Jedną z praktyk korporacji było uruchamianie fałszywej wersji aplikacji u tych użytkowników, których podejrzewano o bycie potencjalnym zagrożeniem – dziennikarzy śledczych czy funkcjonariuszy praworządności. Fałszywej wersji – to znaczy takiej, która nie łączyła ich z prawdziwymi kierowcami i uniemożliwiała inne interakcje.
Innym działaniem było korzystanie z oprogramowania niszczącego dane i odcinającego dostęp do zdalnych komputerów w razie przyjścia kontroli jakiejś instytucji czy urzędu do lokalnej siedziby firmy. Rzeczy skandalicznych jest więcej. Z mejli wyłania się więcej skandalicznych faktów, jak: narażanie kierowców na niebezpieczeństwo poprzez wysłanie ich na protesty taksówkarzy przeciw Uberowi we Francji (jak napisał jeden z dyrektorów: „Przemoc gwarantuje sukces”), zamiatanie pod dywan zagrożeń dla pasażerów czy tworzenie takich warunków pracy, w których kierowcy ledwo cokolwiek zarabiają.
Na razie nie ma analiz dotyczących tego, co Uber wyprawiał na Litwie, ale pewnych rzeczy można się domyślać. Jak wiadomo, taksówki u nas muszą mieć specjalne żółte numery rejestracyjne, przechodzić częstsze przeglądy techniczne, a taksówkarzy obowiązuje pakiet innych wymagań, również fiskalnych.
Tymczasem „podwoźnicy”, bo tak zostali określeni w naszym kraju, instalują tylko aplikację – i już, zostają de facto taksówkarzami, chociaż w świetle prawa nie są traktowani na równi.
Wystarczy przypomnieć, którzy politycy byli najgorętszymi entuzjastami Ubera na Litwie, przychylali mu nieba i drzwi samorządów.
Zważywszy na jakość dziennikarstwa śledczego w naszym kraju (jest ono dziś wykonywane m.in. przez człowieka, który robił prywatę na przynależności do zawodu zaufania społecznego, lobbystów, ideologów i kumpli polityków niekryjących się ze swoimi sympatiami czy osoby otwarcie wspierające działania wrogiego nam sąsiedniego państwa), nie spodziewam się wielkich wstrząsów, ale kto wie – może w końcu interes publiczny przeważy?
Komentarz opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 29 (85) 23-29/07/2022