Ostatnie błogosławieństwo od ołtarza, jeszcze tylko krótka modlitwa dziękczynna i uroczyste poświęcenie przyniesionych przez wiernych ziół, kwiatów, warzyw i owoców. Tak zakończyła się pierwsza połowa dnia w kościele pw. Wniebowzięcia NMP w Wilnie, czyli u Franciszkanów.

Następnie uroczystość Wniebowzięcia, czyli Zielnej przeniosła się na plac przykościelny. W tym roku po raz pierwszy i jako pierwsi w Wilnie Franciszkanie zorganizowali takie wspólne święto. W miejskich warunkach nie jest to takie proste, ale jak wykazała praktyka, jak najbardziej możliwe.
— Idea zorganizowania takiego święta powstała jeszcze przed paroma laty i powoli dojrzewała. Od wieków była i nadal jest potrzeba gromadzenia się ludzi z takich, bądź innych okazji. Dobra ku temu i cenna jest wspólna modlitwa, ale przecież świętem może być także wspólna zabawa, śpiew, taniec itp. — powiedział „Kurierowi” Ojciec Marek Dettlaff.
A tymczasem zabawa już się rozkręcała. Zanim Kapela Wileńska nastrajała instrumenty, uroczystość zainaugurowała dźwięcznym śpiewem Schola Franciszkańska. Wokół stały stoły z kolorowymi odpustowymi piernikami i innymi słodyczami, stoiska z wyrobami ludowymi (kwiaty, wstążki dekoracyjne, różne drobne fikuśne zabawki dla dzieci itp.). Nie zabrakło też wyrobów z gliny, a przywiozła je na odpust pani Margaryta Czekolis z Glinciszek. Prezentowała własnej roboty kwiatki z kolorowej bibuły, damskie robione szydełkiem torebki ozdobione kwiatkami z gliny i kamyczkami, gliniane guziki, małe talerzyki itp. Wszystko to można była za całkiem przystępną cenę nie tylko kupić, ale też za darmo pobrać lekcje nauki od pani Margaryty.

W innym końcu placu ręcznie, sposobem pradziadów mistrz rzeźbił drewniane miseczki, talerzyki i to nie tylko ozdobne, ale też do użytku.
Tuż przy bramie wejściowej i dalej na placu zielarki sprzedawały różne zioła: na sen, od bólu żołądka, od nerwów itp.
Pomimo że pogoda raczej nie była imprezowa, ludzi się sporo zebrało. Jedni, żeby posłuchać śpiewu swojej ulubionej Kapeli Wileńskiej, inni, by coś odpustowego nabyć, a niektórzy wiedzeni cichą chęcią wygrania czegoś na loterii. I wygrywali, bo wszystkie losy były pełne. Jednemu z obecnych uczestników imprezy przypadł w udziale nawet rower.
Pomimo bezlitosnego upału śpiewano, klaskano, bawiono się. Ze sceny leciały wileńskie przyśpiewki takie, była też dobrze wszystkim znana piosenka o „Andriuszy” co to na piecu siedzi i wąsami rusza oraz inne dobrze znane przeboje Kapeli Wileńskiej. Co rusz to zatrzymywali się przypadkowi przechodnie, by trochę się pogapić, trochę piosenek posłuchać. I choć słońce bezlitośnie piekło, na szczęście w skwerku jest sporo drzew i zieleni, co dawało ludziom pewne schronienie. Ktoś sobie na murku siedział, ktoś na trawce nogi wyprostował. Niektórzy po prostu spacerowali, by spotkać się ze znajomymi i przyjaciółmi, bo przecież gdzie jak nie na odpuście można spotkać najwięcej krewnych i znajomych, gdzie, jak nie na odpuście jest okazja do opowiedzenia czegoś o sobie, dzieciach, wnukach, zebrania wiadomości o innych.

— Tu tak fajnie, tak swojsko, tylu znajomych spotkałam, że w pewnym momencie nawet o upale zapomniałam — zwierza się pani Genowefa.
Szczerze mówiąc Wilno od dawna potrzebowało tego rodzaju imprezy i myślę, że ten pierwszy raz pokazał, że potrzebne są takie spotkania. Wierzę też, że z każdym rokiem Franciszkańska Zielna będzie się rozrastać i nabierać coraz to nowych barw i odcieni. Z pewnością odrodzi się jeszcze niejedna zapomniana tradycja naszych dziadków i pradziadków, być może zrodzą się nowe. Słowem, imprezie na pewno należy tylko przyklasnąć i życzyć pomyślnego dalszego rozwoju, a Ojcom — dobrych i nowych pomysłów oraz wytrwałości na tej trudnej drodze ewangelizacji. A że trudna ona zawsze była i nadal taką jest, nie ma żadnych wątpliwości.
Chyba żaden, albo prawie żaden klasztor na Litwie nie ma tak bogatej, a zarazem tak trudnej i bardzo bolesnej przeszłości jak Zakon Franciszkanów. Przybyli tu jeszcze w czasach pogańskich i od razu zetknęli się z prześladowaniem. Nawet przejęcie przez Litwę chrztu, niewiele zmieniło. Praktycznie los co rusz to wymierzał im nowe ciosy na przestrzeni wszystkich stuleci obecności na Litwie. Dziś też nie mają drogi usłanej różami. Kościół nadal jest w opłakanym stanie i wymaga dużego remontu, a dochody są raczej bardzo skromne.
Franciszkanie przybyli do Wilna jeszcze za czasów pogańskich, bo za rządów Giedymina. Po przyjęciu przez Litwę chrześcijaństwa w 1386 roku, gdy biskupem został franciszkanin Andrzej Jastrzębiec, zakotwiczyli tu na dobre.

Ten w pewnym sensie szczególny Zakon i kościół pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny o szczególnych losach pełni poniekąd szczególną funkcję w naszym mieście. Ta szczególność polega nie tylko na tym, że był to pierwszy murowany kościół w Wilnie, ale też na jego atmosferze. Jest to jeden z niewielu kościołów, który jest stale otwarty i do którego stale ktoś przychodzi, by sobie trochę odpocząć duchowo, zastanowić się nad sensem życia, takim lub innym problemem. Tu też codziennie od godziny 16.00 do 17.00 odbywa się adoracja Przenajświętszego Sakramentu, a w konfesjonale w tym czasie zawsze jest kapłan chętny udzielenia posługi sakramentalnej. To wielki komfort duchowy, kiedy nie trzeba wystawać w kolejce, szukać wolnego miejsca, by jakoś wcisnąć się do ławki. Prócz tego Franciszkanie skupiają wokół siebie dużo różnych kółek, stowarzyszeń itp. Taka prawdziwie Franciszkańska Rodzinka, która ma już swój „kontyngent” wiernych, co stale tu przychodzą nie tylko w niedziele, ale i w dni powszednie.
— Tu w sposób szczególny można się wyciszyć, odnaleźć siebie i „złapać” dobry kontakt z Bogiem — powiedział młody człowiek, który siedział w jednej z ławek i milcząc wpatrywał się w ołtarz. Pani, która ustawia w kościele kwiaty, mówi, że przez cały dzień ktoś tu przychodzi szukając ochłody ducha, bo ten kościół i ta wspólnota, to taka swoista „ucieczka grzeszników”, gdzie każdy odnajduje pocieszenie. Oby jak najdłużej nam jeszcze świątynia ta służyła, wspierała duchowo, pomagała powstać z upadków, uspokajała serce.
Historia kościoła
Kościół i klasztor został ufundowany w XIV wieku. W 1390 roku Krzyżacy zniszczyli świątynię. Gdy powstał nowy zespół klasztorny wraz z kościołem, w 1421 roku został konsekrowany. W XVI wieku zespół doznał pewnych zniszczeń na skutek pożaru. Znowu musiano odbudowywać. W XVI wieku zbudowano także dzwonnicę.
Podczas najazdu w 1655 roku wojska moskiewskie dokonały rzezi ludności, która schroniła się w kościele, i uszkodziły świątynię. Tegoż roku przez kościół „przeszli” Kozacy. Po kolejnej restauracji franciszkanin Jakub Franciszek Dłuski założył przy kościele drukarnię. W połowie XVIII wieku zespół znowu zniszczyły pożary. W 1812 roku „urzędowały” tu wojska francuskie, które urządziły magazyny zboża.
W 1864 roku w odwecie na manifestacje patriotyczne przed powstaniem styczniowym, gubernator Michaił Murawjow zlikwidował konwent franciszkanów i skonfiskował kościół i klasztor. W budynkach mieściło się archiwum, potem lombard oraz szereg innych instytucji społecznych założonych przez Józefa Montwiłła. Przebudowy kościoła dokonano w latach 1872-1876. Po wielu jeszcze innych perypetiach ostatecznie klasztor zwrócono Zakonowi w 1938 roku. Jesienią 1948 roku kościół i klasztor zamknięto. Po odzyskaniu niepodległości przez Litwę, w 1998 roku kościół oddano Franciszkanom i jest on czynny do dziś.