Zaczęło się kiepsko, od mandatu w Kownie, który chyba nam się nie należał. Potem w stronę Ignaliny, Jeziorosów, mały wyskok do łotewskiego Daugavpils i w drodze powrotnej Wilno. Na trasie wzięliśmy autostopowiczkę. Jechała z Łotwy na spotkanie trzech przyjaciółek ze studiów. Podwieźliśmy ją do Wilna pod sam blok, w którym się umówiły. Gospodyni zaprosiła do środka, poczęstowała przepysznym chlebem i twarogiem. Jedna z koleżanek mówiła po polsku, druga po litewsku, trzecia po rosyjsku. Już nam się podobało. Nakarmieni ruszyliśmy do centrum. Lało jak z cebra, ale miasto urzekło nas od pierwszego wejrzenia. Nie było nas stać na hotel. Zaparkowaliśmy w którejś z bocznych uliczek od placu Katedralnego i przenocowaliśmy przykryci śpiworami w naszym hotelu „Lanos”, jak go nazywaliśmy. Następnego dnia lało jeszcze mocniej, zwiedzaliśmy przemoknięci do suchej nitki, ale wiedzieliśmy, że znów tu wrócimy. Wróciliśmy już z małym synkiem, Witusiem.
Lało jak z cebra, ale Wilno urzekło nas od pierwszego wejrzenia. Choć przemoknięci, wiedzieliśmy, że tu wrócimy.
To imię nie było przypadkiem, tak nam się Litwa spodobała. Tym razem żar lał się z nieba, Wituś na Niemieckiej ufajdał się po pachy, potem przemoczył w strumieniach tryskających z chodnika na Katedralnym, a choć było nas już stać, to na końcu nigdzie nie znaleźliśmy noclegu i musieliśmy wracać nocą na Mazury. Litwa i Wilno, choć nigdy nie mieliśmy tu korzeni, przyciągały nas jak magnes. W 2009 r. wpadłem na pomysł, że chciałbym dzielić się swoim pisaniem z Czytelnikami na Wileńszczyźnie. Naczelny, pamiętam, był mocno sceptyczny, wymawiał się budżetem, innymi sprawami, ale byłem zdeterminowany. W końcu, chyba trochę dla świętego spokoju, uległ i pozwolił coś podesłać. No i tak to się zaczęło, rozwijało, i trwa szczęśliwie do dziś. Do mojego Wilna zaglądam regularnie. Zawarłem wiele bliskich znajomości, zżyłem z ludźmi, redakcją „Kuriera Wileńskiego”, a kiedyś nawet jedna pani redaktor powiedziała, że od kiedy ja zacząłem pisać, to ona zaczęła czytać o sporcie. Usłyszał to naczelny i dodał: „Wie pan, ludzie tu naprawdę czekają na te pana teksty”. I to była za te wszystkie lata najlepsza nagroda, jaką mogłem sobie wymarzyć. Cóż zatem? Wilnu następnych 700 lat, „Kurierowi Wileńskiemu” 70, a sobie choć jeszcze 20.
Komentarz opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 28 (81) 15-21/07/2023