dzień sportowe fasony, spodnie, dżersej, sztuczną biżuterię, kobiecą sukienkę zwaną małą czarną.
W tym czasie tworzył również Paul Poiret czy Jean Patou i Paryż stał się niekwestionowanym centrum modowym. Rozkwitła kobiecość. Wzorem do naśladowania stały się tancerki rewiowe i aktorki. To czas Marleny Dietrich, Grety Garbo, Katherine Hepburn. Wielkie gwiazdy kina zapisały się nie tylko w historii kinematografii, ale i historii mody.
Lata 40. upłynęły w Europie pod hasłem wojny i otrząsania się z jej skutków. Paryż próbował bezskutecznie powrócić do miana modowo-artystycznej stolicy świata. Przemysł modowy pełną parą ruszył w Stanach Zjednoczonych. Tam zaczęto produkować odzież stawiającą na praktyczność i swobodę.
W latach 50. zapanował już całkowity optymizm, ludzie mogli cieszyć się wolnością, a przemysł rozwijał się coraz prężniej. Zmienił się również ideał sylwetki. Dama chciała pokazać swoje kształty. Popularna stała się wówczas linia New Look Christiana Diora, poszerzająca biodra, powiększająca biust, podkreślająca wąską talię ściskającym w tali szerokim pasem.
Moda lat 60. przyniosła skromne i proste kroje żakietów i sukienek. Sukienki i spódnice przyjęły format litery A. Pod koniec tych lat rozkwitło mini, narodził się styl hippisowski, którego elementy dziś znane nam są pod nazwą boho.
Każde następne dziesięciolecie wyznaczało nowe trendy.
Czytaj więcej: Pomysły Coco Chanel dotychczas uważane są za klasyczny kanon elegancji
Moda zaczęła nas bawić, wciąż podążamy za zmieniającymi się stylami. Dziś moda stanowi znaczącą gałąź przemysłu, a tworzący modę sygnują swym nazwiskiem ogromne koncerny modowe, które są cenione przez lata, a każda kobieta chciałaby mieć jakiś firmowy ciuszek czy dodatki, jak buciki czy torebkę.
Niestety w Polsce Ludowej, jak i w radzieckiej Litwie, nie mieliśmy szans na to, aby ubrać się modnie, w sklepach panowała szarzyzna i jednolitość.
Był czas pustych półek i niedostępności wszystkiego, więc panie radziły sobie, jak mogły. Krawcowe były mistrzyniami, pozornie nieatrakcyjne materiały przerabiano na oryginalne formy, a strój stawał się „sztuką do noszenia”.
Kwitł też handel pozasklepowy. Piękne rzeczy z zagranicznych paczek można było dostać na targach, jarmarkach czy tzw. tandetach. Królowały jeansy, każdy je musiał mieć. Była masa podróbek, ale i tak kupującego cieszyła upolowana zdobycz.
Najpiękniejsze rzeczy dostać można było w miastach portowych, gdzie przypływały wraz z marynarzami z dalekich krajów niedostępnego Zachodu.
W Polsce powiew Zachodu wniosły dwie odważne projektantki mody: Barbara Hoff, założycielka Hofflandu, i Grażyna Hase, założycielka Cory. Zrewolucjonizowały one polską modę lat 70. i 80.
Ta moda była stworzona niejako na przekór systemowi — zaprzeczała hasłom komunistycznym i stawiała na indywidualizm i awangardę. Kobiety oszalały na punkcie tych kreacji. To były rzeczy nowoczesne i odważne. Pamiętam, jak do Hofflandu, który mieścił się na piętrze domu towarowego Junior w Warszawie, na długo przed otwarciem ustawiały się kolejki. Wiele kobiet przyjeżdżało do stolicy nocnym pociągiem, aby stanąć w ogonku. I wydawały niebotyczne sumy, bo spragnione czegoś ładnego i modnego gotowe były zapłacić każdą kwotę.
W tamtych latach istniały też w Polsce dolarowe Pewexy, komisy z używaną zagraniczną odzieżą. Obecnie także sklepy z używaną odzieżą robią furorę.
I dziś podaż przewyższa popyt. Sklepów z odzieżą jest cała masa, a ceny są na każdą kieszeń. Są drogie i bardzo drogie butiki cenionych firm, jak i tańsze sieciówki oraz cieszące się ogromnym powodzeniem second handy.
Są wszędzie i zna je każdy — second handy, lumpeksy, szmateksy, ciucholandy czy ładniej zwane „vintage shopy” to miejsca bardzo specyficzne.
Powstawały jak grzyby po deszczu w latach 90. Było w nich pełno odzieży, a wewnątrz roznosił się mało przyjemny zapach stęchlizny. Wtedy sklepy te postrzegane były jako typowy szmateks ze znoszonymi ciuchami, które przywożone były w ogromnych worach i wyrzucane na stoły. Były alternatywą dla biedniejszych osób. Można było dostrzec nawet społeczne ich piętnowanie, bo zakupy w lumpeksie były ukrywane, a osoby robiące w nim zakupy po prostu się tego wstydziły.
Z biegiem lat klientela i konkurencja wymusiła zmiany i nastąpiła metamorfoza lumpeksów. Obecnie odzież jest segregowana na wieszakach, poprawiła się jakość oferowanego towaru, jego ekspozycja, cały wygląd sklepu.
Chociaż do dziś lumpeksy mają swój zapach, ale nie jest to już zapach wilgoci, lecz jest on wynikiem środków odkażających.
Zapanowała wręcz moda na ubieranie się w ciucholandach. Do niedawna wyszydzane, dziś bardzo chętnie odwiedzane przez ludzi w różnym wieku i z różnych klas społecznych.
Nierzadko widzi się na zakupach elegancką kobietę podjeżdżającą ekskluzywnym samochodem. Znane osoby, celebrytki coraz częściej odwiedzają second handy i nie wstydzą się o tym mówić. Słynne stylistki chwalą, że w lumpeksach można znaleźć ubrania jak z najlepszych pokazów mody.
I wreszcie — nasze społeczeństwo przekonało się, że w lumpeksach dostępne są ubrania świetnej jakości i prawdziwe modowe perełki. A na ich kupnie zyskuje nie tylko nasz portfel, ale i planeta.
Jednym z czynników, który stoi za popularyzacją second handów, jest ekologia. Kupowanie odzieży używanej przyczynia się do ochrony środowiska poprzez dawanie ubraniom drugiego życia. Pamiętajmy, że według szacunków, przemysł odzieżowy odpowiada za ponad jedną trzecią mikroplastiku w oceanach, a trzy piąte wszystkich wyprodukowanych ubrań ląduje na składowiskach odpadów lub jest palonych w ciągu roku od produkcji.
Utrzymując w obiegu wyprodukowaną już wcześniej garderobę, ograniczamy więc potrzebę produkcji nowych ubrań i jednocześnie sprawiamy, że nie leżą one w stertach śmieci na wysypisku. Kupując je, ożywiamy je i dajemy im drugą duszę.
O czym corocznie przypomina Dzień Lumpeksów, który przypada 17 sierpnia.
Czytaj więcej: Dobroczynność kończy się tam, gdzie zaczynają się zyski