Więcej

    Odpowiedzialność medialnej narracji

    Kenosha to stutysięczne miasto nad jeziorem Michigan, położone 100 km na północ od Chicago. Jeszcze pół wieku temu był to ważny ośrodek litewskości w USA – mieszkało tam ponad tysiąc litewskich rodzin, działały szkoła lituanistyczna i litewska parafia prowadzona przez księży marianów.

    Nie jest to jednak teraz powód, dla którego Kenosha pojawia się na nagłówkach mediów. Cały anglojęzyczny internet w uwagą śledził proces Kyle’a Rittenhouse’a. Rittenhouse 25 sierpnia 2020 r. pojechał do Kenoshy, gdzie mieszka jego ojciec, by w ramach grupy obywateli pomagać w zapewnieniu bezpieczeństwa. Marzący o studiach pielęgniarskich 17-latek zabrał ze sobą apteczkę i karabinek. Jak się okazało – uratowało mu to życie. W czasie „ognistych, ale przeważnie pokojowych” zamieszek, jak je określiło jedne z mediów, odbywających się pod hasłami de facto rasistowskiego ruchu Black Lives Matter, tłuszcza dokonywała podpaleń i rabunków, niszcząc należące do mieszkańców mienie wartości ok. 50 mln dolarów – przeważnie drobne sklepy i domy. Jeden ze strażaków próbujących wykonywać swoją pracę trafił do szpitala, podobny los spotkał sklepikarza, który próbował gasić swój sklep przy użyciu gaśnicy, skatowanego przez uczestników zamieszek.
    Wszyscy ludzie, przed którymi bronił się Rittenhouse, mieli na koncie wyroki kryminalne. Jeden był skazany za wielokrotne gwałty pedofilskie, drugi za znęcanie się nad konkubiną, trzeci za włamania. Jako pierwsi zaatakowali 17-letniego sanitariusza – ale to nie przeszkodziło systemowym mediom szczuć na nastolatka i przedstawiać go jako rasisty, a jego oczyszczenia z zarzutów przez sąd – jako „dowodu na systemowy rasizm”, mimo iż wszyscy agresorzy byli biali, podobnie jak Kyle. Media stawiają jednak złe pytania – chociaż rzeczywiście system zawiódł. Do tragedii by nie doszło, gdyby kryminaliści byli w więzieniu, zamiast bezkarnie niszczyć kolejne miasto z rasistowskimi okrzykami na ustach. Nie da się nie dostrzec tu analogii do roli mediów na Litwie, które z jednej tragicznej strzelaniny zrobiły zbrodnię na tle narodowościowym, na co nie było nawet ułamka dowodu. Tę narrację bardzo chętnie podtrzymywała lekarz, która zezwoliła na posiadanie broni człowiekowi ze zdiagnozowaną schizofrenią, leczonemu w szpitalu psychiatrycznym. Wówczas też system zawiódł, a media nie stanęły na wysokości zadania.


    Komentarz opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” nr 48(138) 27/11-03/12/2021