To już nie pierwszy raz – od(i przed) wprowadzenia(em) euro – mieszkańcy Litwy trafiają na celownik spółek badania opinii publicznej na taki oto temat: „Ile euro chciałbyś do ręki za swoją pracę miesięcznie?”.
Głupi zaraz, jak po złowieniu złotej rybki, mówi, że chce t-aaa-kiej podwyżki.
Mądry na takie pytanie wcale nie odpowie, bo wie, że chcieć można, ale tyle ile można, tzn. pracodawca zdecyduje.
A więc 2,2 proc. nie zechciało (albo im w głowie się nie mieściło, że o coś takiego można pytać), a 4,8 śmiało wypaliło, że chcą co najmniej… 2 500 euro! 30,1 proc. optymistów rozsądniej określiło — 801-1 200.
Jest takie powiedzenie, że „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”. Ja bym nieco parafrazował. Powinien on zawsze zależeć od tego siedzenia.
Wiadomo, jaka praca taka płaca. I wszystko zależy od wartości pracownika (fachowości i perspektywy zawodowej) i wartości pracodawcy (możliwości finansowej i perspektywy rozwojowej).
To więc po kiego licha wkurzać ludzi takimi pytaniami?! To jak pytać psa czy chce jeszcze jedną kość? Tyle, że ten tylko zaskomle, a głupi człowiek upublicznia swoje nadzieje. Ale! Które być może przeczyta pracodawca i którego np. po niedzielnej mszy wzruszy troska o bliźniego swego: „A może da się dodać np. jakieś 10 euro?”.
Notabene. Obecnie średnie wynagrodzenie na Litwie to 714,5 euro, na Łotwie – 786, w Estonii – 1 039.