W drugiej połowie XIX w., po powstaniu styczniowym, władze carskie zaostrzyły represje względem Kościoła katolickiego. Szczególnie na celowniku władz carskich były klasztory. Ich zdaniem miały one negatywny wpływ na społeczeństwo i dlatego trzeba je zamykać. W latach 90-tych w Krożach funkcjonował jeden z ostatnich na ziemiach byłej Rzeczpospolitej Obojga Narodów żeńskich klasztorów. Historyk Darius Staliūnas podkreśla, że w pierwszej kolejności kościoły zamykano raczej na terenach dzisiejszej Białorusi, na etnicznej Litwie taki krok zawsze był postrzegany jako coś nadzwyczajnego.
Czytaj więcej: Po powstaniu styczniowym zagłada kościołów wileńskich
Prowokacja gubernatorska
Tym niemniej większość zamknięć klasztorów i kościołów odbyło się bez większych protestów i incydentów. Generalnie dla historyków znane są dwa przypadki, kiedy parafianie zaprotestowali. Tak było Kienstajciach w 1886 r. oraz w 1893 w Krożach.
— Dlaczego doszło do tzw. rzezi kroskiej? Po pierwsze dlatego, że sam proces trwał dwa lata. W ciągu tego czasu mieszkańcy mogli się zjednoczyć i zmobilizować. Władza była nawet gotowa pójść na rękę mieszkańcom, ale tak się niestety nie stało. Władze miały chytry plan. Chciały zamknąć kościół rękami samych księży. Bo gdyby księża wynieśli z kościoła najświętszy sakrament, a władzy pozostawało tylko formalnie zamknąć budynek, to wówczas autorytet Kościoła wśród lokalnych wiernych mocno by podupadł. Takie rozwiązanie dla miejscowej administracji było bardzo korzystne. W przypadku, gdyby Kościół tego nie zrobił, to wówczas gubernator kowieński Nikołaj Klingenberg mógłby zaapelować do władz w Sankt-Petersburgu, aby władze centralne wzmocniły represje względem Kościoła katolickiego. Więc w pewnym sensie to była zaplanowana prowokacja — mówi „Kurierowi Wileńskiemu” Darius Staliūnas.
Dlaczego potrzebny cudzysłów
Plan jednak nie wypalił. Na miejsce razem z 70 żandarmami przybył sam gubernator, który prawdopodobnie liczył na to, że nocą oporu raczej nie będzie. Parafianom jednak udało się ich spacyfikować i gubernator wraz z policjantami noc spędził na drugim piętrze kościoła. Czekając aż przybędzie oddział Kozaków.
— Co dokładnie stało się następnego dnia, tak naprawdę trudno ustalić. Zajście to było opisywane w prasie zagranicznej. Potem spisano wiele wspomnień. Co wiemy na pewno? To, że przybył 300-osobowy oddział Kozaków, którzy do stłumienia protestu użyli broni. W tym zapewne broni palnej. Była bardzo duża różnica, jeśli chodzi o podawaną liczbę ofiar śmiertelnych. Jedni wskazywali na dziewięć, inni szesnaście, a jeszcze inni nawet trzysta osób. Kiedy zacząłem badać sprawę, to zobaczyłem, że już wtedy w publikacjach prasowych pojawiła się informacja, że tego dnia nikt w Krożach nie zmarł. Inna sprawa, że w okresie międzywojennym spisano świadectwo miejscowego księdza, który również twierdził, że w czasie zajść nikt nie zginął. Później wraz z kolegą przeanalizowaliśmy księgi metrykalne. Bo generalnie są znane nazwiska osób, które zginęły w trakcie rzezi. Większość osób udało się zidentyfikować. I ta analiza pokazała, że jedna kobieta zmarła pięć dni po wydarzeniu, inna osoba po dwóch tygodniach, ktoś po kilku miesiącach, a ktoś po kilku latach. Więc najprawdopodobniej, oczywiście nie możemy tego twierdzić na 100 proc., w tym dniu nikt nie zginął. Z drugiej strony jest duże prawdopodobieństwo, że te osoby zmarły na skutek obrażeń. Dlatego słowo „rzeź” biorę w cudzysłów — wyjaśnia rozmówca.
Rola mediów
W popularyzacji „rzezi” kroskiej dużą rolę odegrała ówczesna prasa.
— Zajście w Krożach miało miejsce w 1893 r., w Kienstajciach siedem lat wcześniej. To naprawdę długi okres. W ciągu tego czasu pojawiło więcej tytułów prasowych. Oczywiście to były tytuły zagraniczne. W tym czasie zaczyna być częściej wykorzystywany telegraf. Wiadomości rozchodzą się znacznie szybciej. Poza tym samo zajście w Krożach było bardziej masowe. W roku 1894 odbył się w Wilnie sąd, o którym ponownie pisała prasa — opowiada nam historyk.
W ramach śledztwa i późniejszego procesu aresztowano 71 osób, z których 35 skazano na więzienie, w tym cztery osoby zostały skazane na katorgę.
— Dalszy los tych czterech skazanych nie jest znany. Warto podkreślić, że same Kroże nigdy nie były jakimś aktywnym centrum działań narodowowyzwoleńczych. Na przykład w czasie rewolucji 1905 r. nie odnotowano tutaj żadnej aktywności — zaznacza Staliūnas.
Chłopi i drobna szlachta
Kim zatem byli uczestnicy obrony kościoła?
— W przypadku dworu, to on nie brał czynnego udziału w obronie kościoła. Możemy przypuszczać, że wspierał akcję. Na wczesnych etapach próbował lobbować w korytarzach władzy. To samo dotyczy kleru. Proboszcz Apolinaras Renackis popierał parafian do czasu, gdy korzystali oni z legalnych metod. Czyli w czasie, kiedy mieszkańcy pisali skargi. Później zdystansował się od sprawy. Najbardziej aktywni byli chłopi i drobna szlachta, często mówiąca jednocześnie po litewsku i polsku — oświadcza historyk.
Wydarzenie w Krożach było ważne zarówno dla Litwinów jak i dla Polaków.
— Do I wojny światowej Polacy o „rzezi” wiedzieli tyle samo, co Litwini. Sprawie poświęcono wiele tekstów po polsku. Bo wówczas dla Polaków Żmudź i Litwa były integralną częścią byłej i przyszłej Polski. Tym niemniej nie można twierdzić, że Kroże były problemem w relacjach polsko-litewskich. Na zasadzie, że dla Polaków to był zryw polski, a Litwinów litewski. Chociaż to było ważne i znane wydarzenie, tym niemniej nie możemy powiedzieć, że miało wpływ na litewskie odrodzenie. Ponieważ aktywność działaczy litewskich była przed i po wydarzeniu — podkreśla Darius Staliūnas.
Czytaj więcej: Kroże pamiętają o jezuicie. Sarbiewski przypomniany na Żmudzi