„Chłopo-zieloni”, którzy w wielkim stylu, wręcz pirackim abordażem, wzięli z marszu roztrzęsiony sejm, teraz muszą szykować się do oblężenia.
Chaotyczne miotanie się, jak pies za ogonem, z pomysłami gospodarczego i społecznego uzdrowienia Litwy, spowodowało, że już czyhają na nich konserwatywne hieny i sępy liberałów.
Najpierw, z nietonącego jeszcze statku rządzących, uciekł jeden szczur – dziennikarz, który uzupełnił frakcję niezrzeszonych „mieszańców”.
Potem był skandal samochodowo-obyczajowy sympatycznej, co prawda, posłanki. Jej złożenie mandatu na szczęście nie uszczupliło stanu posiadania „chłopo-zielonych”, bo w dodatkowych wyborach wygrał ich człowiek.
No, a teraz inna posłanka – młoda i ambitna – opuściła szeregi Związku Chłopów i Zielonych, dając się zwabić liberałom. A takie miała nadzieje i plany… Ba, miała być ponoć nawet ministrem.
Fregata piratów coraz bardziej się chwieje, szczególnie po orędziu kanonadzie z prezydenckiego galeonu.
„Chłopo-zieloni” oburzają się, że takich zdrad być nie powinno i szykują już prawne zapory przyszłym „uchodźcom”.
Z praktyki jeszcze czasów sowieckich można zaczerpnąć jeden przykład. Idziesz na bezpłatne studia ze skierowaniem przyszłego pracodawcy, ale potem odbębniasz obowiązkowe trzy lata z prawem do dalszego zatrudnienia. Do tego można dodać obecnie stosowaną sankcję – jeżeli zwiewasz, to zwracasz koszty nauki.
Wniosek więc jest jeden, a raczej rozwiązanie. Partie swoim posłom, przynajmniej tym wybranym z listy, muszą założyć obroże i wziąć na krótką smycz czteroletniej kadencji.
I na razie bez kagańców. Na razie.