Reanimując budżet „Sodry” władze planują pracownika, który poszedł na „chorobowe”, przez pierwsze trzy dni zostawić bez grosza w kieszeni. Rząd w poniedziałek zatwierdził propozycję stosownej poprawki, która została skierowana do Sejmu.
Obecnie w przypadku choroby za pierwsze dwa dni pracownikowi płaci pracodawca, a „Sodra” od dnia trzeciego.
Tymczasem rządowa propozycja zakłada, że pracodawca dla chorego będzie płacił za czwarty i piąty dzień, a państwo dopiero od szóstego dnia zaopiekuje się chorym.
– W ten sposób w ciągu roku uda się zaoszczędzić 175 mln litów – powiedział Rimantas Dagys, minister pracy i opieki socjalnej. Jeżeli zmiany zostaną zatwierdzone przez Sejm, to prawdopodobnie w życie wejdą od 1 maja br.
Jak oceniam te zmiany? Pozytywnie. Moim zdaniem, już wcześniej trzeba było to zrobić. Nasi obywatele są zbyt rozpieszczeni. Ludzie są nierzetelni, nie cenią swego miejsca pracy. A o zwolnienia chorobowe proszą nawet przy katarze. Zachowują się jak w tym powiedzonku – „paluszek i główka, to szkolna wymówka” – powiedziała „Kurierowi” Henryka Gorbikowa, lekarz rodzinny z przechodni w Niemenczynie.
Jej zdaniem, liczba pacjentów pod koniec roku 2008 gwałtownie wzrosła. Jednak w styczniu roku bieżącego nagle się zmniejszyła.
Podobno państwo nie ma za co płacić chorym i zasiłki już od pewnego czasu spóźniają się – sarkastycznie zauważyła Gorbikowa.
Zasiłek chorobowy w obecnym kryzysie stał się swoistym kołem ratunkowym dla wielu mieszkańców kraju. Najczęściej na wyimaginowane dolegliwości skarżą się pracownicy spółek borykających się z trudnościami finansowymi.
Krystyna N. przyznaje, że nadużywała i brała „chorobowe”.
– Na codzienne dojazdy do pracy w Wilnie wydaję około 15 litów. W stolicy korzystam z transportu miejskiego, a to oznacza, że na bilet miesięcznie muszę oddać jeszcze 110 litów. Już od stycznia nie dostaję wynagrodzenia, dlatego najlepszym wyjściem było „zachorować” i czekać na zasiłek chorobowy. Krystyna w ten sposób nie tylko zaoszczędzała, a i zasiłek chorobowy dostawała szybciej niż wynagrodzenie.
Jak się okazuje, nieraz pracodawcy świadomie każą swoim podopiecznym „zachorować” i otrzymać zwolnienie lekarskie. W ten sposób oszczędza i firma.
– Nasza spółka nie ma zamówień, a właściciel, żeby nie płacić za przestoje, kazał nam brać nieopłacane urlopy albo… kupować zwolnienia lekarskie – opowiadał Stanisław P., pracownik jednej ze stołecznych spółek meblarskich, który – jak się przyznaje – w jednej z rejonowych przechodni za 2-tygodniowe zwolnienie zapłacił 50 litów.
Co będą robić Krystyna i Stanisław po wprowadzeniu zmian w opłacaniu zwolnień lekarskich? „Żeby otrzymać zasiłek chorobowy, będziemy zmuszeni po prostu dłużej chorować” – odpowiadają.
Fala bezrobocia spowodowała, że pracownicy – jak tonący słomki – ratują się wizytami u lekarzy. Bo przecież zgodnie z artykułem 133 Kodeksu Pracy, pracownik nie może być pozbawiony pracy, mając aktualne zwolnienie lekarskie.
Obecnie w przypadku choroby za pierwsze dwa dni pracownikowi płaci pracodawca, a „Sodra” od dnia trzeciego.
Tymczasem rządowa propozycja zakłada, że pracodawca dla chorego będzie płacił za czwarty i piąty dzień, a państwo dopiero od szóstego dnia zaopiekuje się chorym.
– W ten sposób w ciągu roku uda się zaoszczędzić 175 mln litów – powiedział Rimantas Dagys, minister pracy i opieki socjalnej. Jeżeli zmiany zostaną zatwierdzone przez Sejm, to prawdopodobnie w życie wejdą od 1 maja br.
Jak oceniam te zmiany? Pozytywnie. Moim zdaniem, już wcześniej trzeba było to zrobić. Nasi obywatele są zbyt rozpieszczeni. Ludzie są nierzetelni, nie cenią swego miejsca pracy. A o zwolnienia chorobowe proszą nawet przy katarze. Zachowują się jak w tym powiedzonku – „paluszek i główka, to szkolna wymówka” – powiedziała „Kurierowi” Henryka Gorbikowa, lekarz rodzinny z przechodni w Niemenczynie.
Jej zdaniem, liczba pacjentów pod koniec roku 2008 gwałtownie wzrosła. Jednak w styczniu roku bieżącego nagle się zmniejszyła.
Podobno państwo nie ma za co płacić chorym i zasiłki już od pewnego czasu spóźniają się – sarkastycznie zauważyła Gorbikowa.
Zasiłek chorobowy w obecnym kryzysie stał się swoistym kołem ratunkowym dla wielu mieszkańców kraju. Najczęściej na wyimaginowane dolegliwości skarżą się pracownicy spółek borykających się z trudnościami finansowymi.
Krystyna N. przyznaje, że nadużywała i brała „chorobowe”.
– Na codzienne dojazdy do pracy w Wilnie wydaję około 15 litów. W stolicy korzystam z transportu miejskiego, a to oznacza, że na bilet miesięcznie muszę oddać jeszcze 110 litów. Już od stycznia nie dostaję wynagrodzenia, dlatego najlepszym wyjściem było „zachorować” i czekać na zasiłek chorobowy. Krystyna w ten sposób nie tylko zaoszczędzała, a i zasiłek chorobowy dostawała szybciej niż wynagrodzenie.
Jak się okazuje, nieraz pracodawcy świadomie każą swoim podopiecznym „zachorować” i otrzymać zwolnienie lekarskie. W ten sposób oszczędza i firma.
– Nasza spółka nie ma zamówień, a właściciel, żeby nie płacić za przestoje, kazał nam brać nieopłacane urlopy albo… kupować zwolnienia lekarskie – opowiadał Stanisław P., pracownik jednej ze stołecznych spółek meblarskich, który – jak się przyznaje – w jednej z rejonowych przechodni za 2-tygodniowe zwolnienie zapłacił 50 litów.
Co będą robić Krystyna i Stanisław po wprowadzeniu zmian w opłacaniu zwolnień lekarskich? „Żeby otrzymać zasiłek chorobowy, będziemy zmuszeni po prostu dłużej chorować” – odpowiadają.
Fala bezrobocia spowodowała, że pracownicy – jak tonący słomki – ratują się wizytami u lekarzy. Bo przecież zgodnie z artykułem 133 Kodeksu Pracy, pracownik nie może być pozbawiony pracy, mając aktualne zwolnienie lekarskie.
Ewa Gedris
Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo