Policzono, że wybory samorządowe kosztować będą 7,24 miliona litów. Zdążyły już się pojawić głosy, że „to drogo”. Czy naprawdę? W przeliczeniu przecież wychodzi ok. 1 euro na mieszkańca. Czyli, w przeliczeniu, tyle, co puszka piwa.
Nikt nigdy nie mówił, że niepodległość ma być tania — przeliczanie jej na twardą walutę nie ma sensu, bo jest czymś o wiele więcej. Nie da się jej też wtłoczyć w kryteria „opłacalności” czy „wolnego rynku”, promowane przez doktrynerów liberalizmu, bo rzadko kiedy się opłaca — i kosztuje dużo, i trudno sobie z nią radzić.
Marszałek Polski Józef Piłsudski kiedyś powiedział, że chcielibyśmy, by wolność kosztowała tylko dwa grosze i dwie krople krwi, chociaż jest ona dobrem nie tylko cennym, ale i bardzo kosztownym.
I to prawda. Bo nic nie ma cenniejszego od prawa do decydowania o własnym losie, mieniu, czy takich rzeczach, jak pisownia własnego nazwiska — decydowania samemu.
Wczoraj czciliśmy pamięć tych, którzy zginęli pod sowieckimi czołgami w imię tej wolności i prawa do decydowania samemu o swoim losie. Zapłacili najwyższą cenę. Nas więc stać na to 1 euro „od łebka” za wybory samorządowe. Trzeba tylko je wykorzystać i wziąć udział w wyborach.
Nieobecni nie mają racji.