Rozmowa z Ritą Gvazdaitytė, wileńską siostrą od Aniołów, która niedawno odwiedziła Kazachstan, gdzie poznawała sytuację Kościoła katolickiego. Spotkała się tam z miejscowym biskupem, interesowała się sytuacją pracujących księży, sióstr zakonnych oraz katechetów.
Niedawno siostra gościła w Kazachstanie, gdzie zetknęła się z tamtejszym Kościołem katolickim. Co można o nim powiedzieć?
Tamtego Kościoła i Kościoła na Litwie po prostu nie da się porównać. Trzeba pamiętać, że to jest step, inny klimat i tam po prostu jest zupełnie inne życie. Nie da się też określić, gdzie są bardziej wierzący ludzie. Nikt nie zna niczyjej wiary, nie zna jej nawet sam człowiek, bo naszą wiarę zna tylko Pan Bóg. Wiara zależy od tego, co ma się w sercu i czy żyje się zgodnie z Przykazaniami Bożymi, a nie od tego, jak często chodzi się do kościoła czy przystępuje do Sakramentów św.
W Kazachstanie mieszkają ludzie wielu narodowości. W jakim języku modlą się katolicy?
Generalnie po rosyjsku, bo przecież nie należy zapominać o wywózkach i ogromnej rusyfikacji tamtych terenów. Zdarzają się jeszcze jednostki mówiące we własnym języku, ale są to przeważnie osoby starsze. Młodzież już raczej prawie nie zna swego ojczystego języka, choć o swojej narodowości pamięta – czasem z opowiadań babć, czasem ze starych zdjęć. Kazachstan jest raczej krajem muzułmańskim, a muzułmanin rzadko wyrzeknie się swojej wiary. Zresztą każdy muzułmanin, który przyjmuje chrzest, wie, że po takim akcie nie będzie miał kontaktu z rodziną w najlepszym wypadku. Rodzina się go wyrzeknie. Są również takie kraje, gdzie po prostu za przyjęcie chrztu grozi śmierć. I jeszcze jedno, tam jest ogromne pomieszanie narodowości i dlatego księża katoliccy i katechetki znają zazwyczaj kilka języków. W bibliotece parafialnej w Karagandzie są książki religijne po niemiecku, słowacku, łotewsku, polsku i po litewsku, ale językiem kościoła katolickiego w Kazachstanie jest język rosyjski – to ułatwia pracę, bo wszyscy go znają. To drugi po kazachskim język państwowy.
Ilu księży pracuje w kościele i jakie są odległości, aby dotrzeć do świątyni?
Ksiądz zwykle obsługuje kilka parafii. Jeśli chodzi o to, jak daleko jest kościół od kościoła, to nie ma takiej wygody, jak u nas. My mamy świątynię prawie co kilka kroków z kilkoma księżmi i też czasem narzekamy. Tam kościoły są od siebie oddalone o mniej więcej 100-150 kilometrów i to jest norma. Na nabożeństwa mogą chodzić częściej tylko ci, co blisko mieszkają. 5 kilometrów w jedną i drugą stronę to dla nich to samo, co dla nas 200 metrów. A trzeba pamiętać, że droga przez step jest często trudna nawet do przejechania, a co dopiero pieszo. Być tam praktykującym katolikiem równe jest bohaterstwu, a księża i tak mają ręce pełne roboty, jak np. ks. Jerzy Lubianiec z Litwy – obsługuje dwie parafie: w Karagandzie i Mołodziożnym.
Widocznie muszą być tam liczne parafie…
Raczej nie, ludziom po prostu jest trudno dotrzeć do kościoła. Jednak moim zdaniem od tamtych wiernych można się bardzo wielu rzeczy nauczyć. Ludzie wierzący starają się jak najbardziej poznać swoją wiarę, a nie tylko odmówić pacierz czy uczestniczyć w niedzielnej Mszy św. Dla nich Msza św. jest czymś bardzo ważnym i widać, że dobrze rozumieją, czym jest Eucharystia, bo faktycznie wszyscy obecni przystępują do Komunii św. Ci, którzy nie mogą dotrzeć do kościoła, modlą się z książeczek do nabożeństw i korzystają z Komunii św. duchowej, bo księża ich tego nauczyli. Warto też zaznaczyć, że większość wierzących wywodzi się z rodzin zesłańców, które tam się już osiedliły na stałe. Trudne do uwierzenia jest to, że tamci proboszczowie znają wszystkich swoich parafian nie tylko z twarzy, ale i z nazwiska, znają ich rodziny, czym się trudnią, jaką mają sytuację materialną itp.
Czy mają tam seminaria duchowne? Skąd wywodzą się księża i siostry zakonne?
Jest to kraj misyjny, dlatego księża przyjeżdżają z różnych krajów: Polski, Litwy, Szwajcarii, Austrii, ale jest trochę też miejscowych. Obecny biskup w Astanie, Tomasz Peta, wywodzi się z Polski. Trafił do Kazachstanu jako misjonarz w 1990 roku. Kazachstan był wówczas częścią ZSRR. Nie miał o tym kraju żadnego wyobrażenia ani też żadnych inspiracji. Tę decyzję można wytłumaczyć tylko działaniem Bożej łaski. On i jeszcze jego kolega byli pierwszymi kapłanami na tym terenie i pierwszymi tutaj na stałe.
Obecnie mają Seminarium Duchowne w Karagandzie, ale to jest niewystarczające.
Do bp. Jerzego Dąbrowskiego w Polsce ludzie wielokrotnie zwracali się z prośbą o kapłanów. W tamtym czasie (lata 90.) było tylko 15 księży na całą Azję Centralną. Byli w Duszanbe i Oziornoje. Ludzie chcieli kapłanów, bo czekali na spowiedź i Eucharystię, więc próśb było wiele, a chętnych do wyjazdu do takiego kraju niewielu. Gdy przyjechali tutaj pierwsi księża, zobaczyli, jak wszędzie jeszcze panował kult Lenina – pomniki, ulice, place, w świadomości ludzi. Ale wolność szła jak lawina. 25 grudnia 1991 r. podpisano układ o powstaniu Wspólnoty Niepodległych Państw. Tak się zaczęły nowe dzieje Kazachstanu i pierwsza obecność w nim kapłanów. Podobnie ma się sytuacja i z siostrami zakonnymi. Żniwo tam rzeczywiście jest duże, tylko pracowników stale brakuje. Jak się dowiedziałam, pracują tam siostry z kilku zgromadzeń, ale ciągle jest ich za mało, bo potrzeby są kolosalne.
Ile diecezji ma Kościół katolicki obrządku łacińskiego?
Jednostki administracyjne Kościoła katolickiego obrządku łacińskiego w Kazachstanie to Archidiecezja Najświętszej Marii Panny w Astanie, Diecezja Karagandyjska, Diecezja Trójcy Świętej w miejscowości Ałmaty, Administratura Apostolska w Atyrau.
Wspomniała siostra o słynnym i słynącym cudami kościele w miejscowości Oziornaja. Dlaczego jest tak słynny?
Podczas II wojny światowej zapanował tam wielki głód. Ludzie bardzo się wtedy modlili nawet o mały kawałek chleba. Pewnego dnia pojawiło się tam duże jezioro pełne ryb i tak wielu uratowało się od głodu. Na tę pamiątkę co roku w świątyni pw. Carycy Mira w Oziornoje odbywa się wielki odpust. Ściągają tu pielgrzymi z różnych krańców Kazachstanu i nawet innych państw, by dziękować Matce Bożej za ocalenie od głodu.
Siostra spotykała się z Tomaszem Petą, metropolitą Archidiecezji Najświętszej Maryi Panny w Astanie. O czym rozmawialiście i jakie siostrze pozostały wrażenia?
Szczerze mówiąc byłam mile zaskoczona. Tam do biskupa idzie się jak do prawdziwego ojca. Zaprosi na herbatę, na śniadanie, a jak istnieje potrzeba, to i na nocleg. Rozmawialiśmy o Kościele w Kazachstanie, o życiu wiernych. Mam wrażenie, że to jest po prostu człowiek święty, na każdego i na wszystko otwarty.
Kazachstan jest głównie krajem muzułmańskim. Jak układają się stosunki pomiędzy tak bardzo różniącymi się od siebie wyznaniami?
Na szczęście większych problemów nie ma. Są tam bowiem jeszcze prócz katolików, unici, prawosławni, ale jakoś nie wchodzą sobie w drogę. Owszem, czasem w rodzinach dochodzi do nieporozumień. Ostatnio np. w jednej diecezji Astany jedenastu muzułmanów przeszło na katolicyzm. Z mego punktu widzenia, to niemal bohaterski czyn, bo ich rodziny całkiem się ich wyrzekły, podobnie jak wielu przyjaciół. Niektórzy zostali niemal wydziedziczeni ze wszystkich dóbr. To zupełnie tak jak za czasów Chrystusa. Trzeba jednak przyznać, że Kościół katolicki ich przyjął nie tylko z otwartymi ramionami, ale i wspiera we wszystkim, czym tylko może, żeby nie czuli się samotni i nie cierpieli niedostatku.
Co siostrę zaskoczyło w Kazachstanie?
To trudne pytanie, bo tam wszystko było dla mnie nowe. Zaskoczył mnie hart ducha mieszkańców, życzliwość, pracowitość i oddanie kapłanów i sióstr zakonnych w służbie Kościołowi i wiernym. Robiły duże wrażenie siła ducha i, chyba, głęboka wiara ludzi pokonujących kawał stepu, aby uczestniczyć we Mszy św. i przystąpić do Sakramentów św. Byłam np. zauroczona ołtarzem zrobionym na kształt kazachskiej jurty.
Oczywiście, byłam zbyt krótko, by bliżej zapoznać się z codziennym życiem mieszkańców tego kraju. Jednak, gdy trochę ochłonęłam z pierwszych wrażeń, pomyślałam, że w pewnym sensie ta ziemia jest święta, bo często zroszona łzami i potem mieszkańców. Ci ludzie muszą być święci, bo wciąż tak bardzo oddani wierze oraz tradycjom swoich dziadów i pradziadów. Nie będzie w tym chyba większej przesady, jeśli powiem, że pobyt w takim kraju to nie tylko swoista katecheza, ale także mocne rekolekcje dla wielu Europejczyków.