Więcej

    Maradona: idol, czyli bożek

    „Bóg umarł”. Tym razem nie chodzi o słynną frazę wypowiedzianą przez Fryderyka Nietzschego. Chodzi o zdanie, które w ostatnich dniach pojawiło się w niezliczonych nagłówkach artykułów na całym świecie. Mowa o tekstach donoszących o śmierci Diega Armanda Maradony.

    To zastanawiające, jak często w odniesieniu do argentyńskiego futbolisty używano określenia „bóg”. Jedynym piłkarzem, który zdaniem specjalistów mógł się równać klasą z Maradoną, był Brazylijczyk Pelé. Jednak jego zawsze nazywano królem, a nigdy bogiem. Inny geniusz futbolu, Franz Beckenbauer, doczekał się przydomka „cesarz”. W odróżnieniu od nich Argentyńczyka ubóstwiono już za życia. Kiedy kilkanaście lat temu Maradona w ciężkim stanie trafił do szpitala, pod jego oknami zebrały się tłumy fanów z transparentami: „Bóg istnieje, tylko teraz odpoczywa”, „Cisza, Bóg śpi”, „Diego to gwiazda, która istnieje na ziemi, Bóg, który zstąpił z nieba”. Pod oknami chorego idola koczowali nie tylko tzw. maradonianie, czyli członkowie oficjalnie zarejestrowanego kościoła wyznawców Maradony, lecz głównie przeciętni argentyńscy fani futbolu. Bogiem okrzyknęli go jednak nie tylko rodacy, lecz także kibice i komentatorzy sportowi na wszystkich kontynentach. Ten przykład jest najlepszą chyba ilustracją tezy, że piłka nożna stała się we współczesnym świecie odpowiednikiem świeckiej religii. Nie tłumaczy to jednak faktu, dlaczego „ubóstwienia” dostąpił akurat Maradona, który na boisku był co prawda geniuszem, ale poza stadionem jego życie to jedna wielka katastrofa: uzależnienie od narkotyków, alkoholu i jedzenia, które spowodowało, że w pewnym momencie ważył nawet 180 kg. Poza tym rozwód, trzy konkubinaty i duża liczba nieślubnych dzieci z wielu związków. Nawet na boisku jego postawa moralna była nie do przyjęcia: na mundialu w 1994 r. został przyłapany na dopingu, a w 1986 r. bramkę, która wyeliminowała Anglików i otworzyła Argentynie drogę do mistrzostwa, zdobył ręką. Nie przyznał się jednak do winy, mówiąc, że była to „ręka Boga”. Ale być może właśnie te wszystkie słabości zadecydowały, że jego nazwano bogiem, a nie żadnego innego piłkarza mogącego być wzorem dla młodzieży. Jakie czasy, taki bożek. Jego przyjaciel z reprezentacji Jorge Valdano powiedział: „Biedny stary Diego. Od wielu lat powtarzaliśmy mu »jesteś bogiem«,»jesteś gwiazdą«, a zapomnieliśmy powiedzieć mu najważniejszą rzecz: »jesteś mężczyzną«”.


    Grzegorz Górny


    Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym “Kuriera Wileńskiego” nr 49(142) 05-11/12/2020