Tymi słowami można najlepiej podsumować treść wtorkowego spotkania prezydent Dali Grybauskaitė z merem-elektem Wilna Remigijusem Šimašiusem. Zdaniem prezydent, nowy mer od pierwszego dnia pracy ma tropić i wyciągać na światło dzienne machlojki poprzedniej władzy. A żeby nie mógł wymigać się, że niczego nie znajduje, prezydent dodała, że obecna stołeczna władza jest „przykładem niegospodarności”. Toteż przekaz spotkania jest jasny — znaleźć musisz!
Chyba wszyscy, zwłaszcza wilnianie, cieszyć się będą, jeśli nowy mer faktycznie wytropi i zapobiegnie defraudacji publicznych pieniędzy, bo każdy zaoszczędzony grosz na pewno będzie wsparciem dla stojącej na skraju bankructwa stolicy kraju. Powstaje jednak zasadnicze pytanie, czy rzekoma „przykładowa niegospodarność” dotychczasowych władz Wilna nie świadczy też o tym, że prezydent również przykładowo niechlujnie spełnia swoje obowiązki? Bo jeśli władze stolicy, jak twierdzi prezydent, przez lata robiły przekręty, machlojki i defraudowały środki publiczne, to co w tym czasie robili prokuratorzy, biuro antykorupcyjne i służba do badań przestępstw gospodarczych, za których „wydajność” pracy odpowiada bezpośrednio prezydent mianująca szefów tych służb? Więc jeśli Šimašiusowi rzeczywiście uda się coś wytropić, to odpowiedzialność za to coś powinna spaść przede wszystkim na służby śledcze i bezpośrednio na prezydent, jako urzędnika odpowiadającego za pracę tych służb.