Rząd idzie na wojnę ze związkami zawodowymi. Inaczej nie da się określić wypowiedzi premiera Algirdasa Butkevičiusa, jakoby za strajkiem nauczycieli, chcących zmniejszenia w oświacie biurokracji, racjonalniejszego wydatkowania środków i zwiększenia koszyczka ucznia stoi Rosja i jej służby specjalne.
A winić o istniejący stan rzeczy nie trzeba odległej Moskwy (która, i owszem, na destabilizacji regionu korzysta), wystarczy się przyjrzeć, skąd się problemy, podkreślane przez pedagogów, pojawiły. A właśnie nożyce wynagrodzeń, zwiększenie minimalnej liczby uczniów potrzebnych do skompletowania klas, biurokracja i cięcia koszyczka ucznia to dzieło „liberalnego” ministra oświaty poprzedniego rządu — Gintarasa Steponavičiusa. Człowieka, który ogromne szkody wyrządził nie tylko polskim szkołom, ale całemu systemowi oświaty, a którego obecnie bardzo chwali mer Wilna Remigijus Šimašius. Gdyby nie było wówczas nieprzemyślanych i niepotrzebnych „reform”, gdyby Steponavičius chciał słuchać argumentów specjalistów i rodziców — nie byłoby obecnie bardzo wielu problemów.
I jeśli już należy szukać, kto działa na korzyść wrogów — to są raczej ci, którzy ministrem uczynili osobnika, mającego tyle wspólnego z oświatą, że chodził do szkoły.