Janina Fieldorfowa, z domu Kobylińska, urodziła się 17 sierpnia 1898 r. w Wilnie jako córka Jana i Marii z Iwaszkiewiczów. W 1907 r. rozpoczęła edukację w prywatnym gimnazjum Wiery Michajłówny Prozorowej w Wilnie. Od 1911 r. należała do Związku Młodzieży Postępowo-Niepodległościowej. Organizowała kółka samokształceniowe, uczyła dzieci i młodzież historii Polski, literatury polskiej, rozwijała w nich ducha patriotyzmu i miłości do ojczyzny.
Po śmierci ojca, by pomóc matce wyżywić rodzinę, podjęła pracę jako aktorka w teatrze wileńskim „Lutnia”, udzielała także korepetycji z języka francuskiego i rosyjskiego. Dzięki protekcji słynnego fotografa Jana Bułhaka pracowała przy wystawie regionalnej organizowanej przez Niemców. W 1919 r. wyszła za mąż za oficera polskiego Augusta Emila Fieldorfa. Ze związku urodziły się córki Krystyna (1922) i Maria (1925).
Janina w czasie wojny pracowała w wileńskiej fabryce dziewiarskiej. Dwukrotnie aresztowana – najpierw była w łapach gestapowców, następnie enkawudzistów, więziona na Łukiszkach. Pracowała przymusowo w ogrodach podmiejskich. Była łączniczką, kolporterką prasy podziemnej w komendzie Okręgu Wileńskiego Armii Krajowej. Prowadziła punkt sanitarno-przerzutowy w domu Heleny Januszewskiej w Kolonii Wileńskiej.
W lipcu 1945 r. wraz z córkami wyjechała do Łodzi, gdzie początkowo udzielała prywatnych lekcji z języka rosyjskiego, następnie przez wiele lat pracowała jako sekretarka w Zakładzie Anatomii Prawidłowej Wydziału Lekarskiego łódzkiej Akademii Medycznej. Po przejściu na emeryturę wyjechała do Gdańska. Zamieszkała u córki Marii Czarskiej. Zmarła 13 lipca 1979 r. Spoczęła w symbolicznym grobie męża na cmentarzu Powązkowskim w Warszawie.
Czytaj więcej: Wizyta delegacji IPN w Wilnie
„Najwyższy czas zacząć pisać wspomnienia”
24 października 1956 r. Janina Fieldorf zaczęła pisać wspomnienia, które dedykowała swoim córkom. Wybrane zapiski w formie dzienników zostały wydane przez Instytut Pamięci Narodowej w 2012 r. w formie publikacji pt. „Los już mną zawładnął… Wspomnienia” – stanowią cenne źródło pamięci o rodzinie Kobylińskich i Fieldorfów. Tak pisała: „Myślę, że najwyższy czas zacząć pisać wspomnienia. Życie upływa, pędzi z zawrotną szybkością i nie wiem, czy zdążę przekazać dzieje swojego życia moim córkom. Chciałabym zostawić córkom coś, co ukaże im postać matki od dzieciństwa do starości. Ale czy zdążę? Serce mi tak strasznie kołacze i boli… za dużo dat historycznych uderzyło we mnie, w nas wszystkich”.
Przez kilka lat nie traciła wiary w ocalenie męża. „Dobiegam do sześćdziesiątki. Coraz częściej nawiedza mnie myśl o śmierci. Miałam ubiegłego roku w listopadzie atak, zawał serca. Potem szereg miesięcy męczyła mnie duszność, nie sypiałam po nocach, myślałam, że się już nie wygrzebię. Teraz jest mi trochę lepiej, ale najmniejsze wzruszenie powoduje bóle serca, duszność i zamieranie. A jak tu uniknąć tylu wzruszeń w mojej sytuacji. Emila jak nie ma, tak nie ma… Czy żyje? Czy w Rosji, czy go zamordowali… Nie wiemy”.
Wiele miejsca we wspomnieniach poświęciła sytuacji politycznej Polski. Tak wówczas zanotowała: „Przez okna otwarte dochodzą mnie urywane, wygłaszane z pasją przemówienia wiecowe młodzieży. Znowu przechodzi burza dziejowa nad naszą Polską. Po 12 latach milczenia, wyrzeczeń, przemocy, ucisku – rządy objął Władysław Gomułka. Komunista, ale polski komunista”.
Dzieciństwo wileńskie
Janinie przypadło wzrastać w Wilnie zagarniętym przez zaborcę rosyjskiego, gdzie „rusyfikacja szła na całego” – tak pisała. Miała siedmioro rodzeństwa: Eugenię, Jana, Rafała, Kazimierę, Zofię, Ludwikę, Wacława. Dorastała w pogodnej, rodzinnej atmosferze. Tak wspominała rodziców: „Ojciec »był gołębiego serca i nigdy na dzieci ręki nie podniósł«. Był stolarzem, »był to artysta stolarz«. Matka, zwana przez rodzinę »Masią«, była krawcową, prowadziła zakład krawiecki”.
Rodzice dużą wagę przywiązywali do wykształcenia dzieci. Zaszczepili przywiązanie do historii i literatury polskiej, w tym zakazaną przez cenzurę rosyjską. Po latach wracała pamięcią: „Ojciec nasz w ogóle różnił się wyglądem i zachowaniem i inteligencją od swoich kolegów stolarzy. Przede wszystkim czytał. Miał strzeżoną pilnie biblioteczkę z dziełami Mickiewicza, Kraszewskiego, Prusa, a poza tym szereg innych jakichś przekładów. Były to jakieś śpiewniki. Piosenek tych uczyliśmy się od mamy, ale cichutko – żeby, broń Boże, ktoś nie posłyszał, bo się za to »szło na Sybir«”.
Dzieciństwo tak zapamiętała: „W niedzielę cała wystrojona gromadka szła do kościoła, a potem do Ogrodu Bernardyńskiego, gdzie był teatr letni, gdzie płynęła Wilenka, gdzie były dwie sadzawki z przerzuconym mostkiem i na sadzawce łabędzie, które miały swój piękny domek na środku stawu. Ojciec rzadko zresztą z nami chodził. Najczęściej mama sama. Czasem byliśmy zapraszani do wujostwa Antosiów albo Olesiów. Mama zawsze była w kłopocie, kogo zostawić w domu, a kogo zabrać, i w końcu zabierała wszystkie bachory, rzadziej nas zostawiała z młodszymi, a tatuś szedł ze starszymi”.
Czytaj więcej: Nauczyciele polonijni na Wileńszczyźnie. Inicjatywa IPN przekroczyła granice Polski
„Los już mną zawładnął”
Przyszłego męża Janina poznała pod koniec maja 1919 r. podczas spektaklu, w którym występowała. Związek małżeński zawarli po kilkumiesięcznej znajomości, który przetrwał do śmierci generała. Pierwsze spotkanie tak opisała: „Nagle czuję, że ktoś uporczywie mi się przygląda. Spojrzałam, nie przeczuwając, że oto Przeznaczenie, oto Los mną zawładnął… Bardzo przystojny, o śniadej twarzy i ogromnych oczach, oficer podporucznik wyciąga w moją stronę parę narcyzów. A jeden był złamany. Mój Boże, jak [ja] to dobrze pamiętam! (…) Wzruszyłam ramionami, odsunęłam się dalej i kwiatów nie wzięłam. Siedzimy dalej, ale coś mnie korci, co rusz zerkam na swego sąsiada i widzę oburzona, że on wcale na scenę nie patrzy, tylko bez przerwy na mnie. Nie wytrzymałam i ruchem głowy wskazałam, że ma patrzeć na scenę… Ale on nie, nic tylko gapi się na mnie”.
Następnie wspominała oświadczyny: „Emil mnie dostrzegł prędzej niż ja jego. Kiedy wybiegłam z bramy ogrodu, natknęłam się wprost na niego. No i koniec. Miał tak rozradowaną minę, z takim uwielbieniem patrzył na mnie, tak władczo ujął mnie pod rękę, że już nie opierałam się. Emil oświadczył, choć go nie pytałam, że zerwał z narzeczoną, że przez te dwa tygodnie myślał tylko o mnie, że skrócił swój urlop, bo już nie mógł wytrzymać, że mnie kocha i że zaraz pójdzie do mojej mamy. Milczałam. Wiedziałam, że to przeznaczenie i nie ma sensu się opierać”.
„Był szlachetnym i dobrym człowiekiem”
We wspomnieniach Janina przedstawiła swojego męża jako dobrego człowieka, ojca, wyjątkowego żołnierza. „Był niezwykle czułym ojcem. Kochał dzieci. I gdziekolwiek go los zaniósł, zawsze potrafił otoczyć opieką dzieci, które odczuwały w nim dobroć i miłość i garnęły się same do niego. 20 marca 1925 r. rodzi się druga córka, Maria. Emil urodził się również 20 marca i był od swojej młodszej córki o 30 lat starszy. Kiedy powiedziałam o tym mojej małej Marysi, ucieszyła się: »Ojej, zawołała, to my z tatusiem jesteśmy bliźnięta«”.
Podkreślała, że był hojny i wspaniałomyślny w obdarowywaniu innych, potrafił dzielić się tym, co miał. Wspomógł jej matkę i rodzeństwo, gdy podupadli finansowo po śmierci ojca. Tymi słowami opisał swojego męża: „Okazał się niesłychanie szlachetnym i dobrym człowiekiem (…). Póki rodzeństwo nie usamodzielniło się, łożył na utrzymanie tak licznej rodziny i nigdy nie dał mi odczuć, że jest to dla niego ciężarem”.
O jego służbie wojskowej opowiadała w najmniejszych detalach i o miłości, jaką darzył Polskę: „Emil był tak szczupły i mizerny, że nikt z kolegów nie przypuszczał, że wytrzyma długo na froncie. Że na pewno po pierwszym forsownym marszu odpadnie i wróci do Krakowa. Wytrzymał i ten marsz, i wiele innych”.
Czytaj więcej: Wileński „Przystanek Historia IPN” – po raz pierwszy w 2020 roku
„Pamiętaj, żebyś nie prosiła ich o łaskę”
Generał „Nil” nie chciał zastosowania prawa łaski. Uważał, że łaska jest dla przestępców, a nie dla żołnierzy walczących o niepodległość. Chciał jedynie sprawiedliwej rewizji wyroku. Janina ostatnie spotkanie tak wspominała: „2 lutego 1953 r. ostatni raz widziałam Emila. Był smutny, serce mi pękało z bólu i rozpaczy. Wiedział o wyroku. Przyprowadził go jakiś starszy, bardziej ludzki strażnik. Po raz pierwszy zostaliśmy sami. Wtedy Emil powiedział: »Czy wiesz, dlaczego mnie skazali? Bo odmówiłem współpracy z nimi. Pamiętaj, żebyś nie prosiła ich o łaskę. Zabraniam tego!«. Powiedziałam: »Domyślam się, ale ja nie tracę nadziei, walczę o ciebie«. Potem przyszedł strażnik, oświadczył, że widzenie skończone. Emil wyszedł. Głowę miał pochyloną, ręce w kieszeniach i ani się obejrzał na mnie”.
Pomimo zakazu, jaki usłyszała od męża, Janina z córkami i z jego ojcem, Andrzejem Fieldorfem, zwrócili się o prawo łaski do Bolesława Bieruta. W liście błagalnym ojca czytamy: „Jestem starcem, liczącym 87 lat życia (…). W okresie okupacji straciłem syna Jana, lotnika, który został zamordowany w obozie koncentracyjnym Gross-Rosen. Żona moja Agnieszka zmarła w roku 1941, do czego przyczyniły się sytuacja i losy aresztowanego przez hitlerowców syna. Obecna wiadomość o groźbie śmierci, która zawisła nad głową drugiego z moich dzieci, jest z kolei dla mnie ciosem już nie do zniesienia. Zwracam się tedy ja, zgrzybiały starzec, do dostojnego obywatela Prezydenta z najgorętszą prośbą ojcowskiego serca o skorzystanie z konstytucyjnego prawa łaski w stosunku do mego syna Augusta Emila Fieldorfa”.
Bierut nie skorzystał z prawa łaski. 24 lutego 1953 r. generał August Emil Fieldorf został stracony przez powieszenie w więzieniu mokotowskim w Warszawie przy ul. Rakowieckiej. Ciało pochowano w nieznanym do dziś miejscu.
Zachować pamięć
Janina przez lata nie traciła nadziei na odnalezienie „miejsca pobytu” swojego męża. Zawiadomienia o wykonaniu wyroku rodzina nie otrzymała. Dopiero w 1957 r. córka generała, Maria Fieldorf, została poinformowana o egzekucji ojca kilka dni po tym, gdy pytała o stan jego zdrowia w Prokuraturze Generalnej.
Fieldorfowa nie mogła się z tym pogodzić. Przez lata prosiła o pomoc różnych ludzi i instytucje, zawsze z mizernym skutkiem. W dzienniczku zanotowała: „1 lutego jest rocznica wykonania wyroku na Kutscherze, kacie Warszawy. Emil mi mówił, że to on spowodował ten zamach i on wydał wyrok na Kutscherę, a tymczasem we wszystkich opisach i relacjach nigdy nie wspominano o nim. Nawet we wspomnieniach z Radia Wolna Europa. Dopiero wczoraj nasze radio zapowiedziało, że płk »Nil« wydał rozkaz zlikwidowania Kutschery. (…) Ukazały się w pismach i tygodnikach obszerne opisy tego zamachu, ale też nie wspomniano o Emilu (…) napisali, że wyrok wydał komendant Kedywu, ale nie podali nazwiska, a mnie to tak boli. Wiem, że Emil chce, żeby ludzie, żeby młodzież wiedziała, jakim on był, jakie było jego życie, i że nie na darmo zginął, nie ugiął się. Robię, co mogę, mówię, opowiadam, poruszam, piszę do różnych ludzi, ale jakże mało mogę zdziałać tak samotnie, w dodatku już słaba i stara”.
W 1972 r. napisała do ministra obrony narodowej Wojciecha Jaruzelskiego, który z własnej inicjatywy postanowił ufundować symboliczny nagrobek generała „Nila”. Znajduje się on na cmentarzu Powązkowskim w Warszawie. Początkowo wyryte na nim słowa mówiły o „tragicznej śmierci” generała. Dopiero po 1989 r. można było napisać prawdę: „zamordowany w więzieniu mokotowskim”.
Magda Wysocka
Instytut Pamięci Narodowej
Oddział we Wrocławiu
Fot. archiwum Magdy Wysockiej i Instytutu Pamięci Narodowej
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 12(35) 25-31/03/2023