Kilka lat temu na Zachodzie pojawił się pomysł „Europy dwóch prędkości”, który duży odzew zyskał zwłaszcza w Niemczech. Wspomniana idea jest wyrazem rozczarowania zachodnioeuropejskich elit tym, że społeczeństwa w Europie Środkowej i Wschodniej nie chcą się zmieniać w taki sposób, jak życzyłyby sobie tego salony polityczne Brukseli, Berlina czy Paryża.
Mieszkańcy Polski, Litwy, Węgier czy Bułgarii nie zamierzają kopiować wszystkich wzorów z Zachodu, chcą zachować swoją odrębność kulturową i obyczajową, z podejrzliwością patrzą na centralistyczne zapędy eurobiurokracji. W tej sytuacji wymyślono koncepcję „Europy dwóch prędkości”.
Zakłada ona, że jedna część naszego kontynentu – ta zachodnia, bardziej zaawansowana cywilizacyjnie i ekonomicznie – powinna podlegać szybszym procesom integracji i federalizacji, zaś druga – wschodnia, zapóźniona gospodarczo i społecznie – może się zatrzymać na obecnym poziomie rozwoju. W rzeczywistości jest to odtworzenie, choć w zmienionej formule, zimnowojennego podziału na dwie Europy: lepszą i gorszą.
Kraje należące do drugiej grupy, takie jak Polska czy Litwa, postawione zostałyby w obliczu szantażu: albo zgodzicie się na stawiane wam warunki, albo zostaniecie wykluczeni z ekskluzywnego klubu bogatych. Nic więc dziwnego, że politycy w Warszawie czy Wilnie (niezależnie od opcji politycznej) walczą z tą ideą. Ostatnio można odnieść wrażenie, że niemieccy biskupi katoliccy próbują przenieść ten koncept na grunt religijny i stworzyć „Kościół dwóch prędkości”.
Wyrazem tego jest zainicjowana przez nich dwa lata temu „droga synodalna”. Większość jej uczestników popiera takie pomysły, jak oddanie władzy w Kościele przez biskupów osobom świeckim, zniesienie celibatu kapłanów, wyświęcanie kobiet na księży czy akceptację homoseksualizmu. W swoim mniemaniu reprezentują oni katolicyzm na wyższym stopniu rozwoju, do którego nie dorosły jeszcze zacofane masy wiernych na Wschodzie.
Zamierzają wprowadzić te rozwiązania najpierw w Niemczech, Austrii i Szwajcarii, a potem w innych krajach, w nadziei, że wyznaczą w ten sposób kierunek zmian w Kościele powszechnym. O ile niemieccy politycy starają się wykorzystać do realizacji swoich planów struktury Unii Europejskiej, o tyle biskupi niemieccy chcą skłonić do akceptacji własnych pomysłów Stolicę Apostolską. Z Watykanu coraz częściej płyną jednak sygnały, że nie ma zgody na taki scenariusz.
Komentarz opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” nr 27(77) 03-09/07/2021