Sąd oddalił zarzuty o zdradę tajemnicy państwowej wobec Daivy Ulbinaitė, byłej szefowej doradców prezydent Dali Grybauskaitė. I chociaż proprezydenckie media triumfalnie ogłosiły, że „sąd uniewinnił Ulbinaitė”, tak naprawdę ten tylko konstatował, że nie ma twardych dowodów, że właśnie ona zdradziła tajemnicę państwową przekazując tajne dokumenty dziennikarce agencji BNS. Sprawę na pewno mogłaby wyjaśnić sama prezydent Dalia Grybauskaitė, jednak zasłaniając się immunitetem prezydent odmówiła składania zeznań w roli świadka. Na pewno świadka koronnego, bo wątpliwe, żeby doradczyni działała bez wiedzy swojej szefowej. Ale jak wiadomo, Temida jest ślepa i pewnych rzeczy, nawet oczywistych, nie musi widzieć i wiedzieć. Zwłaszcza, kiedy kariera jej służących (sędziów) zależy wyłącznie od woli prezydenckiej.
W tym przypadku milczenie prezydent okazało się znacznie droższym niż przysłowiowe złoto, bo być może uchroniło Ulbinaitė przed wyrokiem, a samą prezydent przed impeachmentem.
„Oczyszczona” z zarzutów Ulbinaitė oświadczyła, że chętnie wróci do pracy w Urzędzie Prezydenckim. „Jeśli mnie tam zaproszą” — dodała z kokieterią.
W tej sytuacji chyba nie jest kwestią „czy?” lecz „kiedy?” ją tam zaproszą, bo po tym „uniewinnieniu” przyszłość prezydent i doradczyni zależy wyłącznie od ich wspólnego milczenia. A milczeć to zawsze raźniej we dwoje…