Z zakończonych niedawno zawodów Pucharu Świata w podnoszeniu ciężarów w Rzymie kobieca reprezentacja Ukrainy wyjeżdża z poczuciem niesprawiedliwości. Sportsmenki z dorzecza Dniepru zdobyły co prawda dwa złote i dwa srebrne medale, ale uważają, że jedno złoto zostało im skradzione.
Poczucie krzywdy towarzyszy zwłaszcza Anastasii Łysenko, która w kategorii powyżej 87 kg zajęła drugie miejsce. Na najwyższym stopniu podium stanęła zawodniczka Nowej Zelandii Laurel Hubbard. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że zwyciężczyni zawodów urodziła się jako mężczyzna o imieniu Gavin, który przez lata występował z męskich konkurencjach, jednak bez większych sukcesów. Dopiero osiem lat temu Gavin ogłosił, że jest kobietą, zmienił imię na Laurel i zaczął rywalizować z kobietami, szybko notując na swoim koncie pasmo triumfów. Gwiazda nowozelandzkiej drużyny jest transgenderystą, a nie transseksualistą. Oznacza to, że nie musiał poddawać się operacjom chirurgicznym ani kuracjom hormonalnym, by oficjalnie zmienić płeć. Wystarczyła deklaracja, że nie czuje się mężczyzną, lecz kobietą, by mógł startować w żeńskiej dyscyplinie sportowej. Na tle innych zawodniczek wyróżnia się zdecydowanie: ma 190 cm wzrostu, numer stopy 47 i włosy na całym ciele. Wyniki, jakimi może się pochwalić, nie wystarczyłyby w rywalizacji z mężczyznami na wyjazd na żadną liczącą się imprezę.
W konkurencji z paniami dają natomiast sukcesy, jak ostatnio w Rzymie. Nic dziwnego, że Ukrainki czują się oszukane. Ich trener Jurij Kuczynow opowiada, że podchodzili do niego przedstawiciele innych reprezentacji i oburzeni przyznawali, że rywalizacja była nieuczciwa, a wynik niesprawiedliwy. Do Międzynarodowej Federacji Podnoszenia Ciężarów napłynęło zresztą szereg skarg, których autorzy – w imię fair play – domagali się niedopuszczania transgenderystów do kobiecych zawodów. Okazało się jednak, że taki zakaz byłby… przejawem dyskryminacji ze względu na tożsamość płciową. Mamy więc do czynienia z sytuacją absurdalną: w imię walki z dyskryminacją dyskryminuje się kobiety, ponieważ to im odmawia się równych szans i uczciwej konkurencji. Podobnie zaczyna dziać się też w innych dyscyplinach. Jeżeli ten trend się utrzyma, wówczas istnienie kobiecego sportu stanie pod znakiem zapytania. Wiele pań słusznie będzie miało wątpliwości: „Po co w ogóle się tym zajmować, skoro i tak nie mamy szans w starciu z mężczyznami?”.
Grzegorz Górny
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym “Kuriera Wileńskiego” nr 8(22) 22-29/02/ 2020