Zbrodnia, jakiej dopuścili się islamscy fanatycy w Paryżu, powinna zostać potępiona i ukarana — co do tego nie ma wątpliwości, jak i co do tego, że ich ofiarom należy się szacunek, a bliskim ofiar — ukojenie. Ale czy należy ten atak nazywać zamachem na wolność słowa?
Wolność słowa jest wartością fundamentalną, wynikającą z szacunku wobec jednostki. Warto jednak znać miarę, co jest wolnością, a co poniżaniem. Gdy dzieci w szkołach zachowują się w stosunku do siebie tak, jak to robią rysownicy „Charlie Hebdo” w stosunku do symboli religijnych czy grup etnicznych, nazywane jest to przemocą i znęcaniem się, a żaden polityk takich zachowań nie broni. Ale kiedy zachowuje się tak tygodnik, nazywa się to „satyrą” i pozuje do zdjęcia z napisem „Jestem Charlie”.
Daleko mi od nawoływania do cenzury — wręcz przeciwnie. Szanuję prawo redaktorów „Charlie Hebdo” do publikowania takich świństw i bluźnierstw, na jakie mają ochotę. Stanowczo protestuję przeciw mordowaniu kogokolwiek za takie publikacje, czy jakiemukolwiek usprawiedliwianiu tego mordu — ale wolność słowa pozwala mi też protestować przeciw nazywaniu takich publikacji wartościowymi i zachwycaniu się ich „wolnością słowa”. Wolność słowa to też odpowiedzialność — a ta nakazuje powiedzieć: nie jestem Charlie.