Więcej

    Trzy sceny z pola walki z rasizmem

    Niekiedy konkretne wydarzenia mówią więcej o jakimś zjawisku niż sążniste prace mu poświęcone. Przyjrzyjmy się antyrasistowskiemu ruchowi Black Lives Matter (Czarne życie ma znaczenie) przez pryzmat trzech wydarzeń, do których doszło w ostatnim czasie.

    Zdarzenie pierwsze: Jessica Doty-Whitaker z Indianapolis w USA została zastrzelona strzałem z pistoletu w głowę przez działaczy BLM tylko dlatego, że powiedziała im: „All lives matter” (Każde życie ma znaczenie). Osierociła trzyletniego synka. Ktoś może powiedzieć, że to odosobniony przypadek będący dziełem pospolitych kryminalistów. Tylko że takie przypadki prowadzą do zastraszenia innych, którzy boją się zabierać później publicznie głos. Zastraszone musiały być też amerykańskie media, skoro nagłośniły sprawę dopiero po tygodniu i zrobiła to tylko część z nich. Zdarzenie drugie: dwoje mieszkańców miasta Martinez w Kalifornii, Nichole Anderson i David Nelson, zamalowało napis „Black Lives Matter” namalowany żółtą farbą na ulicy przed budynkiem miejscowego sądu. Z tego powodu prokurator Diana Becton oskarżyła wspomnianą dwójkę o przestępstwo z nienawiści, łamanie praw obywatelskich i akt wandalizmu.

    Okazuje się, że w przypadku tego ostatniego punktu zastosowany został następujący paragraf kalifornijskiego kodeksu karnego: „Nikt, działając zgodnie z prawem lub w inny sposób, nie może zniszczyć lub uszkodzić własności innej osoby z zamiarem zastraszenia lub zakłócenia swobodnego korzystania z jakiegokolwiek prawa lub przywileju”. Tak więc napis na ulicy okazał się cudzą własnością, której nie można zamalować, ponieważ dokonuje się aktu wandalizmu. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że prokurator Diana Becton otrzymała w 2018 r. od George’a Sorosa 50 tys. dolarów na sfinansowanie swojej kampanii adwokackiej. Zdarzenie trzecie: znana kanadyjska aktywistka BLM, walcząca także o interesy osób transpłciowych, Cicely-Belle Blain, opublikowała fragment przygotowywanej książki, w której pisze, że niezawodność w pracy to dziedzictwo kolonializmu i rasizmu, które należy przezwyciężyć. „Z kapitalistycznej białej wyższości wynika idea, że należy chcieć wykonywać swoją pracę, należy to robić z entuzjazmem i dobrze sobie radzić, nawet jeśli nie spełnia ona potrzeb”. W tej optyce idealnym pracownikiem jest leniwy bumelant, który nie chce się przemęczać, chce za to dostawać solidną pensję. Ot, kwintesencja logiki życiowej niejednego działacza BLM.


    Grzegorz Górny


    Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym “Kuriera Wileńskiego” nr 30(85) 25-31/07/2020