Jeśli jeszcze na początku operacji antyterrorystycznej sił rządowych na wschodzie Ukrainy doniesienia o zabitych żołnierzach wywoływały ogólnonarodową żałobę, to dziś ich śmierć stała się codziennością.
Od kwietnia zginęło już około 600 wojskowych, a ponad tysiąc zostało rannych. Nie wiadomo natomiast, ilu bojówkarzy zginęło po stronie separatystów. O wymiarze ofiar cywilnych tego konfliktu świat prawdopodobnie dowie się dopiero po jego zakończeniu.
Wczoraj nad miastami Donbasu nadal nie cichły wybuchy bomb i pocisków. Siły rządowe uwolniły z rąk separatystów kolejne miasta — Pierwomajsk, Kamyszewacha i Kalinowo, ale ośrodki bojówkarzy — Donieck, Gorłowka i Ługańsk — wciąż znajdują się pod ich kontrolą. Nadal otrzymują oni wsparcie — broń oraz najemników — z Rosji, bo siły rządowe nie potrafią na razie odciąć separatystyczne tereny od rosyjskiej granicy.
Operację antyterrorystyczną wojsk rządowych komplikują stałe obstrzały ukraińskich pozycji z terytorium Rosji. Przy granicy z Ukrainą stacjonuje tam ponad 40 tys. żołnierzy w każdej chwili gotowych wkroczyć do Donbasu. Według ukraińskiego wywiadu, może to nastąpić w momencie, kiedy stanie się oczywistym, że bojówkarze samozwańczych Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych samodzielnie nie potrafią już przeciwstawiać się natarciu sił rządowych. I choć oficjalny Kreml, ustami Siergieja Pieskowa, rzecznika prasowego prezydenta Władimira Putina, podobny scenariusz nazywa „bzdurą”, eksperci zachodnich wywiadów oceniają, że interwencja zbrojna Rosji jest dziś najbardziej możliwa od czasu trwania konfliktu. Oświadczył o tym prezydent Stanów Zjednoczonych Barack Obama, który ostrzegł jednak Moskwę przed otwartą agresją wobec Ukrainy.
Tymczasem w stronę ukraińskiej granicy zmierza liczący 280 ciężarówek rosyjski konwój. Według Moskwy wiezie on pomocą humanitarną na tereny objęte konfliktem. Natomiast zdaniem władz ukraińskich i Zachodu, pomoc ta może być przykrywką dla interwencji wojskowej.
Oficjalny Kijów początkowo sprzeciwił się przyjęciu tej pomocy. Ostatecznie jednak zgodził się, pod warunkiem, że pośrednikiem w jej przekazaniu wystąpi Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża. Minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow zapewnił, że Rosja uwzględniła życzenia strony ukraińskiej dotyczące wszystkich aspektów operacji, włączając w to przebieg trasy, którą zaproponowały władze w Kijowie. Jednocześnie Ławrow oświadczył, że Rosja nie zgodzi się na przeładunek pomocy humanitarnej na ukraińskie ciężarówki na ukraińsko-rosyjskiej granicy, czego chce Kijów.
Rosyjskie MSZ oświadczyło, że po przekroczeniu ukraińskiej granicy konwój dalej pojedzie pod egidą Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża.
Obserwatorzy ostrzegają jednak przed wpuszczeniem rosyjskich ciężarówek na terytorium objęte konfliktem, bo nie wykluczają, że Kreml może wykorzystać transport do prowokacji usprawiedliwiającej wejście rosyjskich sił zbrojnych na Ukrainę. Rosyjscy internauci wyjaśnili bowiem, że 280 ciężarówek oficjalnie wiozących pomoc humanitarną rosyjskiego Ministerstwa Sytuacji Nadzwyczajnych w rzeczy samej pochodzą z boksów Tamańskiej Dywizji Wojskowej na stale stacjonującej pod Moskwą. Obecnie przerzucono ją na granicę z Ukrainą.
Jednakowe ciężarówki KAMAZ zostały przemalowane na biały kolor konwoju humanitarnego. Usunięto z nich numery rejestracyjne. Zdaniem obserwatorów, wpuszczenie nieoznakowanych ciężarówek na teren objęty konfliktem zbrojnym pozwoli Rosji na przerzucenie podobnych transportów, ale już z pomocą wojskową dla separatystów przez kontrolowaną przez nich granicę. Nie wyklucza się też, że ciężarówki z pomocą zostaną użyte do prowokacji.
Ukraińska organizacja „Słuszna Sprawa” wczoraj podała, że według rosyjskich planów konwój z pomocą humanitarną zostanie ostrzelany rakietami typu Grad, które naprowadzić na cel mają ukryte w ciężarówkach nadajniki radiowe. Dlatego właśnie Kreml nie godzi się na przeładunek pomocy na ciężarówki ukraińskie. Według domniemanego planu, do prowokacji ma dojść w okolicy Ługańska. Konwój mają ostrzelać żołnierze rosyjskiego specnazu, a oskarżone o to mają zostać ukraińskie siły rządowe. Ma to dać Kremlowi powód do wprowadzenia swoich wojsk na Ukrainę w postaci tzw. kontyngentu pokojowego, jaki Rosjanie wprowadzili wiele lat temu do Naddniestrza, Abchazji Południowej i Osetii. Pozostaje on tam do dziś, a regiony te zostały oderwane od Mołdawii i Gruzji.
Ostatnim wydarzeniom na Ukrainie prezydent Władimir Putin będzie przyglądać się z bardzo bliska. Od środy jest on z wizytą na oderwanym w marcu od Ukrainy Krymie. W planach wizyty jest narada z członkami Rady Bezpieczeństwa oraz spotkanie z wybranymi deputowanymi do Dumy Państwowej.
Wizyta ta, podobnie jak i poprzednia 9 maja w Dniu Zwycięstwa nad hitlerowskimi Niemcami, przez Ukrainę i demokracje zachodnie została uznana za kolejną prowokację Kremla.
Z kolei w środę w Warszawie wyjaśniano inną prowokację — skandaliczne oświadczenie lidera nacjonalistycznej Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji, a zarazem wicemarszałka rosyjskiej Dumy, Władimira Żyrinowskiego. Ambasador Rosji w Polsce Aleksandr Aleksiejew został wezwany do polskiego MSZ, gdzie musiał tłumaczyć się ze skandalicznej wypowiedzi rosyjskiego polityka.
Żyrinowski powiedział w poniedziałek w państwowej telewizji Rossija 24, że Polska i kraje bałtyckie „zostaną zmiecione z powierzchni ziemi”. Dodał też, że Putin podjął już decyzję o rozpoczęciu wojny, która będzie III wojną światową.
Słowa Żyrinowskiego, na co dzień uznawanego za oszołoma politycznego, brzmią niepokojąco w kontekście odbywających się właśnie rosyjskich ćwiczeń wojskowych przy granicy Estonii i Łotwy oraz na Dalekim Wschodzie w bezpośredniej bliskości granicy z Japonią.