Apolinary Klonowski: Rok 2024 dla Pana osobiście, jak i dla Polskiego Stowarzyszenia Medycznego na Litwie na pewno był rokiem bardzo intensywnym. Ale czy można mówić, że to był rok w jakiś sposób przełomowy?
Jan Kraśko: Był przełomowy. W bardzo dobrym stylu pokazaliśmy się na arenie międzynarodowej. To w zasadzie pierwszy raz na taką skalę. Odegraliśmy ważną rolę w organizacji Jubileuszowego Kongresu Polonii Medycznej, jesienią w Krakowie, gdzie mieliśmy ze sobą również korespondenta z „Kuriera Wileńskiego”. Braliśmy udział w organizacji i logistyki, i programu naukowego kongresu.
Pokazaliśmy się też jako lider w organizacji młodszego pokolenia. Mówię tu o studentach, o rezydentach, bo wokół nas zaczęło organizować się to nowe skrzydło federacji, które ma skupiać młodych lekarzy, rezydentów i pielęgniarki. Młodzi ludzie mają swój punkt widzenia na świat. Potrzeby i swoje zainteresowania, które nie zawsze są zbieżne z tym, jak myślą naukowcy i medycy bardziej doświadczeni.
Czytaj więcej: Oto elita społeczności Polaków i Litwy. PSML współtworzyło Jubileuszowy Kongres Polonii Medycznej
PSML bierze udział w organizacji kongresu od 1994 r. przy każdej edycji. To czym ta edycja się różniła?
Byliśmy bardziej widoczni i więcej się o nas mówiło. Mówiło się o nas do tego stopnia więcej, że zebraliśmy dostatecznie dużą grupę osób, która jest chętna przylecieć do Wilna już w 2025 r. na konferencję młodzieżową Federacji Polskich Organizacji Medycznych.
Mówi Pan o lekarzach z zagranicy czy z Polski i Litwy?
Mówię o lekarzach z zagranicy polskiego pochodzenia. Spoza Litwy, spoza Polski, ale też z Polski, co dla Litwy też jest zagranicą. Nie rozróżniamy. Z naszej litewskiej perspektywy ważne jest angażowanie nie tylko Ameryki, Szwecji, Niemiec, lecz także Polski, bo to nasz największy, najbliższy sąsiad i utrzymywanie kontaktów w Polsce jest dla nas bardzo ważne.
To również sygnalizowaliśmy, organizując listopadową konferencję dla uczniów „Spotkanie z Medycyną”. Na ten temat wystosowaliśmy nawet specjalne komunikaty i w mediach polskich na Litwie ukazała się relacja.
Gościliśmy też studentów oraz chirurgów z Polski, którzy przyjechali z Krakowa, z Collegium Medicum, opowiadać o studiach i rzeczywistości lekarskiej w Polsce. Jest to pierwszy rezultat tych naszych działań w Krakowie, aby zachęcić ludzi z Polski do tego, żeby przyjechali do Wilna i odkryli naszą scenę medyczną, również kulturalną.
Jakie są praktyczne korzyści z tego, że się spotykacie w wymienionych formułach?
Takie, że jako medycy jesteśmy i rozwijamy się na Litwie, dla naszych pacjentów. Tradycyjnie te spotkania Polonii medycznej odbywają się w języku polskim. Wykłady są po polsku, spotkania są po polsku, w tym roku my zrobimy z trzech dni jeden angielski, żeby zaprosić kolegów z całej Litwy do tego, żeby się przyłączyli.
Ci ludzie, którzy przyjadą, to wysokiej klasy specjaliści i te informacje, które oni przywiozą ze sobą na tę konferencję, zainteresują naszych litewskich kolegów. To da impuls do dalszego rozwoju także litewskiej medycyny.
Spodziewamy się, że wielu litewskich Polaków, naszych lekarzy ze stowarzyszenia, skorzysta na tym. Ważniejszym aspektem tej konferencji jest podtrzymywanie i nawiązanie nowych kontaktów międzynarodowych. Planujemy zaproszenie litewskiej organizacji młodych lekarzy, chcemy zaznaczyć swoją obecność także na poziomie krajowym, nie tylko polonijnym.
Młode skrzydło PSML już teraz wyznacza trendy?
Chętnie bym to tak opisał. Jednak pamiętajmy, że to są wciąż ludzie bardzo młodzi i potrzeba czasu na wyrobienie pewnych standardów. Na przykład zespół redakcyjny PSML prowadzą członkinie, które nie są jeszcze nawet studentkami, ale maturzystkami.
To nietypowe.
To jest sytuacja, w której bardzo młodych ludzi stawiamy na odpowiedzialnym stanowisku.
Tak Wam brakuje medyków, lekarzy i studentów, że bierzecie już uczniów?
Nie dlatego. To raczej kwestia osobowo-indywidualna. To są ludzie, którzy przychodzą z pasją i jakimś zaangażowaniem. W takim momencie nie patrzymy na wiek, tylko patrzymy na to, jak dużo człowiek ma energii, chęci, umiejętności. Czy ma lat 24, czy 18, czy 34, już nie jest takie ważne. Musi to być aktywny człowiek w świecie medycyny.
W związku z tym, że są to młode osoby i nawet młodzi rezydenci, którzy w tej chwili są na pierwszym czy drugim roku rezydentury, ale to są ludzie, którzy dużo potrafią pociągnąć organizacyjnie i energetycznie, wciąż jednak nie są pewni siebie, tak. Muszą się przekonać.
Do czego?
Że mogą się pokazać publicznie, że nie mamy się czego wstydzić i że tak, robimy błędy, ale to jest część procesu, trzeba się nauczyć. Uczymy się od najlepszych, ale też uczymy się na własnych błędach. I muszą zrozumieć, że to, co robią, ma sens.
Gdy jesienią przy okazji Jubileuszowego Kongresu Polonii Medycznej opowiadałeś o innowacjach w leczeniu raka na Litwie, zaskoczyłeś mnie. Litwa – mały kraj, z niewielkimi funduszami, a stosuje jakieś innowacje. Rozwiniesz?
Teraz to dla Narodowego Instytutu Raka trudny temat, bo… już nie jesteśmy instytutem takim, jakim byliśmy cztery tygodnie temu. Zostaliśmy rozdzieleni na dwie części. Jest teraz Narodowe Centrum Raka, które jest byłą częścią szpitalną instytutu, i to centrum jest przyłączone do klinik Santaros. Natomiast była część naukowa instytutu została po prostu Instytutem Raka.
Teraz jesteśmy tylko placówką naukową i już nie mamy pacjentów jako instytut, ponieważ wszyscy nasi pacjenci przeszli do Narodowego Centrum Raka, który jest filią klinik Santaros.
Nie wydaje się Pan być z tego faktu zadowolony.
Nie powiedziałbym też, że jestem niezadowolony. Chociaż są to spore zmiany. Wcześniej to było połączenie naukowej części z pacjentami. To nam, naukowcom, otwierało drzwi bezpośrednio do lekarzy, współpraca z nimi była na innym poziomie administracyjnym i personalnym. To byli ludzie, z którymi można było się mijać na korytarzu, mieliśmy wspólne wydarzenia, dostęp do materiału klinicznego był inny, do ich ekspertyzy lekarskiej.
Dlaczego takie kroki podjęto? Oszczędność?
To po prostu naturalny przyjęty kierunek organizacyjny. Krajowym trendem jest tworzenie czegoś, co nazywa się z angielskiego comprehensive cancer centers. Po litewsku to visupasusiškas vėžio centras, czyli wszechstronne centrum raka. To instytucja certyfikowana na poziomie UE.
Nie jest tak, że sobie stworzysz instytucję i ona już jest. Na to jest wydawana licencja, którą przyznaje Unia Europejska. Trzeba spełniać konkretne wyśrubowane kryteria. To już są duże placówki medyczne. Wiadomo, że gdybyśmy byli oddzielni od szpitala, to takiej licencji nie otrzymamy. Zatem należało część naukową i stricte lekarską rozłączyć.
Pacjent będzie mógł przemieszczać się między wydziałami łatwiej niż do tej pory. Lekarze będą sobie referować pacjenta w ramach jednej placówki. To oczywiście będzie trwało, zanim administracja się połączy i to się wszystko dogra. Pacjent otrzyma też większe pieniądze na leczenie. Ułatwi to jego życie, osadzi w jednej placówce medycznej.
Ludzie jak umierali na raka, tak umierają. To się nie zmieniło.
Umierają rzadziej, chorują częściej. To nie takie proste. Wyjaśnię: statystyki mamy coraz gorsze, to jednak nie dlatego, że jesteśmy na Litwie, tylko ze względu na czasy, w jakich żyjemy. To trend światowy. Częściej chorujemy na nowotwory. Ale znacznie lepiej je wykrywamy i leczymy.
Czytaj więcej: Rak na Litwie coraz mniej groźny, ale wciąż jesteśmy w tyle za Unią Europejską
Coś za coś.
Od jednego nie uciekniemy. Chorujemy częściej ze względu na styl życia: szybkie tempo, duży stres, niezdrowe odżywianie. Ale nie tylko. Również dlatego, że dłużej żyjemy. To większe ryzyko, by u człowieka rozwinął się nowotwór. Jakbyśmy wszyscy umierali w wieku 50 lat [taka była przeciętna długość życia na Litwie i w Polsce w okresie międzywojennym – przyp. A.K.], to na pewno przypadków raka byłoby mniej.
Natomiast to, w co możemy inwestować i inwestujemy, to wczesna diagnostyka i metody leczenia. Po to właśnie są wszystkie programy przesiewowe, w których wziąć udział zachęcam. To ma szansę znacznie zwiększyć przeżywalność. Niestety, nie zachorowalność. Temat profilaktyki to inna historia. Zatem wszelkie zmiany, które będą zwiększały jakość leczenia, przyniosą bezpośrednią korzyść pacjentom.
Wróćmy do PSML – doszliśmy do wniosku, że to był rok przełomowy, bo byliście bardziej na świeczniku. Czy wewnątrz waszej organizacji też zaszły jakieś rewolucje rzutujące na dalszą działalność?
Nie wiem, na ile mogę wszystko wyjawiać. Ponoszę odpowiedzialność także przed zarządem.
To inaczej. Czy był to rok zmian?
Tak. Można to tak określić. Postawiliśmy długo wyczekiwane fundamenty pod reset młodszego pokolenia PSML. Oprócz tego, że przychodzą i są z nami, to teraz działają bezpośrednio i często sami podejmują indywidualne decyzje w ramach organizacji.
Największym sukcesem jest realne zwiększenie zaangażowania młodych lekarzy w działalność. I nie na zasadzie, że proszę przyjść na gotowe, ale właśnie przyjść i samemu zrobić. Staramy się stworzyć struktury, w której ci młodzi lekarze sami mogą wyznaczać kierunki, wymyślać sposoby, jak się mierzyć z problemami i wykonać pracę organizacyjną, kreatywną. Teraz kładziemy na to szczególnie duży nacisk. W budowanie realnych struktur.
W tym roku widzieliśmy wzmożoną aktywność PSML, jeśli porównamy ją do poprzednich lat, także w przestrzeni informacyjnej. To, jak rozumiem, także inicjatywa „młodego skrzydła”.
Młodego skrzydła i naszej pani prezes, pani Kvaščevičienė. Spotkała dwie dziewczyny, Patrycję i Izabelę, z którymi zresztą redakcja „Kuriera Wileńskiego” współpracowała. Spotkała je na wydarzeniu niespecjalnie związanym z rekrutacją. Dowiedziała się, że rozważają one studia medyczne i mają pasję reporterską, fotograficzną.
Rzadkie połączenie. Dość niebezpieczne.
Rzadkie połączenie, niebezpieczne [śmiech]. Pani prezes zaprosiła je na jedno z naszych spotkań. Później na drugie. One nie uciekły, zostały i działają. W dodatku wciąż się dokształcają, nie siedzą w miejscu, myśląc, że już wszystko jest zrobione.
Dlatego też zaangażowały się w szkolenia z „Kurierem Wileńskim”, który nam pomógł zorientować się w warsztacie, jak możemy rozwijać jako organizacja swoją obecność w społeczności Polaków na Litwie i nie tylko. Ze współpracy mamy pomysły, jak w ogóle prowadzić korespondencję z mediami, o czym pisać i w jaki sposób pisać. Że można tę samą sprawę opisać całkiem z różnych perspektyw i osiągnąć skrajnie różne efekty.
Widzieliśmy już pewne publikacje, które były tej współpracy owocem. To jednak przykłady jednostkowe. Czy udało się postawić zalążki stałego zespołu redakcyjnego, który by pracował dalej?
W piątek 10 stycznia [rozmowa odbyła się w drugim tygodniu stycznia — przyp. red.] będziemy mieli spotkanie świąteczno-noworoczne, na które przyjdzie 50–60 osób, co przy 80 członkach całości stowarzyszenia wygląda całkiem nieźle.
Bardzo.
To dobry moment, aby podsumować naszą działalność i ocenić możliwości na nadchodzący rok. W minionym roku nasza aktywność medialna opierała się głównie na pracy dwóch lub trzech osób. Jak wiadomo, to ogromne obciążenie, które może prowadzić do wypalenia. Jednak mimo tych trudności dziewczyny nie straciły zapału i będą chciały kontynuować swoją działalność.
Nie to jest jednak najważniejsze. Jednym z programów, które ogłosimy w najbliższy piątek, jest inicjatywa utworzenia Młodego Koła Lekarzy w ramach PSML. Podobnie jak na poziomie federacyjnym, międzynarodowym i polonijnym powstaje koło młodych, tak samo w PSML planowane jest utworzenie jego podjednostki.
Co dokładnie chcecie tym osiągnąć?
Mamy nadzieję rozwinąć naszą działalność i zaangażować więcej młodych osób. Gdy wychodzi się na scenę i mówi: „Dołączcie do nas, będzie świetnie”, ale nie przedstawia się żadnych konkretnych planów ani działań, trudno oczekiwać pozytywnej reakcji. Ludzie muszą wiedzieć, dlaczego warto się zaangażować.
Dlatego chcemy jasno zakomunikować nasze plany: utworzenie sekcji młodych, realizację konkretnych projektów oraz określenie działań, które zamierzamy podjąć. Chcemy też wysłać wiadomość, że potrzebujemy wsparcia i wsparcia możemy udzielić – jeśli któryś z proponowanych tematów jest dla kogoś bliski i budzi zainteresowanie, to jest właściwy moment, by się zaangażować.
Liczymy, że dzięki temu dołączy do nas więcej osób, w tym także do działu redakcyjnego. Mamy nadzieję na nawiązanie regularnych kontaktów i na wspólne działania wewnątrz organizacji.
Czy do tego w ogóle potrzebna jest oddzielna sekcja?
Przekonaliśmy się o tym na własnej skórze, np. organizując konferencje dla uczniów, dla maturzystów. Organizowały to młode osoby, ale były również i starsze osoby z zarządu, tak? Na przykład przy konferencji ogromną pracę wykonała Jowita Jarosz, prezes Eleonora Kvaščevičienė. Jest jednak pewne „ale”.
Uczniowie unikali kontaktu, bo się bali. W końcu prezes to doświadczona pani doktor, radiolog z dorobkiem – trudno podejść. Z kolei do młodego lekarza, rezydenta czy studenta piątego roku łatwiej, bo to już bardziej kolega, nie tak wielki autorytet – nie ujmując nic naszym autorytetom [śmiech]. Nasi młodzi lekarze dostawali wiele pytań od uczniów, których by bardziej doświadczonym medykom nie zadano.
Z taką frakcją pokazujemy się jako przystępna organizacja z miejscem na świeżą krew. To jedno. Drugie – wydarzenia w gronie młodych, bez starszych, mają inną atmosferę. Młodzi grają w swoje gry, starsi w swoje.
Proszę nie zrozumieć mnie źle. To nie będzie secesja. Imprezy mieszane są potrzebne, bo kontakt młodszych ze starszymi daje inne korzyści – wymiana doświadczeń, wspólne podejmowanie mądrzejszych decyzji – uwzględniające szersze czynniki. Bardziej doświadczeni medycy zostają mentorami młodszych, dają przykład tego, jak można prowadzić swoją karierę, taki kontakt jest nieoceniony. Jednak obie warstwy stowarzyszenia muszą umieć funkcjonować w oderwaniu od swojej – naturalnej i nieuniknionej dla różnych etapów życia oraz pozycji zawodowej – specyfiki.
To też kontakty personalne. Na nich w sferze medycyny, wbrew pozorom, dużo się buduje. To są podwaliny, z których później kwitną różne projekty. Czy w ramach stowarzyszenia, czy już poza stowarzyszeniem.
Czytaj więcej: Marzenie o białym chałacie. Konferencja PSML dla przyszłych lekarzy
Jak do współpracy z PSML odnoszą się polskie szkoły?
Szkoły zawsze chętnie wstępują w każdą współpracę z nami i wysyłają uczniów na dowolne warsztaty czy wykłady, które my organizujemy.
To prawda czy stwierdzenie na potrzeby wywiadu?
Prawda! Być może czasem to my wychodzimy z inicjatywą, niż szkoły zgłaszają zapotrzebowanie na jakieś działania. To jednak naturalne. Natomiast zawsze jak coś organizujemy, to przychodzi więcej osób, niż myśleliśmy, że będzie. To zasługa szkół.
Podobno nie zawsze tak było.
Nie zawsze. Myślę, że tutaj są dwa czynniki. Jeden to jest pewnego rodzaju determinacja w nawiązywaniu kontaktu i przesyłaniu informacji do uczniów w liceach i gimnazjach. Skupiając się na młodych osobach w stowarzyszeniu, korzystamy z ich aktualnych kontaktów – znajomych ze szkół, młodszych klas czy rodzeństwa. To ułatwia przekazywanie informacji. Gdy ktoś ma młodszego brata w szkole, można szybko dotrzeć do uczniów. Szybciej niż przez wysłanie oficjalnego komunikatu do sekretariatu szkoły, chociaż to też ważne.
Drugi czynnik to szukanie sposobu dojściu do ucznia. To daje rezultaty. Podejście indywidualne na poziomie oddolnym, a nie odgórnym, administracyjnym.
Cieszy mnie, że się rozwijacie. Jakie mieliście kłopoty w 2024 r., które odziedziczycie i w tym?
Wyzwaniem było zrobienie „mentalnego resetu” i skupienie się na młodym skrzydle. Trzeba było przekonać samych młodych, że warto działać. Wiadomo, na początku było nas sporo. Gdy w grę zaczęło wchodzić planowanie i działanie, część się wykruszyła, naturalna kolej rzeczy. Ten odsiew był czasochłonny, ale konieczny. Nie dlatego, że inni są leniwi – po prostu mają mało czasu. Bycie lekarzem, pielęgniarką czy studentem medycyny jest bardzo wymagające i czasochłonne. Próba odnalezienia w napiętym grafiku czasu na działalność potrzebuje czasu na dostosowanie się lub zobaczenie, co z czym się je.
Trzeba było pokazać, że stowarzyszenie działa – zorganizowaliśmy konferencje i szkolenia, więc ludzie widzą, że to nie jest strata czasu. Liczymy, że więcej osób, które dotąd nie były aktywne, zacznie się angażować. „Śpiące skrzydło” to zjawisko w każdej organizacji i wyzwaniem było budzenie go, ale działamy. Naszą aktywność chcemy w dalszym ciągu rozwijać, m.in. przy konferencji federacyjnej w listopadzie.
Bardzo lubię, gdy na pytanie o problemy nie pada odpowiedź: „pieniądze”. To robi wrażenie. Ale widzę, że chcesz coś dodać.
[Śmiech] Dosłownie przed chwilą wyłączyłem arkusz obliczeń, w którym planujemy budżet konferencji listopadowej. Będziemy pisali odpowiednie wnioski i składali papiery o niemałe pieniądze, w tym wypadku do Senatu RP, przy wsparciu Fundacji Polonii Medycznej. Stowarzyszenie prowadzi działalność na podstawie projektów, każdy z nich jest fundowany i rozliczany oddzielnie. Bardzo nas wspiera Ambasada RP w Wilnie.
Można też działać bez projektów i pieniędzy. Udawało się nam to robić. W przypadku jakichś warsztatów zawsze ktoś coś przyniesie z pracy, zrzucimy się, zrobimy bez budżetu.
Jeśli chce się zorganizować coś większego, np. zaprosić wykładowcę z zagranicy i pokryć koszty transportu czy noclegu, trzeba mieć środki. Zarząd regularnie pracuje nad wnioskami – czasem chodzi o 500 euro, a czasem o sumy, o których nie wypada mówić. Nie zawsze dostajemy wszystko, to normalne, ale kluczowe potrzeby, decydujące o przetrwaniu stowarzyszenia, są zabezpieczone. Mamy finansowanie na siedzibę, stronę internetową, licencję oprogramowań i sprawy administracyjne.
Czy w taki sposób wspiera też Litwa?
Niestety nie, ale jako stowarzyszenie będziemy w tym roku szukać możliwości także ze strony litewskiej. Szukamy również sponsorów prywatnych. Długoletnim sponsorem PSML był Orlen Lietuva. Wspierają nasze stypendia naukowe. Przez długi czas intensywnie nas wspierała polska firma farmaceutyczna Polfa Tarchomin. Niedawno w naszą pracę włączył się litewski partner informatyczny, firma Kono, która będzie modernizować naszą stronę internetową i wewnętrzne systemy komunikacji. Zdarzają się też sponsorzy „przypadkowi”, np. ostatnio naszym sponsorem był producent wyrobów mięsnych Cesta – sprezentowali nam 20 kg nóżek świńskich na warsztaty szycia chirurgicznego.
Jan Kraśko jest doktorem medycyny i starszym pracownikiem naukowym w Narodowym Instytucie Raka, docentem na Uniwersytecie Vilnius Tech oraz osobą odpowiedzialną za certyfikację produktów w prywatnej firmie biotechnologicznej. Od 14 lat mieszka w Wilnie, gdzie czuje się związany z miastem, podkreślając swoją tożsamość lokalną. Jest zwolennikiem unikalności miejsc i ich duszy, co odnosi zarówno do Warszawy, skąd pochodzi, jak i do Wilna, które stało się jego drugim domem. Cieszy się z budowy końcowego etapu Via Baltica, smuci się opóźnieniem połączenia kolejowego Rail Baltica. Płynnie mówi po litewsku, a wileński akcent zdążył odcisnąć piętno także na jego codziennej polszczyźnie.
Czytaj więcej: Organizacja polskich medyków przeszła szkolenie medialne. „Nowe obszary do rozwoju”
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 3 (7) 18-24/01/2025