Choć każdy przy okazji kolejnych jubileuszy ma okazję usłyszeć życzenia „Sto lat!”, tylko niewielu udaje się dożyć ich realizacji. Setne urodziny to tym większy powód do radości, jeśli obchodzi się je w zdrowiu, w bliskości rodziny. Tak właśnie swój setny jubileusz 9 maja będzie obchodził Mieczysław Jezulewicz, ojciec Lili Kiejzik.
— Zawsze żona, najważniejsza była dla mnie rodzina, najpierw dzieci, a potem wnuki. Starłem się żyć uczciwie, pracować. Nigdy specjalnie nie dbałem o siebie, ale nie było takiego powodu, bo zdrowie mam dobre — mówi „Kurierowi Wileńskiemu” jubilat.
— Tata urodził się w niepodległej Polsce, w Butrymańcach. Oczywiście przez te sto lat, choć Butrymańce pozostały na miejscu, wielokrotnie zmieniały się granice i władze. Data jego urodzin była po wojnie dla nas trochę śmieszna, bo w czasach sowieckich, kiedy jako dzieci chodziliśmy z kwiatkami, niektórzy myśleli, że u nas tak hucznie obchodzi się 9 maja. My jednak świętowaliśmy urodziny ojca, a on nigdy nie był ani w Armii Czerwonej, ani w Armii Ludowej. Swoją młodość i zakończenie wojny przeżył w lesie, w okolicach Butrymańców, tak jak większość jego kolegów — opowiada córka jubilata.
Po wojnie Mieczysław ożenił się i w przeciwieństwie do części swojego rodzeństwa nie zdecydował się na wyjazd do Polski; część rodziny zamieszkała w Krakowie. Pozostanie w rodzinnych stronach nie było jednak proste, wyjechali więc do Wilna. Praca i mieszkanie w mieście nie były wcale ich marzeniem, ale na początku lat 50. wybór był prosty — miasto albo kołchoz. A w kołchozie ani on, ani jego żona nie chcieli pracować.
— Tak trochę przez przypadek zostaliśmy więc wilnianami. Ja miałam swoje dłuższe dzieciństwo w Dojlidach, które bardzo lubiłam i te rodzinne strony rodziców były dla mnie bardzo ważne. Ale ten wyjazd tuż po wojnie był na pewno dobrym wyborem — mówi Lila Kiejzik.
Czytaj więcej: Poetycka podróż przez świat. Premiera filmu „Lila Kiejzik — portret” [Z GALERIĄ]
Wileński okres życia związał Mieczysława z dzielnicą Leszczyniaki. Tu znalazł pracę i dostał mieszkanie, gdzie wraz z rodziną mieszka do dzisiaj.
— Ja całe życie mieszkam z rodzicami. Teraz, po śmierci mamy, tylko z ojcem. Zawsze mogłam na nich liczyć. To właśnie dzięki moim rodzicom mogłam jako bardzo młoda matka wyjeżdżać z teatrem, realizować swoje plany. Edek zawsze miał babcię i dziadka, na których mogliśmy liczyć. Mój tata nigdy nie żałował czasu rodzinie. Opiekował się Edkiem, a teraz to mój syn mu pomaga. Tak to już jest w rodzinie — mówi córka jubilata.
Czytaj więcej: Polskie Studio Teatralne w Wilnie — Edward Kiejzik
Pomimo stu lat Mieczysław Jezulewicz czuje się dobrze. Nigdy wiele nie chorował, teraz może jest trochę słabszy, potrzebuje większego wsparcia najbliższych, ale nie może narzekać. Ostatnią Wielkanoc spędził z dwójką dzieci, Lilą i Danielem Jezulewiczem, trzema wnukami i czwórką prawnuków, w domu najstarszej z wnuczek w Grzegorzewie. Cieszy się spokojną starością. Pozostaje sprawny, nie dotknęła go też pandemia. W czym tkwi sekret długiego życia?
Jak mówi, pochodzi z długowiecznej rodziny, w której dobre zdrowie po 90. nie jest rzadkością. Nigdy się nie oszczędzał, nigdy specjalnie nie leczył. Ot, taki dar boży.