Pan Kazimierz dokładnie pamięta dzień 1 lipca 1953 roku, kiedy to jego ojciec Julian Siwicki wrócił do domu z radosną wiadomością: „Od dziś mamy swoją gazetę. W języku polskim! Ma być zawsze w naszym domu”.
Słowa te młody Kazik doskonale zapamiętał i wiernie je strzeże przez całe życie. A że tak świetnie się złożyło, że na swej drodze życiowej spotkał Grażynę, rodzina której te same tradycje — wiary, mowy ojczystej, kultywowania wartości ludowych, szacunku do pracy — strzegła, więc to tak naturalnie w ich wspólnej rodzinie się złożyło, że nie trzeba było o tym nikomu przypominać. Szło to i idzie z pokolenia na pokolenie, ciągle się wzbogacając o nowe wartości duchowe. Na tej całej liście jest też stała prenumerata polskiego dziennika codziennego.
To tak tytułem wstępu do spotkania z tą wileńską rodziną, nazwisko której wybrałam z listy naszych – od samego początku wiernych – prenumeratorów, razem przeżywających wzloty i upadki, cięższe i lżejsze dni pisma codziennego na Litwie.
Kiedy umawiamy się na spotkanie, wyjaśnia się, że się znamy. Z wieloletniej pracy Grażyny Siwickiej jako wicedyrektora Wileńskiego Gimnazjum A. Mickiewicza, z tej samej parafii, ze wspólnie oglądanych koncertów „Wileńszczyzny”, która dla państwa Siwickich jest rodzinna.
Ale o wszystkim po kolei. Pani Grażyna pochodzi z Ławaryszek, gdzie jej mama Aurelia Mockus pracowała przez pewien czas jako polonistka, a ostatnie lata w szkole w Orzełówce.
Jakże więc polska gazeta miała nie być w ich domu, która była czytana regularnie od pierwszego dnia, tym bardziej że w domu dorastała także jeszcze jedna polonistka. Właśnie Grażyna.
Po ukończeniu szkoły w Ławaryszkach była szkoła pedagogiczna w Trokach, po ukończeniu której na trzy lata nasza bohaterka wróciła do rodzinnych stron. Do swej szkoły, ale już w charakterze nauczycielki. Zawodowi temu poświęciła 54 lata życia.
Kolejnym „adresem” roboczym Grażyny była stołeczna szkoła nr 26, obecnie im. I. J. Kraszewskiego, która się znajduje w Nowej Wilejce.
Mimo że etap pracy w jej życiorysie nie jest najdłuższy — 11 lat — to jednak był dla niej szczególny. Bo przecież tu spotkała swego wybranego Kazimierza, który właśnie z tej Wilejki pochodzi, szkołę tą także ukończył. A jak za chwilę się dowiem, to i swą przyszłą żonę tu spotkał.
Po ukończeniu służby wojskowej w Kaliningradzie (3 lata) Kazik wiedziony sentymentem przyszedł na zabawę noworoczną właśnie do swej „budy”. Ówczesny dyrektor pan Jan Zakrzewski dumny ze swego wychowanka — spokojnego, zrównoważonego — nawiązał z nim rozmowę i między innymi powiedział:
– A wiesz, mamy nową nauczycielkę. Nazywa się Grażyna”.
Od razu przypadli sobie do gustu, a właściwie, jak i nie mogli — młodzi, przystojni, poważnie do życia ustosunkowani. Nic więc dziwnego, że nie przeszedł rok, jak ślubowali sobie wierność. Na dobre i złe.
Pan Bóg tak chciał, że tego złego faktycznie nie było, oboje pracowici, poważni, umiejący cieszyć się dniem codziennym, nie wymagać rzeczy nierealnych — zawsze czuli się szczęśliwi. Losem obdarzeni — najwięcej udanymi dziećmi.
Pierworodna Wiesia, dziś Wiesława Szturo, matka bardzo udanej dwójki dzieci Tomka i Ewy ukończyła „Mickiewiczówkę”. Tu mama jako wicedyrektor pracowała. Po szkole był wydział ekonomiki Uniwersytetu Wileńskiego. Ale Wilejka dla niej, w której obecnie mieszka wraz ze swą rodziną, ma tak samo ważne miejsce. Gdyż jej wybrany Tadeusz, z tej dzielnicy pochodzi. Szkołę Średnią im. J. I. Kraszewskiego też ukończył, a potem wydział informatyki UW.
O rodzinie państwa Szturów na naszych łamach ukazywały się już publikacje. O panu Tadeuszu wieloletnim soliście zespołu „Wileńszczyzna”, o jego synu Tomaszu studiującym systemy programowe na tej samej informatyce, który jest solistą w „Wileńszczyźnie” i swą pasję przekazał także młodszej siostrze Ewie, również uczestniczce tego zespołu.
Fakty te przypominamy wraz z babcią panią Grażyną oraz panem Kazimierzem — bo jacyż dziadkowie nie będą dumni z takich wnuków!
Mają jeszcze jedną wnuczkę Kamilkę — córeczkę syna Jarosława, który, jak za chwilę się dowiem, razem z zięciem pracuje w firmie informacyjnej „Forbis” opracowującej programy dla banków.
Jakże w tej rodzinie wszystko jest powiązane, bliskie. Nawet takie same zawody powybierali i razem pracują.
Nie mają siebie nigdy dość, dlatego to w każdą niedzielę zbierają się na obiady rodzinne do seniorów Siwickich. Zimą w ich przytulnym, zadbanym mieszkaniu w Lazdynai, latem na działce, która znajduje się, oczywiście, w Nowej Wilejce.
Mają ją ponad czterdzieści lat i tu spędzają każdą wolną chwilę. A tych wolnych w ciągu życia za dużo nie mieli. Pan Kazimierz całe życie jako maszynista na kolei przepracował, więc były ciągłe wyjazdy, no, a pani Grażyna ponad 50 lat w szkole i lata te mówią za siebie. Pracy tej była zawsze oddana i jak kiedyś w rozmowie z „Kurierem” powiedziała, jest to zawód mający taką moc, od której wyzwolić się nie ma siły.
A jednak się zdobyła. Od roku jest na emeryturze. Nie tylko, że się nie nudzi, ale jest bardzo zadowolona, że potrafiła w czas odejść, bo tyle jest przecież do zobaczenia, do zrobienia, do omówienia.
„Mamy w Polsce bardzo dużo krewnych, — wybieramy się tam na tak zwane zloty seniorów, które odbywają się coraz to w innym miejscu, między innymi mieliśmy też go w Wilnie — mówi pani Grażyna. — Spotykamy się z krewnymi, znajomymi, wypoczywamy, chwycimy łyk poprawnej polszczyzny i z tym wszystkim oboje z Kazikiem wracamy do domu, w którym bardzo chętnie czekamy na odwiedziny wszystkich, kto nasz dom chce odwiedzić” — mówią zgodnie oboje gospodarze.
A najczęstsze odwiedziny, jak zaznaczyliśmy, sprawiają im dzieci. Tak świetnie się złożyło, że syn Jarosław mieszka w sąsiedztwie, więc często do rodziców wpada.
Wilejka mimo nieco dalszej odległości nie jest faktycznie daleką ani dla rodziny córki Wiesi, ani dla wnuków, którzy mają zawsze gros ciekawej informacji dla dziadków: że egzaminy dobrze poszły Tomkowi,że doskonale radzi w radiu „Znad Wilii” w roli didżeja, że szkołę muzyczną i Tomek, i Ewa pomyślnie zakończyli, że „Wileńszczyzna” wybiera się do Brazylii — więc i oni tam pojadą.
Kiedy tylko wypada wolna chwila, pani Grażyna zasiada do dziergania, co bardzo lubi robić. No i do czytania. Nie zapomina też o „Kurierze”, który oboje z mężem czytają od początku do końca.
„Nie jesteśmy wymagającymi czytelnikami — mówi pan Kazimierz. — Pamiętamy różne okresy gazety, dlatego tak znamy jej niełatwe życie i jeżeli czasami widzimy niedociągnięcia, spisujemy to na karb niełatwego dnia codziennego. Tak, jak w rodzinie, bo gazeta dla nas jest przecież rodzinna. Wszyscy czytamy, oprócz czteroletniej Kamilki, ale jesteśmy przekonani, że jak tylko nauczy się czytać, będzie ją również prenumerowała!”.
… Wracam do domu z niesamowitym uczuciem. Przeżywając radość spotkania z Rodziną, która z pełnym uzasadnieniem może siebie dużą literą określać.