12 stycznia 1991 w Wilnie zaczyna wzmagać się ruch Sowietów. Litewski parlament wzywa lud do obrony swoich instytucji. Zaczynają wyrastać prowizoryczne barykady, tłum staje się coraz większy. Litwa odniosła swego rodzaju zwycięstwo informacyjne: ludzie byli świadomi sytuacji, inaczej niż w 1940 r. Później w Moskwie tłum 200 tys. krzyczał „ręce precz od Litwy”. Była to dla Rosji nauczka nt. zaniedbań propagandowych, których w przyszłości będzie dopuszczała się rzadziej.
W nocy 13 stycznia dochodzi do masakry. Czołgi taranują bezbronnych cywili. Sowieci zdobyli media, ale Litwa uruchamia zastępcze stacje, na bieżąco informuje świat, Gorbaczow stracił twarz. Polska społeczność na Litwie również bierze czynny udział w angażowaniu świata w pomoc dla Litwy. W Warszawie trwają przygotowania do przyjęcia litewskiego rządu na uchodźstwie.
Niepodległość udało się obronić. Naród opłakuje swoich bohaterów, przez 5 dni po wydarzeniach nie odnotowano żadnych przestępstw, pogrzeb ofiar stał się narodową manifestacją.
Już 14 stycznia Litwa, Łotwa i Estonia po wydarzeniach ogłasza żałoby narodowe. Litwa powoli odzyskuje stacje radiowe i telewizję. Świat coraz więcej dowiaduje się o sowieckich zbrodniach. „Gorbimania” (Gorbaczow na Zachodzie był popularny) zamienia się w „bałtomanię”. To oczywiście dla Rosji było niewygodne.
Rosja jednak szybko przeprowadza informacyjną kontrofensywę. Z dojściem do władzy Putina nabiera ona na sile. Główne narracje propagandowe Rosji to że „swoi strzelali do swoich”, „ofiary to aktorzy, nikt wtedy nie zginął” oraz jakoby „13 stycznia było inscenizacją, a ofiary są ofiarami burd, do których tłum został sprowokowany przez rządzących”.
Litewską niepodległość wyjątkowo wspierali Polacy oraz Polska. Jak wspomina współpracownik „Kuriera Wileńskiego”, Piotr Hlebowicz, który w czasie tragicznych wydarzeń był w Wilnie, „wiedzieliśmy wszyscy, iż w razie szturmu sowieckich jednostek specjalnych możemy po prostu… umrzeć”.
Sowieci wypędzili „Kurier Wileński” z Domu Prasy, w którym był wydawany. Polski dziennik był wydany w skromniejszych warunkach, z pomocą innych mediów, dopiero 16 stycznia.
„W tych tragicznych dniach łupem żołdaka padła również nasza redakcja. Zmuszeni byliśmy wyjść ze swoich miejsc pracy jak stoimy. We wspólnym wydaniu wygnanych gazet — »Laisva Lietuva« — wypowiedzieliśmy w swoim ojczystym języku własne stanowisko” — czytamy na pierwszej stronie numeru z dnia 16 stycznia 1991 roku.
Na temat wydarzeń 13 stycznia można przeczytać godzina po godzinie: 13 stycznia godzina po godzinie — jak gąsienice przegrały z pragnieniem wolności
To wtedy też pojawiły się pierwsze relacje dziennikarzy nt. krwawej nocy.
„Przy krawężniku ujrzałem leżącego człowieka. Pochyleni nad nim ludzie starali się mu dopomóc. Nagle z przeciwległej stron ulicy ukazały się czołgi. Huknął strzał armatni. W mieszkalnych domach posypały się szyby, na szczęście koło domów nie było ludzi. Jakiś, młodzieniec chciał rzucić kamieniem w opancerzony pojazd. Ludzie powstrzymali go. »Nie dajmy powodu, bo zaczną strzelać w ludzi« — perswadowano” — tak opisywał tę noc świadek wydarzeń, dziennikarz Jerzy Surwiło, zasłużony działacz na rzecz Polaków na Litwie, ówczesny prezes Zarządu Miejskiego Związku Polaków na Litwie.
Z kolei Halina Jotkiałło wskazywała na butę i agresję sowieckich żołdaków.
„Na uwagę, żeby zaprzestał pstrykania, butnie odpalił: »stal nie lubit rżawiet« (pol. stal nie lubi rdzewieć) i potrącił mnie automatem. Widziałam więc oczy »wyzwoliciela« z półmetrowej odległości. Moja pogarda nie zrobiła na nim najmniejszego wrażenia. W roztargnieniu zamiast do torebki schowałam magnetofon do biurka. Prawdopodobnie go nigdy nie odzyskam” — opisywała Jotkiałło w styczniowym „Kurierze Wileńskim”.
Polacy na Litwie w dniu 13 stycznia
Jak opisywała również Jotkiałło w tej samej relacji, wśród obrońców wolności, a później demonstrantów, byli także Polacy i polskie flagi.
„Wilnianka pani Teresa Brużewicz wytrwale trzyma drzewce, na nim barwy: biała i czerwona. A obok żółto-zielono-czerwone. Biegnę na przeciwległą ulicę. Przy Międzymiastowej Centrali Telefonicznej zgromadzili się ludzie. Polski sztandar też jest” — pisała.
Po co nam był 13 stycznia?
Temat tragicznej nocy do dziś budzi emocje, także po stronie tych, którzy wtedy pociągali za spust. Padają pytania, jak przy każdym zdarzeniu, za którym idą ofiary, o zasadność przyjętej postawy.
„Na pewno każdy z nas słyszał te pytania. Słyszał również odpowiedzi na nie. Czasami bardzo różne. Gdy o tym myślę, przychodzi do mnie jedna poetycka, ale straszna odpowiedź: »Bo wolność… krzyżami się mierzy! Historia ten jeden ma błąd!«. Te słowa urodzonego w Kijowie Feliksa Konarskiego z piosenki „Czerwone maki na Monte Cassino” chyba dają dobitną odpowiedź. Niestety, nie dla wszystkich” — tak pisał w magazynowym wydaniu „Kuriera Wileńskiego” w zeszłym roku redaktor „Kuriera Wileńskiego”.
„Każdy ma własną perspektywę widzenia dziejów. Owszem, poziom życia wielu obywateli wolnych krajów pozostawia wiele do życzenia. Niezbyt wysokie płace i emerytury, ale już wysokie ceny w sklepach. Słono płacimy za usługi komunalne, otrzymujemy nie najlepszą opiekę medycyną. I każdy zapewne ma własną dłuższą lub krótszą listę narzekań na trudności dnia codziennego. Czasami ta lista wykracza poza osobiste problemy. Nieraz ktoś narzeka – wolności jest zbyt dużo. Narzeka na polityków, że cały czas o coś się kłócą, że stale ktoś przeciwko czemuś protestuje. Ale właśnie, jakkolwiek to dziwnie i paradoksalnie brzmi, również o to walczono 13 stycznia, aby każdy miał prawo swobodnie walczyć o swoje poglądy i wartości. To właśnie też jest wolnością” — konkludował.