Ryszard Tunkiewicz – „człowiek o stalowych nogach”, jak nazwała go w podziwie jedna z napotkanych osób – w poniedziałkowe popołudnie przed gmachem Konsulatu RP w Wilnie zakończył oficjalną część swego „Marszu do Korzeni”. Wczoraj dotarł do rodzinnych Najdun.
Odległe od Wilna o 40 km Najduny są miejscowością, gdzie przed stu laty na świat przyszedł ojciec Ryszarda – Franciszek, żołnierz Armii Krajowej. Franciszek Tunkiewicz z Litwy do Polski wyjechał z ostatnimi repatriantami w roku 1948. Trafił do Chełmży, gdzie poznał żonę, z którą wyjechał do Szczecina. Tam urodziły im się trzy córki: Maria, Grażyna i Aneta oraz dwóch synów, Zbigniew i Ryszard.
Podróż sentymentalna Ryszarda Tunkiewicza rozpoczęła się 1 kwietnia spod Zamku Książąt Pomorskich. W przeciągu 35 dni, codziennie przemierzając średnio po 30-35 km, pokonał ponad 1 200 km. Dużym wyczynem „Piechura”, jak sam siebie nazywa, były 56 km w 12 godzin. Szczeciński podróżnik na swoim portalu zameldował: „Wczoraj po cichu myślałem o rekordzie, no i jest!”. Otwarta przestrzeń, silny wiatr w plecy, nogi niosły mnie same – „przefrunąłem” aż 56 kilometrów, na nocleg zatrzymując się dopiero pod Alytusem (Olita). Sprawdziłem swoje możliwości, nie jest źle!”. („Piechur” w sprzyjających warunkach do marszu, potrafił pokonać nawet 6 km w godzinę).
Ryszard Tunkiewicz przez cały czas swego marszu starał się w miarę możliwości iść wzdłuż linii prostej łączącej Szczecin i Wilno. W podróż zabrał ze sobą tylko własnoręcznie wykonany wózek, a w nim najpotrzebniejsze rzeczy – namiot, kuchenkę gazową, ubrania i trochę jedzenia. W sumie miał 60 kg do ciągnięcia lub pchania. Spał w lasach i mijanych wioskach. Bieliznę i inne rzeczy prał w napotykanych strumieniach.
Podczas pieszej podróży nie zrobił ani dnia odpoczynku, nawet małej przerwy świątecznej na Wielkanoc. Nawet tego dnia szedł do Najdun, do swoich korzeni.
Granicę polsko-litewską przekroczył 28 kwietnia w Poszeszupiu.
W związku z nadchodzącym długim weekendem Ryszard Tunkiewicz musiał zwolnić tempo swego marszu, aby w poniedziałek dotrzeć do Konsulatu RP. Dlatego też sobotę spędził rekreacyjnie w Trokach. Odwiedził zamek, wykąpał się w pobliskim jeziorze, obserwowany „chyba przez setki gapiów” – jak napisał na swej stronie internetowej podróżnik.
Nocleg w Landwarowie i w niedzielę – ostatnie kilometry w kierunku stolicy. W Wilnie wieczorem rozbił namiot w jakimś lasku, ze trzy kilometry od centrum. No i rano ostatnie metry do polskiego konsulatu przy ulicy Smėlio. Powitano go tam bardzo serdecznie. Wszyscy byli pełni podziwu tak wielkiego wyczynu i ciekawej inicjatywy, jak podróż na piechotę ze Szczecina do Wilna. Stanisław Kargul, kierownik wydziału konsularnego RP w Wilnie, powiedział „Kurierowi”, że w placówce dyplomatycznej już od kilkunastu dni obserwowano podróż Ryszarda Tunkiewicza, ponieważ miał do nich przybyć, aby tutaj zakończyć oficjalnie swój „Marsz do Korzeni”.
– Jest to wyczyn bez precedensu, łączący Polaków po jednej i drugiej stronie, którzy w wyniku dziejów historycznych musieli przenieść się z Wileńszczyzny w różne zakątki Polski – powiedział konsul Kargul.
Po oficjalnym zakończeniu marszu przy konsulacie RP w Wilnie szczeciński podróżnik udał się w dalszą drogę, coraz to bardziej przybliżając się do swego celu – rodzinnych Najdun pod Turgielami. Przedostatni nocleg w okolicach Rudomina i ostatnie kilometry do Turgiel i Najdun.
Ryszard Tunkiewicz – mechanik z wykształcenia – ma bardzo bogaty życiorys. W ubiegłym roku zdobył biblijną górę Ararat (5138 m n.p.m.) oraz szczyt Kilimandżaro (5895 m n.p.m.), a rok wcześniej Mont Blanc (4810 m n.p.m.). Ma doświadczenie w pieszych wędrówkach. Pięć lat temu przeszedł brzegiem Bałtyku od Świnoujścia do Piasków na Mierzei Wiślanej. Praca, jak mówi, to tylko sposób na zdobycie pieniędzy. Jego prawdziwą pasją są podróże, a dokładniej – piesze wędrówki. Chętnie bierze udział w stukilometrowych marszach. Jest zahartowany, w czym pomaga mu fakt bycia morsem i miłośnikiem zimowych kąpieli.
„Chcę zobaczyć cały świat” – marzy Ryszard Tunkiewicz. W rozmowie z „Kurierem” przypomniał o wyprawie turystycznej na Kubę. Ryszard Tunkiewicz wyjechał w tą podróż, bo chciał jeszcze złapać ostatni dech komunizmu. Będąc na Kubie, szczecinianin mieszkał w bardzo bogatej dzielnicy. Ale dla niego było tam za dużo piękna i lekkości. „Z hoteli kapie złoto i przepych. Wszystko jest obmyślane i załatwione za ciebie, kelnerzy się kłaniają, ochrona czuwa na każdym kroku, co mi przeszkadzało podczas porannego biegu” – opowiadał podróżnik.
Ryszard Tunkiewicz preferuje podróże prawdziwe, kiedy to on jest tym tropicielem, kiedy sam wszystkiego dochodzi. „Podróż na piechotę, rowerem lub motorem – jest najlepszą formą wyprawy turystycznej. W ten sposób człowiek wszystko dostrzeże: zapach wioski, barwy mijanych terenów, zwierzęta, przyrodę. W ten sposób wchłonie prawdziwość i autentyczność mijanych okolic. Tego wszystkiego człowiek nie zobaczy, jeśli nie będzie szedł” – zaznaczył „Piechur” Ryszard.
Podróż sentymentalna „Do Korzeni” nie jest ostatnim w tym roku wyczynem ambitnego podróżnika ze Szczecina. Już niebawem – 1 lipca – Ryszard Tunkiewicz wyruszy w półtora miesięczną podróż do Kazachstanu. Tym razem czeka go 15 tysięcy kilometrów wzdłuż granic całego Kazachstanu terenówkami Nissan. Jest to jeszcze jeden etap przed… podróżą dookoła świata, w którą wybierze się tym razem również z żoną Jadwigą. W miarę możliwości będą poruszać się tylko i wyłącznie transportem lądowym, czasami nawet na piechotę i tylko w sytuacjach wymuszonych skorzystają z transportu powietrznego. „Będzie to naprawdę wyczerpująca wyprawa, ponieważ ze Szczecina od razu skierowujemy się w stronę Afryki, dokładniej w poprzek Afryki, bliżej Sahary, następnie Turcja, Pakistan, Indie, Chiny, Wietnam, Australia itd.”- z zapałem i niecierpliwością mówił Ryszard Tunkiewicz, „człowiek o stalowych nogach”.