Więcej

    Granice w głowach

    Ograniczenia wprowadzone w związku z epidemią koronawirusa wszystkich zmuszają do różnego rodzaju wyrzeczeń. Wielu z nas z dnia na dzień musiało zupełnie zmienić tryb życia. Epidemia zdezorganizowała życie pojedynczych osób i całych społeczeństw.

    Państwa europejskie przywracają kontrole graniczne, wprowadzają zakazy wjazdu dla obcokrajowców. Zjednoczona Europa na nieokreślony czas zawiesza swobodę przepływu osób, która dla wielu pokoleń była oczywistością. W niecodziennej dla siebie sytuacji znaleźli się mieszkańcy estońskiego miasteczka Valga, leżącego tuż przy granicy z Łotwą, oraz ich sąsiedzi z leżącej po łotewskiej stronie Valki. Valga i Valka to tak naprawdę jedno miasto, dawny inflancki Walk, podzielony po I wojnie światowej między młode państwa. I Estonia, i Łotwa rościły sobie do niego prawa. Takie spory w owym czasie nie należały do rzadkości – wspomnijmy choćby polsko-litewski zatarg o Wilno. Za sprawą interwencji brytyjskiego dyplomaty Stephena Tallentsa spór udało się zażegnać.

    Przeprowadzony przez niego w 1920 r. podział usatysfakcjonował obie strony. Wraz z niepodległością w mieście pojawiły się posterunki graniczne, obie części dawnego Walku, choć fizycznie w tym samym miejscu, zaczęły się od siebie oddalać. Miasto na powrót zostało „zjednoczone” w okresie sowieckim, choć tylko pozornie. Po 1990 r. powróciły szlabany i budki strażnicze. I tak aż do wejścia do strefy Schengen… Valga i Valka znów zaczęły się zrastać, choć niełatwo było przeskoczyć nieraz absurdalne biurokratyczne ograniczenia, np. to, czy estońska straż pożarna może gasić pożar po łotewskiej stronie. Mieszkańców obu części jeszcze bardziej zbliżyło wprowadzenie euro. Dziś nie są rzadkością przypadki osób pracujących, robiących zakupy czy leczących się po drugiej stronie granicy. Tak było jeszcze na początku marca. Wszystko zmienił koronawirus. Samorządom Valgi/Valki udało się co prawda ograniczyć narzucone rygory dotyczące przekraczania granicy, ale nikt przecież nie wie, czy i tej furtki nie trzeba będzie zamknąć. My, Europejczycy, przyzwyczailiśmy się do pustych budek strażniczych i podniesionych szlabanów. A spośród nas najbardziej mieszkańcy takich przygranicznych miast jak Valga/Valka, a także Słubice czy Cieszyn w Polsce. Granice to tak naprawdę pojęcie umowne. Rodzą się i istnieją głównie w naszych głowach. Od nas też będzie zależeć, czy otworzymy je na nowo, gdy minie czas epidemii.


    Dominik Wilczewski


    Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym “Kuriera Wileńskiego” nr 13(37) 28/03-03/04/ 2020