Więcej

    Piętnaście lat wojny

    Sierpień jest w Wilnie miesiącem zazwyczaj spokojnym, więc łatwo nam umykają rocznice wydarzeń o globalnym znaczeniu. A jest taką niewątpliwie 8 sierpnia – wówczas właśnie w 2008 r. doszło do rosyjskiej napaści na Gruzję.

    Napięcie w tamtym regionie było utrzymywane przez struktury rosyjskie pozostałe z czasów sowieckiej okupacji. Dość powiedzieć, że na skutek czystek etnicznych, przeprowadzanych przy rosyjskim udziale na Gruzinach w Abchazji, ludność regionu w latach 1991–2003 spadła z pół miliona do 200 tys. Z rosyjskiego nadania częścią Osetii Południowej
    rządziła mafia, zaś władze Gruzji nie miały tam wstępu. Pod osłoną rosyjskich wojsk „pokojowych” kryminaliści dokonywali porwań dla okupu i wypadów rabunkowych do pozostałych regionów kraju. Jak przyznał później rosyjski prezydent Dmitrij Miedwiediew, do rosyjskiej napaści doszło po to, by nie dopuścić do przyjęcia do NATO krajów niegdyś okupowanych przez rosyjskie imperium, jak Gruzja czy Ukraina. Gdyby bowiem do tego doszło, nie miałby do nich wstępu rosyjski bandytyzm i zamknięta byłaby droga do odrodzenia rosyjskiego „imperium”, o jakim marzył Władimir Putin. I gdyby nie bohaterska interwencja głów państw europejskich, jaką zainicjował prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Lech Kaczyński, doszłoby zapewne do całkowitego podbicia Gruzji i ludobójstwa jej mieszkańców przez rosyjskich agresorów.

    Dzięki odsieczy polskiego prezydenta udało się uniknąć usiania przedmieść Tbilisi grobami ofiar rosyjskiej agresji.

    A tak – trwa rosyjska okupcja „tylko” 20 proc. powierzchni Gruzji, na której skutek dach nad głową utraciło „tylko” 230 tys. mieszkańców tego kaukaskiego kraju. Jednakże tylko dzięki odsieczy polskiego prezydenta udało się uniknąć usiania przedmieść Tbilisi zbiorowymi grobami ofiar rosyjskiej agresji, jak to miało miejsce w Buczy, Borodziance, Irpieniu i innych miejscach, których nazwy można by mnożyć i mnożyć w nieskończoność. A skoro jesteśmy przy nazwach. Gruzja jest egzonimem – czyli nazwą nadaną przez kogoś z zewnątrz. Jej mieszkańcy wolą Sakartwelo – czyli „miejsce Kartwelów”, bo tak też nazywają swój naród. Państwowa Komisja Języka Państwowego zaaprobowała używanie właśnie nazwy „Sakartvelas” w litewskich tekstach. Polski odpowiednik także jest, to „Kartwelia”. O ile nie możemy fizycznie pomóc w wyzwoleniu okupowanych przez rosyjskich najeźdźców części Kartwelii, o tyle możemy z pewnością się do tego przyczynić poprzez deokupację i derusyfikację naszego języka.


    Komentarz opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 32 (93) 12-18/08/2023